Hej. Dziś urodziny bloga, więc konkurs został zakończony.
Wygrała Bianka Langmesser. Gratuluję :)
Drugie miejsce miała Fasola .
Ok, a oto dwa najlepsze opowiadania.
Najpierw pierwsze miejsce:
Autor: Bianka Langmesser
Tytuł: Kolejne zwycięstwo Hydry
Wykorzystani bohaterowie: James „Bucky”
Barnes, Brock Rumlow, Jack Rollins, OFC- Drew,
Krótki opis: Każdego roku w Gävle w
Szwecji budowana jest gigantyczna słomiana koza. Czyli o tym, dlaczego picie
zostało zakazane na misjach Hydry.
Członkowie zespołu wydają się być bardzo
zainteresowani kozłem.
Są w Gävle, w Szwecji. Celem był
gościnnie wykładający w Gävle University College profesor, którego badania
stały się przyczyną wielu problemów Hydry. Żołnierz nie wiedział, czym są te problemy.
Jedyną rzeczą, o której powinien wiedzieć, było to, jak sprawnie i cicho je
rozwiązać.
Są w vanie, jadąc na teren odprawy-
Slottstorget, Plac Zamkowy, kiedy pierwszy raz widzą kozę. To nie jest
prawdziwe zwierzę; Żołnierz nie jest pewien, czy kiedykolwiek widział prawdziwą
kozę, ale poznaje jej kształt, więc albo widział kiedyś kozę i zapomniał o tym,
albo wszczepiono mu tą wiedzę. To jednak wydawało mu się mało prawdopodobne.
Zwierze nie było celem, więc dlaczego mieliby zaprzątać mu tym głowę? To nie
mieściło się w parametrach misji.
Koza mierzy niemal dwanaście metrów
wysokości i jest wykonana ze słomy. Grube wstęgi zostały zawiązane wokół jej
kończyn, tułowia oraz rogów. Żołnierz stara się zrozumieć zainteresowanie
słomianym zwierzęciem, ale nie widzi się w niej żadnego zastosowania, więc
przekierowuje swoje myśli z powrotem do misji. Koza nie była jego misją.
- Co u diabła?- mówi Rumlow.
- To- zaczyna Rollins- jest wielka koza.
Żołnierz myśli, że to stwierdzenie
było oczywiste, ale to nie należało do jego rozkazów, nie miał zaprzątać głowy
niepotrzebnymi myślami. Agenci mogli jednak myśleć swobodnie. Są przecież o
wiele mądrzejsi od niego i wszystko o czym mówią, musi mieć jakiś sens, więc
Żołnierz słucha w milczeniu, starając się go dostrzec.
-To wygląda jak jakiś cholerny ołtarz…-
Rumlow spogląda w stronę oddalającego się zwierzęcia. -Uważaj na siebie,
Rollins. Mogą poszukiwać dziewic do złożenia w ofierze…- przerwa, gdy ten
uderza go w ramię.
Żołnierz chce zareagować. Rumlow jest
dowódcą, a także jego bezpośrednim przełożonym i nikt nie mógł mu zaszkodzić,
ale zaśmiał się, a atak się nie powtórzył. Poza tym, kiedy Żołnierz ostatnim
razem uderzył agenta bez wyraźnego pozwolenia, został ukarany. Pamiętał to
doskonale, bo chcieli by to zapamiętał. Pozostaje więc na swoim miejscu.
-To świąteczny kozioł- mówi agentka
siedząca obok Żołnierza, a on jest niemal pewien, że nazywa się Drew1. -To ich
tradycja adwentowa- jej głos jest ochrypły, a twarz zaczerwieniona. Żołnierz
wie, że jest poważnie chora, ale nie obchodzi go to, póki nie zagraża to
powodzeniu misji.
-Jak nasze renifery?- pyta Rollins.
Żołnierz unosi lekko brwi. Nie wie
czym mógłby być renifer.
Kobieta wzrusza ramionami, wycierając
nos w kolorowy materiał.
- Stawiają tą kozę w każde święta. To
ich Bożonarodzeniowa tradycja od lat sześćdziesiątych.
