sobota, 28 lutego 2015

Rozdział I



Hej. Całe to nowe opowiadanie dedykuję mojej przyjaciółce (ona będzie wiedziała), która bardzo mi pomagała w pisaniu, często też po prostu stała mi nad głową i mówiła „no dalej pisz”. Dzięki za wszystko.
Na razie nie zdradzę, o czym będzie :) Domyślicie się po przeczytaniu rozdziału. Będą się w nim pojawiały fragmenty po rosyjsku i tu z góry przepraszam wszystkich czytelników i czytelniczki znające ten język za ewentualne błędy w tłumaczeniu (i za pisanie fonetyczne), ponieważ nie znam rosyjskiego i będę używała translatora. Mam nadzieję, że nikt nie poczuje się urażony. A teraz bez dalszych wstępów, zapraszam do czytania :D

Barton, od stosunkowo krótkiego czasu, pracował dla S.H.I.E.L.D., ale był jednym z najlepszych agentów. Zdobywał kolejne poziomy najszybciej od czasów Fury’ego.
Teraz szedł korytarzem Triskelionu. Został wezwany do dyrektora. Takie wezwanie można było dostać w dwóch przypadkach: gdy się w jakiś sposób zawaliło lub gdy miałeś dostać misję specjalną. Clint nie zawodził, więc musiało chodzić o zadanie.
Zatrzymał się przed drzwiami gabinetu Fury’ego. Zapukał.
- Wejść – usłyszał głos dyrektora.
Otworzył drzwi i wszedł do środka. Było to duże, prawie puste pomieszczenie. Jedna ze ścian została oszklona. Przed nią stało biurko, przy którym siedział Fury. Na przeciwległej ścianie wisiało pięć ekranów wielkości człowieka. W pokoju było jeszcze tylko krzesło, po przeciwnej stronie biurka.
- Barton – odezwał się dyrektor, nie wstając. – Jak dobrze potrafisz strzelać?
Clinta trochę zdziwiło to pytanie. Kto, jak kto, ale Fury na pewno znał jego umiejętności. No cóż. Barton miał przy sobie łuk i strzały, bo nigdy się z nimi nie rozstawał. Wyjął jedną i, z prędkością błyskawicy, wystrzelił. Strzała wbiła się w ścianę. Fury’ego w ogóle nie zaskoczyło jego zachowanie. Wstał i podszedł do strzały.
- Nieźle. – powiedział, przyglądając się musze, która bzyczała wściekle, przyszpilona za skrzydło do ściany.
Dyrektor wziął strzałę, a uwolniony owad szybko odleciał. Fury oddał Bartonowi jego własność. Ten schował ją z powrotem do kołczanu.
- Mam dla ciebie zadanie. – powiedział ciemnoskóry mężczyzna, znów siadając za biurkiem. – Pewien były rosyjski agent, teraz działający na wolnym rynku, wykradł nam ważne informacje. To nie pierwszy raz, kiedy mamy z nim do czynienia. Wielokrotnie wysyłałem za nim naszych agentów, ale żaden nie wrócił. Ty masz go znaleźć, zlikwidować i odzyskać dane. Dasz radę?
Clint spojrzał na niego poważnie, naciągając cięciwę łuku – tym razem bez strzały.
- Chyba tak – odparł, udając, że strzela.
Fury przez chwilę milczał, szukając czegoś w komputerze. W końcu odwrócił ekran w stronę Bartona.
- Ten twój „groźny były agent”, to ona? – Clint z niedowierzaniem patrzył na zdjęcie przedstawiające młodą dziewczynę – Ona nawet nie jest dorosła.
- Ma dwadzieścia lat. – poprawił go dyrektor. – I jest jednym z najgroźniejszych najemników, z jakimi mieliśmy do tej pory do czynienia.
Barton nadal przyglądał się kobiecie o niesamowicie rudych włosach, sięgających połowy pleców i inteligentnych niebieskich oczach. Była bardzo drobna, nic dziwnego, że pomylił ją z dzieckiem.
- Mam ją zabić? – jego głos był opanowany, ale to tylko pozory, które dawno nauczył się zachowywać.
Tak naprawdę nienawidził morderstw. Choć nie tak to się nazywało. Mówili na to „likwidacja celu”. Jednak, gdy widzisz umierającego człowieka, umierającego z twojej winy, to zawsze czujesz się podle. Nie ważne, że to był terrorysta, który następnego dnia mógł wpaść na pomysł wysadzenia w powietrze szkoły pełnej dzieci. Morderstwo zostawiało ślad.
Barton, przez te lata, które przepracował w S.H.I.E.L.D. nauczył się jeszcze jednego: z rozkazami dyrektora się nie dyskutuje. Można się z nimi nie zgadzać, ale trzeba je wykonać.
- I odzyskać dane. – dodał Fury, podając Clintowi jakąś teczkę. – Tu masz wszystkie niezbędne informacje o niej, razem z przybliżonym miejscem pobytu.
Agent wziął akta.
- To akcja na terenie obcego, niezbyt do nas przyjaźnie nastawionego kraju, więc bądź dyskretny. – powiedział dyrektor.
- Tak jest. – Clint ruszył w stronę drzwi.
Już miał wychodzić, gdy zatrzymał go głos Fury’ego.
- Aha, i jeszcze jedno Barton. – mężczyzna wstał. – Nie daj się zabić.

