czwartek, 19 maja 2016

Rozdział XVII



Witajcie z powrotem!!! Wreszcie mi się udało skończyć z tymi maturami i znów jestem z wami. Dziękuję za cierpliwość, mam nadzieję, że teraz już uda mi się regularnie dodawać posty. Ale bez dłuższych wstępów. Zapraszam na długo oczekiwany rozdział :) Mam nadzieję, że będzie to Wielki Powrót XD.

Avengers weszli do pokoju, w którym była Wdowa. Kobieta leżała na łóżku całkowicie nieruchomo. Zabrudzone krwią rozdarcia jej kostiumu odsłaniały rany, jakby od pazurów. Nie były one jednak zbyt głębokie, dlatego trudno było uwierzyć, że to właśnie przez nie Natasha jest o krok od śmierci.
Avengers stanęli koło nieprzytomnej przyjaciółki. Nikt nie miał odwagi się odezwać, ale w sumie co można było powiedzieć w takiej sytuacji?  Wdowa zawsze była silna i nawet kiedy zostawała ranna często nie dawała tego po sobie poznać. Była twarda, a teraz wyglądała tak bezbronnie i… niepokojąco spokojnie.
- J.A.R.V.I.S. możesz sprawdzić jej parametry życiowe? – Tony szepnął na tyle cicho, żeby tylko A.I. go usłyszała.
- Nie wykryto czynności życiowych. – odparł komputer.
Stark skinął głową. W tym momencie Sam przerwał, niedającą się już znieść, ciszę.
- Powinniśmy ją zabrać do szpitala albo… - zaczął.
- Już za późno. – przerwał mu cicho Tony. – Ona nie żyje.
Wszyscy jednocześnie na niego spojrzeli, jednak nikt nie wypowiedział ani słowa. Zawsze dużo ryzykowali, broniąc Ziemi, jednak wierzyli w wygraną. A teraz… zwycięstwo stawało się zbyt odległe. Nie wiedzieli jak długo jeszcze zdołają to ciągnąć, w końcu byli tylko ludźmi.
Po jakimś czasie - minucie, a może godzinie? – panujące w pokoju milczenie, przerwał Doctor Strange.
- Może wrócicie do salonu? – zapytał. – Zaraz do was dołączę.
Avengers skinęli głowami i opuścili pokój. Sif spojrzała na nich pytająco, ale nikt się nie odezwał. Po prostu usiedli na fotelach i kanapie. W powietrzu zawisło ciężkie milczenie. Każdy był pogrążony w swoich myślach, gdy nagle Sokół zerwał się z miejsca.
- To nie ma sensu! – krzyknął. – Nie widzicie, że to nie ma sensu?! Jest nas kilku, przeciwko niezniszczalnej armii istot niewiadomo skąd! Kapitan i Wdowa nie żyją! Hulk jest nie wiadomo gdzie! Ty nie masz młota – spojrzał na Thora. – Twoja zbroja zaraz się rozsypie – zwrócił się do Tony’ego. – Z resztą moje skrzydła też! Ukrywamy się nie wiadomo gdzie! I udajemy, że możemy wymyślić skuteczny plan przeciwko Lokiemu!
- Uspokój się – Stark podszedł do niego. – Krzyki niczego nie zmienią. Nie przywrócisz im życia. Jeśli nie chcesz już walczyć, droga wolna, możesz odejść. Ale nie sądzę żebyś mógł ukryć się przed Lokim. Ja nie zamierzam się poddać, nawet jeśli nie mamy szans na zwycięstwo. I tak zginiemy. Albo chowając się jak szczury, albo walcząc. Chowanie się jakoś nie jest w moim stylu.
- W takim razie co chcesz zrobić? – Sam nadal mówił ostrym tonem, ale już nie krzyczał. -  Walczyć? Ale jak?
- Jeszcze nie wiem. – odparł zgodnie z prawdą Tony. – Ale jeśli się poddamy to stracimy Ziemię.

Phil Coulson nadal siedział w centrum kontroli. Miał pełnie ręce roboty, ponieważ co chwilę przychodziły do niego nowe raporty, ze wszystkich stron świata. Było coraz gorzej. Jego agenci, młodziki, bohaterowie ginęli lub zostawali pojmani przez te Istoty Cienia. To był prawdziwy pogrom. A na domiar złego nie dostał żadnej odpowiedzi od Wdowy, to nie wróżyło najlepiej. Dyrektor zaczął rozważać wycofanie swoich oddziałów oraz projektu Protect z tej bitwy, na superbohaterów i tak nie miał wpływu. Zapewniał mi tylko kontakt, nie mógł wydawać rozkazów.  Przed odwołaniem akcji powstrzymywała go jedynie myśl o tym, że być może tym ruchem skaże wielu niewinnych ludzi na śmierć.