Boże Narodzenie. Brzmi znajomo, ale
wspomnienia są niewyraźne i zagłuszone, jakby był pod wodą. Żołnierz wie to, bo
miał kiedyś misję, która wymagała od niego przebywania pod wodą przez dłuższy
czas. Ośmiornica owinęła się wtedy wokół jego metalowego ramienia. Nie
pamiętał, co stało się z ośmiornicą. Być może zniknęła z jego pamięci razem z
reniferem.
- Została spalona ponad dwadzieścia cztery
razy- Drew kontynuuje. -To zabawne. Jestem jedyną osobą, która czyta o
miejscach, w które nas wysyłają?
-Skądże- rzuca Rumlow. -Dokładanie
zapoznałem się z listą lokalnych barów”
Drew wzdycha ciężko, a potem zaczyna
kichać.
* * *
Po zakończeniu misji udają się do
baru. Żołnierz musi zapiąć płaszcz wysoko i schować metalowe ramię głęboko w
kieszeni tak, jak kazał dowódca Rumlow.
Wewnątrz lokalu jest ciemno, duszno i
głośno przez gwar rozmów i dudniącej muzyki. Żołnierz siedzi obok Drew i patrzy
jak inni członowe zespołu piją kolejne butelki ciemnego płynu. Muszą być bardzo
spragnieni. Kobieta ma przed sobą tylko jeden kieliszek, w który wpatruje się
podczas przeklinania na mężczyzn, a po chwili wstaje i wychodzi, mówiąc, że
musi pójść do toalety. Żołnierz odprowadza ją wzrokiem, aż czuje lekki uścisk
na jego udzie, więc posłusznie podnosi głowę i spogląda na pochylonego w jego
stronę Rumlowa.
-Dalej, spróbuj- mówi, a jego wymowa i
rytm słów wydaje się dziwnie miękki. -Byłeś dzisiaj dobry, Zima, zasłużyłeś na
to.
Coś drga w piersi Żołnierza. Nie jest
pewien, czy czuje to przez pochwałę, czy przez miękki, bezbolesny dotyk, którym
rzadko go obdarzano. Kieliszek zawiera niewiele więcej niż łyk przezroczystego
płynu, ale efekt jest znacznie silniejszy. Jest gorzki i sprawia, że przełyk i
gardło wydają się być trawione przez ogień, a skóra twarzy się zaczerwienia.
Przez chwilę obawia się, że ktoś chciał otruć Drew, ale sądząc po reakcji
dowódcy, nie było to nic poważnego.
Rumlow odwraca się powrotem w stronę
Rollinsa. Żołnierz wpatruje się w blat, ciepło napoju powoli zanika, a on
słucha ich rozmowy. Rozmawiają o łuku.
Często podczas misji posiada przy sobie
pokaźny zestaw broni białych, na wypadek awarii karabinu lub komplikacji, które
nie pozwalają na jego użycie. Widocznie ta misja nie była inna, chociaż nigdy
prędzej łuk nie był jedną z broni rezerwowych. Chociaż wie jak z niego
korzystać, to łuk wydawał mu się bardzo niepraktyczny.
-Strzelisz sobie w cholerną
stopę- mówi Rollins. -Nie masz zielonego pojęcia o łucznictwie.
-Wiem jak trzymać łuk- Rumlow parska w
odpowiedzi. Ciężar jego ciała oparty jest na ramieniu Rollinsa, a Żołnierz
zauważa wyraźny związek między wypitą przez dowódcę ilością ciemnego płynu, a
częstotliwością jego kontaktu fizycznego.
-Gdzie do cholery jest mój drink?-
chrypi Drew, siadając powrotem na swoim miejscu. -Który z was, dupki, wziął
moją tequilę?
-Hej- sarka Rollins. -Obwiniaj aktywa.
Drew spogląda na Żołnierza, a jej oczy
powoli się rozszerzają.
-Daliście mu alkohol?! Chcesz umrzeć,
do cholery?- odwraca się w stronę dowódcy.
-Wyglądał na spragnionego- odpowiada
miękko, a jego twarz jest zaczerwieniona. -Okej, w porządku, racja. Ale- mówi
dalej - ale mam plan! Spokojnie, nie będziesz żałować…- mruży oczy i przygląda
się jej uwarzenie, po czym- nie zmieniając miny- powoli i chwiejnie wstaje,
utrzymując z nią kontakt wzrokowy.