Clint wszedł do swojego pokoju. Usiadł na krześle i rozłożył papiery na biurku. Nie było tego wiele. Dwa zdjęcia, w tym to, które pokazywał mu Fury. Kilka domniemanych kryjówek, według danych teraz udała się do Moskwy. I cała lista fałszywych nazwisk.
Mężczyzna zamknął teczkę. Musiał ruszać. Otworzył szafę, która stała w kącie, koło łóżka. Wyjął z niej torbę podróżną, w której miał spakowane wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy. Wziął jeszcze zapasowy kołczan z kompletem strzał i poszedł do hangaru.
Przy wejściu, jak zwykle, stało dwóch agentów. Zatrzymali go.
- Cel wejścia do hangaru? – odezwał się jeden z nich.
Clint wyjął swoją odznakę. Poziom siódmy. To otwiera wiele drzwi. Agenci natychmiast go przepuścili.
Wszedł do środka. Była to duża hala. Zaraz przy wejściu stały jety i helikoptery, nieco dalej trzy duże samoloty, za nimi znajdował się sektor z naziemnymi maszynami bojowymi. Barto minął je bez zainteresowania. Po drugiej stronie pomieszczenia były kolejne drzwi, właśnie do nich zmierzał. Otworzył je. Znalazł się w Garażu. Była to znacznie mniejsza hala, w której stały rozmaite modele samochodów, spotykane na amerykańskich drogach.
Clint doszedł do wniosku, że jet za bardzo rzucałby się w oczy, dlatego postanowił skorzystać z konwencjonalnych środków transportu. Zabukował bilet na lot o 6 rano, do lotniska nie było daleko.
Wsiadł do srebrno Subaru i opuścił bazę. Słońce właśnie wschodziło.
Kilka minut później był już na miejscu. Wysiadł z samochodu. Zostawił kluczyki na przednim kole i tak nie będzie już ich potrzebował, a za kilka godzin ktoś z agencji powinien odebrać samochód.
Szybko przeszedł odprawę, S.H.I.E.L.D. zapewniła mu wszystkie niezbędne dokumenty, i wsiadł do samolotu. Większą część lotu przespał.