Jakby tego było mało, pojawiły się jeszcze nieuzasadnione zaćmienia Słońca w wielu krajach. Jak na razie ich przyczyna była nieznana, choć pracowali nad tym FitzSimmons. 
Wśród raportów, które przychodziły na jego komputer, Coulson dostrzegł jeden z oznaczeniem „bardzo pilne”. Był to plik o Nowym Jorku. Phil miał złe przeczucia. Gdy otworzył wiadomość, nie mógł uwierzyć własnym oczom. Na wszystkich telebimach w mieście widać było Lokiego, wygłaszającego przemowę (okazało się, że podobne ultimata usłyszeli przywódcy wszystkich krajów i organizacji międzynarodowych), za nim byli Avengers. Zostali pojmani i mieli być straceni na oczach wszystkich. Coulson zaczął żałować, że nie wysłał im żadnego wsparcia, np.: X-Menów, którzy walczyli teraz w Waszyngtonie. Nagle całe nagranie zalała fala oślepiającego, białego światła. Dyrektor nie zobaczył co było dalej, ponieważ zabrzęczał jego prywatny komunikator. Odebrał.
- Phil? – usłyszał głos May.
Zaniepokoił go jej ton i fakt, że agentka kontaktuje się z nim osobiście w środku misji.
- Co się stało? – zapytał.
W tym momencie usłyszał strzały, jakiś krzyk i odgłosy szamotaniny. Po chwili wszystko ucichło i przeszło w szumy w tle.
- Skye nie żyje. – powiedziała powoli. Jej głos był całkowicie wyprany z emocji, May zawsze tak reagowała w najtrudniejszych dla niej chwilach.
Gdy dyrektor usłyszał te słowa, komunikator wyślizgnął się z jego dłoni i potoczył po biurku, zatrzymując na samym jego skraju.
- Phil, jesteś tam? – słowa May do niego nie docierały – Phil?
Dyrektor siedział nieruchomo, wpatrując się w ekran. Stracił Skye…
Musiał jednak szybko otrząsnąć się z szoku, ponieważ ze wszystkich stron przychodziły kolejne raporty, musiał zacząć podejmować jakieś decyzje i to natychmiast. Sięgnął po komunikator.
- Jestem. – powiedział.
-  Chciałam ci to przekazać osobiście. – wyjaśniła. – Tu mamy prawdziwe piekło. Zostaliśmy zdziesiątkowani, a na te stwory nic nie działa.
- Co z cywilami? – zapytał już trzeźwiej myśląc, dyrektor.
Przez komunikator znów dało słyszeć się strzały, May wydawała jakieś rozkazy. Po chwili zrobiło się ciszej.
- Żadnych strat. – odparła. – Ale gdy pojawiła się policja, stwory ich zaatakowały. Kazałam się im wycofać. Zostaliśmy sami, nie wiem jak długo jeszcze…
Urwała nagle. Coulson usłyszał jakby silne, tępe uderzenia. To naprawdę go zaniepokoiło.
- Natychmiast się wycofajcie. – krzyknął do komunikatora. – Słyszysz May? Wycofajcie się!
- Przyjęłam. – głos agentki był dziwnie zmieniony, jakby była ciężko ranna.
To utwierdziło Phila o słuszności decyzji. Musiał poddać miasto. Dopóki nie znajdą jakiegoś sposobu na pokonanie tych kreatur, nie mógł pozwolić aby więcej jego agentów zginęło w bezsensownej, nierównej walce. Choć było to trudne, musiał odwołać też pozostałych. Wrócą do walki, gdy będą mieli czym walczyć. A to zadanie dla FitzSimmons.
Coulson wysłał wiadomość do wszystkich agentów koordynujących.
„Odwołać oddziały.
Przesłać wszystkie informacje
o Istotach Cienia
do głównego laboratorium.”

- Może zanim zabierzecie się za plan, chcielibyście wiedzieć z kim walczycie? – Avengers i Sif usłyszeli znajomy głos.
Skryty w cieniu rzucanym przez antresolę, Strange opierał się nonszalancko o jedną z kolumn ją podtrzymujących.
- Od dłuższego czasu czekamy na wyjaśnienia. –odezwał się Stark. – Ale jakoś ci się z nimi nie spieszy.
- A więc siadajcie i posłuchajcie. – ruszył w ich stronę.