*
* *
Dowódca wraca do vana, trzymając w
dłoniach kilka kolorowych pakunków.
-Absolutnie nie- sarka Drew, gdy paczka
zostaje rzucona na jej kolana. Łapie ją w dłoń i odrzuca powrotem, trafiając w
plecy dowódcy i wychodzi z auta, mówiąc, że nie zamierza brać udziału w tej
szopce.
- Gdzie twoja świąteczna radość?- woła
Rollins.
-Tam gdzie wasza godność- burczy w odpowiedzi
i zatrzaskuje drzwi.
*
* *
Mówią mu, że jest elfem. Żołnierz nie
wie, czym jest elf. Najwyraźniej elfy noszą zbyt duże buty, które zawijają się
na końcach i szpiczaste kapelusze.
Kostium dowódcy jest brązowy z
czerwoną muszką zawiązaną pod brodą i dużymi, zielonymi guzikami na przedzie.
Są też białe akcenty wokół szyi, nadgarstków i kostek, a na jego głowie
znajduję się brązowa, przylegająca czapka, którą zapiął pod brodą.
Śmieje się i nalega na sfotografowanie Żołnierza jego telefonem.
Przebranie Rollinsa jest czerwone z
długą, siwą brodą przyczepioną do czerwonej czapki z białym pomponem.
Kiedy wychodzą z vana, Drew niemal
zakrztusza się dymem z palnego papierosa.
-Czy on..? Nie.. Kiedy Pierce to
zobaczy… Nie chcę mieć z tym nic wspólnego, zrozumiałeś?- spogląda na Rumlowa i
wyrzuca niedopałek na ulicę, zgniatając go stopą.
-Daj spokój. Miałaś być Rudolfem! Nie
musisz mieć nawet fałszywego nosa! Daj…- nie kończy, ponieważ pięść Drew, wbita
w jego brzuch, pozbawia go tchu.
Kobieta ściska Żołnierza za jego prawe
ramię i odwraca się w stronę Rollinsa.
-Zabieram go powrotem do hotelu, zrozumiano?
Jeśli wy, idioci, chcecie zostać aresztowani za zakłócanie porządku i
wandalizm, to świetnie, ale on nie będzie brał udziału w waszych głupich
zabawach. Jeśli Pierce by się dowiedział to wszyscy bylibyśmy martwi. Idziemy,
Zima.
Odchodzi kilka kroków, ale Żołnierz
nadal pozostaje w miejscu. Dowódca nie zezwolił na odejście.
-Żołnierzu- mówi ponownie, a on
spogląda najpierw na nią, a później na Rumlowa, który podchodzi i opiera się o
niego.
-Widzisz? Winnie lubi mnie bardziej-
chichocze, owijając rękę wokół metalowego ramienia, ale po chwili puszcza je,
sycząc na niską temperaturę protezy.
Kobieta wzdycha ciężko, ale unosi ręce
w geście poddania.
-Nie chce mieć z tym nic wspólnego- powtarza.
-Róbcie co chcecie. Dobranoc.
* * *
Są w połowie drogi powrotnej do baru,
gdy po raz kolejny widzą kozę.
-Koza- Rollins kręci głową. -Co kozy
mają wspólnego z Bożym Narodzeniem? Renifery! To już zupełnie co innego.
-Drew mówiła, że ile razy została
spalona?- pyta Rumlow. Idzie oparty o bok Żołnierza, a jego twarz nadal jest
bardzo zaczerwieniona. Żołnierz zastanawia się, czy dowódca nie złapał choroby
od kobiety.
-Przez te wszystkie lata? Z jakieś dwadzieścia?
Rumlow przystaje, kołysząc się lekko na
nogach. -Więc zróbmy to dwudziesty pierwszy raz!
Nie zdejmują kostiumów, kiedy zdobywają
łuk i strzały. Przez chwile Żołnierz martwi się, że jest to ogromnym błędem
taktycznym, ale przecież dowódca nie zrobiłby tak kardynalnego błędu.