***

Na lotnisku docelowym też nie miał problemów. Gdy już wziął swój bagaż i opuścił halę przylotów, przypomniał sobie o zmianie czasu. W Moskwie była trzecia w nocy następnego dnia. Przestawił zegarek. Następnie udał się do jednej ze swoich skrytek, w których trzymał broń, gotówkę i dokumenty w razie gdyby musiał szybko zniknąć. Miał wiele takich schowków, rozsianych po całym świecie.
Było zbyt wcześnie, żeby mógł gdzieś zdobyć samochód, z resztą i tak nie miał pojęcia gdzie rozpocząć poszukiwania. Moskwa to ogromne miasto. Znał tam pewnego człowieka, który mógł mu pomóc i wisiał mu przysługę. Mieszkał niedaleko lotniska, więc Barton od razu się do niego wybrał.
Zanim wszedł do kamienicy, w której mieszkał jego informator, wyjął z torby podróżnej pistolet. Wolał łuk i strzały, ale były nie poręczne w małych przestrzeniach. Ruszył na najwyższe piętro.
Zatrzymał się przed drzwiami, odbezpieczył broń, wyciągnął wolną rękę i zapukał. Usłyszał jakieś hałasy, po chwili drzwi się otworzyły. Stanął w nich niski, korpulentny mężczyzna. Spojrzał na Bartona, potem na broń, w końcu się odezwał łamaną angielszczyzną:
- Po co ci ten gnat? – zapytał.
- Ostatnio jak się z tobą widziałem, to o mało nie zginęliśmy obaj. – odparł Clint. – Wolę mieć zabezpieczenie. – opuścił broń, ale jej nie zabezpieczył.
- Gawaritie miedlienno (mów woniej), albo po rosyjsku. – odparł tamten. – Jest środek nocy i nie panimaju połowinu s tawo, szto ty gawarisz (nie rozumiem połowy, z tego, co mówisz.)
- Ty adin? (jesteś sam?) – zapytał Clint.
- Kanieczno (Oczywiście) – Barton przepchnął się obok mężczyzny i wszedł do środka.
Sprawdził wszystkie, a były tylko trzy, pomieszczenia w tym obskurnym mieszkaniu. Upewnił się, że nikogo oprócz nich tam nie ma. Gdy wrócił do salonu-sypialni, niski mężczyzna kończył zamykać drzwi. Miał tyle zamków, jakby trzymał tu jakiś skarb.
- Wszystko sprawdzone? – warknął, patrząc na Clinta.
Ten wyjął ze swojej torby jakąś teczkę, nadal nie chowając broni.
- Ty jeju znajesz?(znasz ją?) – Barton pokazał mu jakąś kartkę.
- Tak – odparł tamten po chwili. – Każdy, kto coś znaczy w tym kraju, słyszał a Cziernoj Wdawoj. (o Czarnej Wdowie)

niedziela, 22 lutego 2015

Rozwiązanie Konkursu

Hej. Dziś urodziny bloga, więc konkurs został zakończony.
Wygrała Bianka Langmesser. Gratuluję :)
Drugie miejsce miała Fasola .
Ok, a oto dwa najlepsze opowiadania.

Najpierw pierwsze miejsce:


Autor: Bianka Langmesser
Tytuł: Kolejne zwycięstwo Hydry 
Wykorzystani bohaterowie: James „Bucky” Barnes, Brock Rumlow, Jack Rollins, OFC- Drew, 
Krótki opis: Każdego roku w Gävle w Szwecji budowana jest gigantyczna słomiana koza. Czyli o tym, dlaczego picie zostało zakazane na misjach Hydry.
  