Sam i Tony zajęli miejsca obok pozostałych. Stephen pstryknął palcami i naprzeciwko Avengers pojawił się wygodny fotel, w którym usiadł mag.
- Tylko mi nie przerywaj, Stark. – spojrzał spode łba na geniusza. – A jeszcze coś… - dodał, jakby właśnie sobie o czymś przypomniał. Znów pstryknął palcami. W tym momencie zbroja Iron Mana nagle zniknęła, pozostawiając zaskoczonego Tony’ego na kanapie. W następnej chwili pojawiła się tuż za nim.
- Jak…? – wydukał geniusz.
- Dobrze znasz odpowiedź. – odparł mag. – Ale ty i tak uznasz, że to jakaś teleportacja kwantowa, więc po prostu - nieważne jak. Skupmy się na istotniejszych sprawach. Ziemię zaatakowały Istoty Cienia, mroczne byty z innego wymiaru. A konkretnie z Helheim, o czym Thor zapewne zdążył już wam powiedzieć. -  Avengers skinęli głowami. – Do tej pory były uwięzione w swym wymiarze poprzez pradawne zaklęcie. Tylko królowa mogła opuszczać rodzimą krainę, choć nie robiła tego zbyt często. Lokiemu musiało się jakoś udać obejść to zaklęcie i uwolnić stwory, a dzięki przymierzu z Hel ma teraz własną armię nieumarłych istot. Prawie nieumarłych. Ich jedyną słabością jest światło słoneczne.
- W takim razie, wystarczy poczekać do świtu. – odezwał się Thor.
- Loki nie jest tak głupi, żeby o tym nie pomyśleć. – Tony zgasił zapał Gromowładnego.
- Masz rację. – odparł Strange. – Loki otoczył Ziemię płaszczem ciemności, przez który promienie Słońca nie mogą przeniknąć. Jest to potężna tarcza stworzona dzięki niebezpiecznemu artefaktowi.
- Aether! – wykrzyknął Thor. – Tylko w jaki sposób wpadł on w ręce… Lokiego? – ostatnie słowo wypowiedział niczym najgorsze przekleństwo.
- Tego nie wiem. – odparł mag. – Ale wiem, że Loki jest w posiadaniu trzech Kamieni Nieskończoności i choć nie może używać ich jednocześnie, czynią z niego naprawdę groźnego przeciwnika.
- Chwilę – przerwał mu Sokół. – Co to są Kamienie Nieskończoności?
- Kamienie Nieskończoności – zaczął Strange. – to najbardziej niebezpieczne i najpotężniejsze artefakty we Wszechświecie. Ich moc pochłonie każdego, kogo wola jest zbyt słaba. Jest ich sześć: kamień duszy, umysłu, mocy, rzeczywistości, czasu i przestrzeni. Każdy pozwala kontrolować pewien obszar Wszechświata. Jeśli ktoś zbierze je wszystkie, będzie w stanie dowolnie kreować rzeczywistość. Jednak nikt nie może kontrolować wszystkich naraz bez Rękawicy Nieskończoności. Ich moc jest zbyt duża. Dlatego Loki nie może trzymać tych, które ma razem, nie mógłby opanować ich mocy i zapewne zginąłby. Jednak jest dość silny, aby użyć jednego z nich, przynajmniej w pewnym stopniu. We włóczni znajduje się kamień umysłu, pozwalający kontrolować innych, daje też posiadaczowi moce telekinetyczne i telepatyczne. Tesseract to kamień przestrzeni umożliwiający teleportację oraz kontrolę nad obiektami. Aether jest kamieniem rzeczywistości pozwala… no cóż na dowolne kreowanie rzeczywistości, gdyby Loki panował nad nim w pełni, nie byłoby tej wojny, od razu stałby się królem Ziemi, a my zapewne przestalibyśmy istnieć. Dlatego musimy się mieć na baczności. Choć myślę, że Loki nie opiera swego planu na Kamieniach, a Tesseract jest nadal w Asgardzie, jednak zapewne zdaje sobie sprawę z tego co posiada i wykorzysta Kamienie jeśli zajdzie taka potrzeba. Ale obecność tych artefaktów może sprowadzić kogoś znacznie gorszego od boga kłamstw - właściciela Rękawicy. Lecz tym zajmiemy się jeśli nadejdzie. Teraz najważniejsze jest pokonanie Istot Cienia. Dzięki nim Loki zwycięża tę wojnę. Udało mu się zabić lub pojmać prawie wszystkich obrońców Ziemi. Do lochów w Helheim trafiają superbohaterowie, ale także policjanci, żołnierze czy strażacy…
- Skąd o tym wiesz? – odezwał się Tony.