Przebrania są tak jaskrawe i widoczne, że odwrócą uwagę, bo przecież nikt nie
byłby tak głupi, by dokonywać przestępstwa w takim stroju. Plan jest
oszałamiający w swojej prostocie!
Koza i ogrodzenie są mocno oświetlone
oraz obstawione kamerami ze wszystkich stron. Przeszkody są jednak niczym dla
pomysłowości dowódcy, bo dzięki łukowi będą poza obrębem widoczności kamer, a
strzała bez problemu przeleci ponad ogrodzeniem. Żołnierz sądzi, że to
najprostsza misja na jaką go wysłano.
-Spudłujesz- mówi Rollins, gdy dowódca
wyciąga strzałę. -Albo kogoś zabijesz, na przykład siebie. Zepsujesz to. Daj to
Hermiemu2.
-Nazywa się Winnie- protestuje. -To był
mój plan, wiec ja to zrobię. Nawet nie wiesz do czego jestem zdolny, Jack. Nawet
masz pojęcia…- mówi, próbując zapalić zapałkę chwiejnymi palcami. -Stul pysk i
rozpal to cholerstwo…
Ani Rumlow, ani Rollins nie są w
stanie rozpalić ognia. Żołnierz sądzi, że może być to spowodowane zimnem, ale
kiedy w końcu udaje im się podpalić zawiązany wokół grotu kawałek materiału,
dowódca oddala się i próbuje znaleźć dogodną pozycję do strzału.
Gdy tylko strzała wija się w bok
kozła, płomienie zaczynają się rozprzestrzeniać. Żołnierz nie pamięta, by
kiedykolwiek widział tak szybko rozrastający się ogień.
-Cholera- mówi Rumlow. Mówi to bardzo
głośno. Tak, że niektórzy z nielicznych ludzi na placu zwracają się w ich
stronę, gdy płomienie zaczynają trawić głowę kozła.
Żołnierz czeka kilka sekund, a gdy
Rumlow i Rollins nie zaczynają uciekać na własną rękę, chwyta ich za ramiona i
zaczyna ciągnąć w stronę jednej z uliczek. Dowódca protestuje, mówiąc, że ma
się nie martwić, bo Człowiek- Piernik nie może został złapany, ale Żołnierz nie
rozumie kodu, którym się posługuje, więc nie przestaje się wycofywać. Ma
bezpośrednie rozkazy dotyczące utrzymania dowódcy w bezpieczeństwie tak długo,
aż nie będzie to kolidować z powodzeniem misji.
Gdy jest pewien, że mógłby zgubić
potencjalny pościg, puszcza ramiona obu mężczyzn i zaczyna pozbywać się
dowodów.
Rumlow nie wygląda na zadowolonego.
-Ale mieliśmy dostać darmowe zdjęcia!- protestuje.
-Kłuda- mówi Rollins. -Przez twój
cholerny plan odmrożę sobie jaja, jeśli zaraz nie dostaniemy się z powrotem do
hotelu.
Dowódca chce jeszcze zaprotestować, ale
Rollins szarpie go za ramię i wyprowadza z uliczki, więc milczy.
*
* *
Kiedy wracają do hotelu, Drew śpi na
łóżku zawinięta w kilka kocy, więc Rumlow potrząsa jej ramieniem, próbując ją
obudzić. -Drew! Drew! Musisz usłyszeć co my…
-Zamknij gębę- warczy, nie otwierając
nawet oczu i naciąga jeden z kocy na głowę.
-Ale my..
-Zamknij się, bo odstrzelę ci łeb.
Po tym jak Rumlow przestaje
próbować obudzić Drew, on i Rollins zajmują przeciwne łóżko, karząc Żołnierzowi
położyć się na materacu obok kobiety. Nie może zasnąć bez pomocy środków
chemicznych, ale posłusznie wykonuje polecenie. Nie powiedziano mu, że ma zdjąć
buty, więc pozostawia je w przypadku potrzeby nagłej ucieczki.
Rumlow włącza telewizor i przerzuca
kolejne kanały. Wszystkie są w języku szwedzkim, w którym nie mówi nikt w
pokoju, ale znajduje stację, która zdaje się omawiać sprawę kozy. Reporter mówi
do kamery na tle tlących się pozostałości słomy. Rumlow wybucha śmiechem, a po
chwili dołączył do niego Rollisns.
-Hail HYDRA!- mówi Rumlow.
-Hail
Hydra!
Żołnierz uśmiecha się lekko.
Kolejne zwycięstwo Hydry.
___________
1Meriem Drew to jeden z pseudonimów Madame
Hydry
2 Elf z Rudolfa Czerwononosego
A teraz drugie miejsce:
Autor: Fasola
Tytuł: Misja w Azji
Clint
siedział w swoim mieszkaniu położonym w lesie pod Nowym Jorkiem. Nadal nie mógł
pogodzić się z faktem, że nie ma S.H.I.E.L.D.. To dzięki tej organizacji mógł
zakończyć życie złodzieja. Mógł z czystym sumieniem powiedzieć, że tak
właściwie żył dla misji stawianych przez S.H.I.E.L.D.. Nie miał żadnych
przyjaciół oprócz tej organizacji, która dawała mu namiastkę rodziny. Dość
patologicznej ale rodziny. Tak było, aż do czasu, kiedy "poznał"
Czarną Wdowę. Na początku go nienawidziła (co było zrozumiałe zważywszy na sytuacje,
w której się poznali), ale szybko się do niego przekonała. Teraz była mu
najbliższą osobą. Jedyną osobą, z którą mógł porozmawiać o wszystkim. O ile o
wszystkim rozmawiały kiedykolwiek osoby tak skryte jak Clint i Natasha. Wyszedł
na mały ganek. Rozejrzał się po otaczającym jego dom lesie. Właśnie wrócił z
misji w Azji. Miał zlikwidować byłego członka Hydry.
<Fury nie byłby zadowolony
>pomyślał <Właściwie to wpadłby w furię> uśmiechnął się z gry słów, ale zaraz spoważniał To była
kolejna rzecz, z którą nie mógł się pogodzić. Fury wydawał mu się
niezniszczalny, był osobą, którą brał za pewnik nawet, gdyby świat się walił.
Chciałby teraz porozmawiać z Natashą. Ale odkąd wrócił nie mógł się z nią
skontaktować. Nie wiedział, gdzie jest choć wcale go to nie dziwiło.
~ ~ ~
Po
powrocie pojechał do domu Wdowy, ale jej nie zastał. W mieszkaniu panował
idealny porządek. Czekał dwie godziny, potem zasnął na kanapie. Obudził się nad
ranem. Wtedy dopiero zauważył, że na parapecie stoi kaktus. Natasha nie
hodowała roślin, bo nie miała czasu się nimi zajmować. Kiedy przyjrzał się
dokładniej roślinie, zobaczył, że od spodu doniczki jest przyczepiona kartka.
„Clint,
nie szukaj mnie. Muszę zmienić tożsamość i ukryć na jakiś czas. Skontaktuje się
z tobą."
Ta
notatka trochę go uspokoiła. Nic jej się nie stało, zresztą Hawkeye wiedział,
że Czarna Wdowa potrafi o siebie zadbać. Wrócił więc do domu.
~ ~
~
<Powinienem znaleźć jakąś pracę i przykrywkę >
pomyślał
Ale najpierw postanowił zrobić coś innego. Dokończyć
misję, którą dostał od Fury'ego. W ten sposób chciał uczcić pamięć człowieka,
który wyciągnął go z niezłego bagna i dał szansę na „normalne" życie.
Zaczął zbierać swoje rzeczy. Już miał wychodzić, kiedy
pomyślał o Natashy. Zwykle w takich sytuacjach kontaktowali się przez
S.H.I.E.L.D., ale teraz, gdy organizacja upadła, a Fury nie żył, mogli zacząć
się mijać. Zaznaczył więc na kalendarzu dzisiejszą datę, a koło niej zapisał:
„Jadę dokończyć misję od Fury'ego. zajmie mi to około półtora miesiąca.
Spotkajmy się tam, gdzie zwykle, wtedy kiedy zwykle.” Na pierwszy rzut oka
wiadomość nie miała sensu, ale Clint wiedział, że Natasha od razu ją zrozumie.
Wyszedł z domu i pojechał na lotnisko. Teraz będzie mu trochę trudniej
zlokalizować cel bez pomocy S.H.I.E.L.D., ale lubił wyzwania.