- Mówiłem, że masz mi nie przerywać, Stark. – Strange był wyraźnie zirytowany. – I tak nie uwierzysz w to co powiem, a ja nie mam zamiaru tracić cennego czasu na przekonywanie cię.
- A więc co robimy? – powiedziała Sif.
- Mogę przełamać moc Aetheru – zaczął wyjaśniać mag. – Jednak do tego konieczny jest skomplikowany rytuał wymagający niezwykle dużo energii magicznej.
- Dlaczego nie zrobiłeś tego wcześniej? – odezwał się Thor.
Strange wstał i zaczął chodzić w tę i z powrotem, jakby rozważał jakiś trudny problem.
- Nie było mnie na Ziemi. – odparł poważnie. – W jednym z niższych wymiarów, próbowałem powstrzymać demona Dormammu przed przedostaniem się do naszego świata. Gdy wróciłem, okazało się, że Loki was pojmał, a cały świat jest znów w niebezpieczeństwie. Resztę już znacie. Teraz skupmy się na rytuale. Muszę go zakończyć przed zmierzchem, w przeciwnym razie wszystko pójdzie na marne. Ale jest mały problem, musze to zrobić tu.
- A jaki w tym problem? – zapytał Sokół.
- Taki, że będę musiał zdjąć z domu zaklęcia ochronne – wyjaśnił mag, zatrzymując się przed Avengerem. – dzięki, którym Loki jeszcze nas nie znalazł. Gdy to zrobię, zaroi się tu od Istot Cienia, więc dobrze by było żebyście mieli jak się przed nimi bronić.
- Gdybym miał dostęp do jakiegoś warsztatu, mógłbym coś wymyślić. – oznajmił Tony.
- Z tym nie będzie problemu. – odparł Strange. – Pamiętaj tylko, że rytuał najlepiej rozpocząć w południe. Nie będę wnikał dlaczego. – dodał, widząc pytające spojrzenie geniusza. - Musimy być gotowi nim wybije dwunasta.
Tony wstał z miejsca.
- W takim razie prowadź do pracowni. – powiedział.
Obaj mężczyźni ruszyli w tylko magowi znanym kierunku, pozostawiając resztę w salonie.

May zebrała resztki swojego oddziału i wróciła do bazy. Gdy tylko jet wylądował, podbiegli do nich sanitariusze z poziomu szpitalnego. Zabrali rannych i martwych agentów. May ruszyła prosto do dyrektora, choć ją także chcieli zabrać na badania.
Gdy weszła do centrum kontroli, na głównym stanowisku siedział Mac.
- Co ty tu robisz? – zapytała. – Gdzie dyrektor?
- Wezwał mnie, żebym tu posiedział. – odparł agent. – Jest u siebie.
Kobieta ruszyła do wyjścia.
- May – odezwał się znów Mac. Agentka się odwróciła. – Nie jest z nim najlepiej.
Kobieta skinęła głową i opuściła pomieszczenie. Udała się prosto do gabinetu dyrektora. Gdy otworzyła drzwi, zobaczyła Coulsona rozcierającego skronie. Podeszła do niego.
- Phil – odezwała się. – wszystko w porządku?
Mężczyzna spojrzał na nią. Jeszcze nigdy nie widziała go w takim stanie. Wglądał jakby w jednaj chwili, postarzał się o trzydzieści lat.
- Nic nie jest w porządku, May. – powiedział. – Świat jest w niebezpieczeństwie, a ja nie wiem co robić. Nie mamy żadnego pomysłu.
Melinda stała naprzeciwko niego, z rękami założonymi na plecach. Nie była dobra w pocieszaniu, ale…
- FitzSimmons nad tym pracują, prawda? – Coulson skinął głową. – Na pewno znajdą jakieś rozwiązanie, znasz ich.
- Masz rację – dyrektor wstał. – Teraz trzeba działać, a nie załamywać ręce. Wracam do centrum kontroli, zobaczę co się dzieje, a ty idź do laboratorium. Informuj mnie.
- Tak jest. – May zatrzymała się z ręką na klamce. – A, i Phil, trzymaj się, będzie dobrze.
Jakby po to, aby udowodnić jej, że się myli, nagle zawył alarm. Coulson chwycił za komunikator, połączył się z agentami chroniącymi bazę.
- Co się dzieje? – zapytał.