* * *
Wylądował w Tokio. Było to już czwarte miasto, do
którego zawitał. Poszukiwanie nowych tropów przychodziło mu nadzwyczaj łatwo.
Wręcz Podejrzanie łatwo. W ciągu zaledwie sześciu dni był w dwóch krajach.
Skierował się do hotelu. Zameldował się i poszedł na spotkanie ze swoim
informatorem. Parę osób „wisiało” mu przysługi, jeszcze z czasów jego
przestępczego życia, więc teraz sobie te przysługi odbierał w postaci
informacji. Ludzie, z którymi miał się dzisiaj spotkać byli naprawdę
niebezpieczni, dlatego Clint postanowił spakować łuk do torby. Sprawdził
wszystkie strzały i wyszedł z hotelu. Poszedł w umówione miejsce. Czekał trzy
godziny, ale nikt się nie zjawił. Telefon też milczał. Barton wrócił do hotelu
i z irytacją rzucił torbę na łóżko. usiadł na nim. W tym Momocie usłyszał huk.
Dookoła zrobiło się ciemno.
* * *
Natasha
przekręciła klucz w zamku i weszła do środka. Z westchnieniem usiadła na
kanapie, na której spędziła tyle wieczorów oglądając telewizje lub rozmawiając
z Clintem. Brak zielonego jeepa przed domem oraz odcięty dopływ prądu świadczył
o tym, że właściciel wyjechał na dłużej. Poszła do kuchni po szklankę wody. Na
blacie stołu zobaczyła kartkę, którą zostawiła pod doniczką kaktusa. Spojrzała
na kalendarz. Przeczytała notatkę i znowu westchnęła. Wyjechał tydzień temu. Wdowa próbowała sobie przypomnieć,
kiedy się widzieli po raz ostatni.
<Kiedy go odprowadzałam do helikoptera przed misja
w Azji. Przed ujawnieniem się Hydry i upadkiem S.H.I.E.L.D.. >pomyślała,
bezwiednie dotykając wisiorka w kształcie strzały, który dostała od Clinta
przed odlotem.
- Boże ty mój… To było dwa miesiące temu…-
powiedziała do siebie
Z westchnieniem wyszła z domu. Zamknęła go na klucz i
odjechała. Jadąc w kierunku Nowego Jorku czuła dziwny niepokój. Miała
przeczucie, że coś nie gra. wzruszyła ramionami.
<Clint potrafi o siebie zadbać > pomyślała
* * *
Barton obudził się z okropnym bólem głowy. Siedział na
krześle. Nadgarstki i kostki miał unieruchomione. Czuł, że po czole spływa mu
krew. Zamknął mocno oczy próbując opanować odruch wymiotny. Pomieszczenie, w
którym się znajdował wirowało. Dopiero kiedy poruszył brwiami poczuł, że krew
sączy się z rany, w której coś tkwiło.
<Co się stało> pomyślał
Ostatnią rzeczą jaką pamiętał było lądowanie w
Pekinie. Ale wiedział, że to się nie zgadza. Powinien pamiętać co stało się
potem. Clint wiedział, ze to coś ważnego. powoli opanował zawroty głowy.
-Ocknąłeś się w końcu?- warknął jakiś mężczyzna
- Kim jesteś?- zapytał Hawkeye
-Ja tu jestem od zadawania pytań! Co robiłeś w Tokio?-
spytał tamten
-W Tokio?- Clint kompletnie nie wiedział o co chodzi
mężczyźnie w czarnej koszuli, z blizną biegnącą od prawego policzka do ucha.
-Nie rób ze mnie idioty! Czemu szukasz Riversa?
-Spokojnie! Uspokój się Henry!- krzyknął drugi
mężczyzna wyższy od Henrego, który właśnie wszedł do pomieszczenia, na widok
podniesionej ręki tamtego- Nie widzisz, że jest kompletnie skołowany?- stanął
przed Clintem i nachylił się tak, by ich czy znalazły się na jednym poziomie-
Ojojoj, coś ci się wbiło w czoło. Wyjmę to, jeśli powiesz nam co robiłeś w
Tokio?
-Nie pamiętam, a nawet jeśli bym pamiętał to Hydrze i
tak nie będę pomagał- odpowiedział Barton
-Bardzo mi z tego powodu przykro… Ale nie wierzę ci,
wiesz miałem nadzieję na współpracę. Ale jak nie to nie… Spróbujemy inaczej.-
odparł drugi mężczyzna- Przytrzymaj mu głowę.
Ten z blizną chwycił Hawkeya za głowę.
-Dla kogo teraz pracujesz?- zapytał wyższy z mężczyzn-
Lepiej powiedz nam teraz, albo zobaczymy ile jesteś w stanie wytrzymać…
To powiedziawszy chwycił za odłamek w czole Bartona,
ale zamiast go wyciągnąć, po prostu pociągnął go w dół pogłębiając rozcięcie i
wydłużając ranę aż do brwi. Clint skrzywił się z bólu i zacisnął zęby. Na podłogę
spadł kawałek metalu.
-I co? Podobało się? To dopiero początek- mężczyzna z
blizną wyszczerzył zęby w okropnym uśmiechu i uderzył Bartona w żołądek.
* * *
Natasha
wciąż z uczuciem niepokoju wróciła do swojego domu w Nowym Jorku. Miała tu
jeszcze parę spraw do załatwienia zanim wróci do Detroit. Po pierwsze chciała
się rozeznać w sytuacji S.H.I.E.L.D.
i
Avengersów. Postanowiła odwiedzić Starka. Kiedy weszła do jego biura w Stark
Tower dowiedziała się, że: „Pan Stark i Panna Potts są na wakacjach na
Karaibach i nie zostawili żadnych informacji o tym kiedy wrócą.”. Bannera też
nie było i nikt nie wiedział, gdzie ukrywa się doktor. Natasha podejrzewała, że
gdyby był tu Tony pewnie wiedziałby, gdzie jest Bruce, a tak... Cóż. Thor
ciągle siedzi w Nowym Meksyku z Jane, a Kapitan pewnie szuka informacji o
Buckym. Innymi słowy Avengersów nie ma. Tak jakby nigdy ich nie było. Natasha
zaczęła się poważnie zastanawiać, czy Coulson i Fury nie dokonali cudu łącząc
ich w drużynę. Prawie do żadnego z nich nie można się było dodzwonić jak do
normalnego człowieka. Choć w sumie to żadne z nich nie było normalne.
Co
do S.H.I.E.L.D. to sprawa również nie była prosta. Wszyscy agenci rozpłynęli
się w powietrzu. Prawie dosłownie. Wdowie nie udało się z nikim skontaktować ani
w Detroit ani w Nowym Jorku. Fury wyjechał do Europy, ale nie zostawił żadnych
wskazówek, gdzie przebywa, ani jak się z nim skontaktować. Były dyrektor umarł
dla wszystkich. Co do samej agencji Romanoff nie wierzyła, by
kompletnie
się rozpadła. Była na to zbyt potężna. Poza tym świat potrzebował ochrony.
Chociażby przed Hydrą. Potrzebował tarczy. Ale po zdemaskowaniu zrozumiałe
było, że odbudowa i werbowanie nowych i starych agentów, odbywa się po cichu i
całkowicie tajnie. Natashy nie dziwił również fakt, że do tej pory jej nie
znaleźli. Starała się dobrze zacierać ślady. A to oznaczało, że nawet
S.H.I.E.L.D. będzie miało trudności, by ją znaleźć. Zastanawiał ją tylko mały
szczegół. Kto odbuduje organizację skoro Fury jest „Martwy” ?
Jednak mimo dość długiego pobytu w Nowym Jorku nie
znalazła odpowiedzi na żadne z pytań, więc wróciła do Detroit. Natsaha była zła
na Clinta, że nie poczekał z wyjazdem. Mogliby razem poszukać S.H.I.E.L.D.. Teraz musiała radzić sobie
sama.
* * *
Clint
odzyskiwał przytomność w celi. Przez maleńkie zakratowane okienko wpadało
czerwone światło.