- To te stwory… – usłyszał w odpowiedzi. – Są wszędzie… Wdarły się…
Połączenie zostało zerwane. Dyrektor schował komunikator, schylił się pod biurko. May spojrzała na niego pytająco, ale on nie zwrócił na nią uwagi. Po chwili wyjął jakąś broń.
- To pistolety energetyczne. – oznajmił podając jeden z nich agentce. – Może zadziałają. Przebijamy się do laboratorium, to jedyna szansa.
May skinęła głową, a Phil sprawdził komunikator. Łączność została zerwana.

FitzSimmons dostali właśnie wszystkie dane jakie udało się zgromadzić agentom na temat Istot Cienia. Nie było tego zbyt wiele, ale musiało wystarczyć. Od razu przystąpili do pracy. Zaczęli analizować informacje i sprawdzać różne opcje, jednak wszelkie symulacje nie dawały efektu. W końcu Fitz nie wytrzymał i uderzył pięścią w klawiaturę.
- Co się stało? – Simmons, która stała przy drugim stanowisku, aż podskoczyła.
- To bez sensu. – mężczyzna podparł głowę rekami. – Nic nie działa. Te stwory są z jakiejś innej planety, o której nie mamy pojęcia, więc jak mamy znaleźć sposób, żeby je pokonać? Mamy za…
 - Fitz, spójrz. – przerwała mu Jemma.
- Co jest? – naukowiec odwrócił się w stronę ekranu komputera, na który wskazała kobieta. 
- Wgląda na to, że znalazłeś rozwiązanie. – oboje patrzyli na symulację, która właśnie wyświetlała się na komputerze.
Przerwał im jednak alarm, który rozległ się w laboratorium. Naukowcy nie wiedzieli co się stało, dlatego szybko sięgnęli po komunikatory. Niestety łączność nie działała.
- Coś się stało. – odezwała się Simmons. – Mam złe przeczucia.
- Musimy jak najszybciej skontaktować się z dyrektorem. – zdecydował Fitz. – Tylko my wiem jak pokonać te stwory.
Byli sami w laboratorium, tak im się lepiej pracowało. Z resztą i tak wszyscy agenci z przeszkoleniem bojowym, także naukowcy, zostali wysłani na misję.
W tym momencie za szklanymi ścianami laboratorium pojawiły się Istoty Cienia. FitzSimmons widzieli je już na nagraniach, ale w rzeczywistości były znacznie bardziej przerażające. Wyglądało na to, że jeszcze ich nie zauważyły, ale to tylko kwestia czasu. Naukowcy schowali się pod biurkiem. Fitz lekko się wysunął i zaczął czegoś szukać w szufladzie biurka. Simmons na niego spojrzała. Od razu domyśliła się co robi jej przyjaciel.
- Lampy UV? – zapytała.
- Jestem pewien, że  wczoraj je tu wkładałem. – odparł, nie przerywając przetrząsania szuflad.
- Są tam. – wskazała na biurko po drugiej stronie pomieszczenia. – Potrzebowałam ich do odkażenia próbek i...
Do pomieszczenia wdarła się pierwsza z kreatur.
- Musimy się tam dostać. – głos Fitza zniżył się do szeptu. – To nasza jedyna szansa.
- Dobrze. – Jemma także szeptała. – Na trzy.
Zaczęli odliczać razem.
- Raz… dwa… trzy…
Wybiegli ze swojej kryjówki prosto w kierunku blatu, na którym stało ich wybawienie. Istota Cienia ruszyła za nimi. Przypominała psa myśliwskiego, który zwęszył zwierzynę. FitzSimmons dotarli do celu. Chwycili za lampy i skierowali je na ścigającą ich kreaturę. Ta zatrzymała się w miejscu. Wydała z siebie przeraźliwy pisk, jakby skrzypienie paznokci o tablicę połączone z okrzykiem niewyobrażalnego bólu. Stwór zniknął. Naukowcy odetchnęli z ulgą.
- Co teraz? – zapytał Fitz.
- Chyba idziemy do Coulsona. – w pomieszczeniu zaczęły pojawiać się kolejne Istoty Cienia.
FitzSimmons stali przy ścianie i bronili się dzięki lampom UV, ale stworzeń było coraz więcej.
- Jeśli odłączymy je od zasilania, bateria wystarczy na 30 minut. – zauważyła kobieta.
- Wiem, ale nie mamy innego wyjścia. – oparł Leo. – Nie możemy tu zostać.
- W takim razie, zróbmy to. – Jemma sięgnęła do wtyczek. – Teraz.
Wyrwała lampy z kontaktu i razem z Fitzem zaczęli przedzierać się do wyjścia.