<Nareszcie
parę godzin spokoju> pomyślał < Oczywiście o ile nie wpadną na „genialny” pomysł, by pozbawić mnie snu.>
Wziął gwałtowny wdech, kiedy przetoczył się na
poranione plecy. Minął już tydzień od wybuchu w hotelu. Pamięć całkowicie
wróciła mu tydzień temu podczas przesłuchania.
~ ~ ~
-Dla kogo pracujesz?- zapytał Mężczyzna z blizną
-Przecież wiecie, że dla S.H.I.E.L.D. po co pytacie?
-Myślisz,
że taki sprytny jesteś? Hydra zniszczyła tą twoją głupią organizację!- warknął
drugi mężczyzna, który wydawał się być tu szefem- Dobra kończ Henry idziemy na
zebranie- powiedział
i
wyszedł.
Metalowy
pręt spadł na kark Hawkeya.
-Lepiej
żebyś jutro wszystko pamiętał!- Henry chwycił za kajdanki i zaciągnął Clinta do
celi. Tamtej nocy Barton długo nie mógł zasnąć. Zaczynał sobie przypominać co
stało się przed wybuchem. Powrót do Nowego Jorku, wiadomość o śmierci Fury'ego.
Lecz najbardziej bolesne było uświadomienie sobie, że skoro Fury nie żył, a S.H.I.E.L.D. upadło to może teraz liczyć tylko na siebie.
I na Natashe. Ale ona może zacząć coś podejrzewać najwcześniej za miesiąc... Ta
perspektywa nie za bardzo mu się podobała, ale nic mu nie pozostało prócz czekania,
aż Wdowa zacznie się martwić.
~ ~ ~
Drzwi
do celi otworzyły się z hukiem.
-Wstawaj!-
wrzasnął Henry
Clint
zmarszczył brwi.
<Dzisiejsze
zebranie było krótsze niż poprzednie... > Pomyślał wstając, bo opór na niewiele
się zdawał, a fizycznie był coraz słabszy przez głodzenie i ciągłe bicie.
-Dzisiaj
wszystko nam wyśpiewasz- zaśmiał się Henry
Hawkeye
nic nie odpowiedział. Po kilku dniach przestał się odzywać. Do nich i tak nie
docierało, że pracuje sam i nie wie kto (o ile w ogóle) dowodzi teraz S.H.I.E.L.D., więc po co miałby się wysilać.
Stwierdził że i tak nie kupią jego wersji. Henry wprowadził Clinta do sali
przesłuchań i zamknął drzwi.
-Witaj
agencie Barton, mam nadzieję, że mi pomożesz, a tym samym pomożesz sam
sobie.-głos był znajomy.
Hawkeye
powoli się odwrócił. Za nim stał mężczyzna ubrany w garnitur. Osłupiał.
-Musisz
mi powiedzieć jak działa włócznia
Lokiego i w jakim stopniu przejmuje kontrole nad człowiekiem.
-Co?!
Pracujesz dla Hydry?!- Hawkeye był kompletnie wyprowadzony z równowagi -Nie.
Kim ty jesteś? Coulson nie żyje!
-Przecież
żyje, nie widzisz?- mężczyzna uśmiechnął się do niego
-Nieprawda!
Nigdy nie przeszedłbyś na stronę Hydry!
-Uspokój
się. Hydra chce tego samego co S.H.I.E.L.D., więc pomóż mi i sobie. Możesz
pracować dla Hydry, będziesz miał większą swobodę. Powiedz jak działa włócznia,
a stąd wyjdziesz.
-Nie,
nie jesteś Coulsonem. Poza tym nawet, gdybym chciał i tak nie wiem jak działa
włócznia- Clint
trochę
minął się z prawdą
-W
takim razie przykro mi, ale teraz nie ze mną będziesz rozmawiał. Pamiętaj, że
zawsze możesz to przerwać, wystarczy, ze wybierzesz właściwie.- powiedział
mężczyzna przechylając głowę
-Już
wybrałem- odparł Barton
-Wybrałeś
cień dawnej, słabej organizacji, ale zawsze możesz zmienić zdanie- Coulson
minął go i otworzył drzwi- Henry, ja już skończyłem na dzisiaj. Jest twój-
powiedział wychodząc na korytarz
* * *
Gratuluję,
oba opowiadania są świetne. Za tydzień pojawi się moje nowe opowiadanie :)