Członkowie zespołu wydają się być bardzo zainteresowani kozłem.
  Są w Gävle, w Szwecji. Celem był gościnnie wykładający w Gävle University College profesor, którego badania stały się przyczyną wielu problemów Hydry. Żołnierz nie wiedział, czym są te problemy. Jedyną rzeczą, o której powinien wiedzieć, było to, jak sprawnie i cicho je rozwiązać.
 Są w vanie, jadąc na teren odprawy- Slottstorget, Plac Zamkowy, kiedy pierwszy raz widzą kozę. To nie jest prawdziwe zwierzę; Żołnierz nie jest pewien, czy kiedykolwiek widział prawdziwą kozę, ale poznaje jej kształt, więc albo widział kiedyś kozę i zapomniał o tym, albo wszczepiono mu tą wiedzę. To jednak wydawało mu się mało prawdopodobne. Zwierze nie było celem, więc dlaczego mieliby zaprzątać mu tym głowę? To nie mieściło się w parametrach misji.
 Koza mierzy niemal dwanaście metrów wysokości i jest wykonana ze słomy. Grube wstęgi zostały zawiązane wokół jej kończyn, tułowia oraz rogów. Żołnierz stara się zrozumieć zainteresowanie słomianym zwierzęciem, ale nie widzi się w niej żadnego zastosowania, więc przekierowuje swoje myśli z powrotem do misji. Koza nie była jego misją.
- Co u diabła?- mówi Rumlow.
- To- zaczyna Rollins- jest wielka koza.
  Żołnierz myśli, że to stwierdzenie było oczywiste, ale to nie należało do jego rozkazów, nie miał zaprzątać głowy niepotrzebnymi myślami. Agenci mogli jednak myśleć swobodnie. Są przecież o wiele mądrzejsi od niego i wszystko o czym mówią, musi mieć jakiś sens, więc Żołnierz słucha w milczeniu, starając się go dostrzec.
-To wygląda jak jakiś cholerny ołtarz…- Rumlow spogląda w stronę oddalającego się zwierzęcia. -Uważaj na siebie, Rollins. Mogą poszukiwać dziewic do złożenia w ofierze…- przerwa, gdy ten uderza go w ramię.
  Żołnierz chce zareagować. Rumlow jest dowódcą, a także jego bezpośrednim przełożonym i nikt nie mógł mu zaszkodzić, ale zaśmiał się, a atak się nie powtórzył. Poza tym, kiedy Żołnierz ostatnim razem uderzył agenta bez wyraźnego pozwolenia, został ukarany. Pamiętał to doskonale, bo chcieli by to zapamiętał. Pozostaje więc na swoim miejscu.
  -To świąteczny kozioł- mówi agentka siedząca obok Żołnierza, a on jest niemal pewien, że nazywa się Drew1. -To ich tradycja adwentowa- jej głos jest ochrypły, a twarz zaczerwieniona. Żołnierz wie, że jest poważnie chora, ale nie obchodzi go to, póki nie zagraża to powodzeniu misji.
 -Jak nasze renifery?- pyta Rollins.
  Żołnierz unosi lekko brwi. Nie wie czym mógłby być renifer.
  Kobieta wzrusza ramionami, wycierając nos w kolorowy materiał.
 - Stawiają tą kozę w każde święta. To ich Bożonarodzeniowa tradycja od lat sześćdziesiątych.
  Boże Narodzenie. Brzmi znajomo, ale wspomnienia są niewyraźne i zagłuszone, jakby był pod wodą. Żołnierz wie to, bo miał kiedyś misję, która wymagała od niego przebywania pod wodą przez dłuższy czas. Ośmiornica owinęła się wtedy wokół jego metalowego ramienia. Nie pamiętał, co stało się z ośmiornicą. Być może zniknęła z jego pamięci razem z reniferem.
 - Została spalona ponad dwadzieścia cztery razy- Drew kontynuuje. -To zabawne. Jestem jedyną osobą, która czyta o miejscach, w które nas wysyłają?
 -Skądże- rzuca Rumlow. -Dokładanie zapoznałem się z listą lokalnych barów”
  Drew wzdycha ciężko, a potem zaczyna kichać.
* * *
  Po zakończeniu misji udają się do baru. Żołnierz musi zapiąć płaszcz wysoko i schować metalowe ramię głęboko w kieszeni tak, jak kazał dowódca Rumlow.
  Wewnątrz lokalu jest ciemno, duszno i głośno przez gwar rozmów i dudniącej muzyki. Żołnierz siedzi obok Drew i patrzy jak inni członowe zespołu piją kolejne butelki ciemnego płynu. Muszą być bardzo spragnieni. Kobieta ma przed sobą tylko jeden kieliszek, w który wpatruje się podczas przeklinania na mężczyzn, a po chwili wstaje i wychodzi, mówiąc, że musi pójść do toalety. Żołnierz odprowadza ją wzrokiem, aż czuje lekki uścisk na jego udzie, więc posłusznie podnosi głowę i spogląda na pochylonego w jego stronę Rumlowa.
  -Dalej, spróbuj- mówi, a jego wymowa i rytm słów wydaje się dziwnie miękki. -Byłeś dzisiaj dobry, Zima, zasłużyłeś na to.
 Coś drga w piersi Żołnierza. Nie jest pewien, czy czuje to przez pochwałę, czy przez miękki, bezbolesny dotyk, którym rzadko go obdarzano. Kieliszek zawiera niewiele więcej niż łyk przezroczystego płynu, ale efekt jest znacznie silniejszy. Jest gorzki i sprawia, że przełyk i gardło wydają się być trawione przez ogień, a skóra twarzy się zaczerwienia. Przez chwilę obawia się, że ktoś chciał otruć Drew, ale sądząc po reakcji dowódcy, nie było to nic poważnego.
 Rumlow odwraca się powrotem w stronę Rollinsa. Żołnierz wpatruje się w blat, ciepło napoju powoli zanika, a on słucha ich rozmowy. Rozmawiają o łuku.
 Często podczas misji posiada przy sobie pokaźny zestaw broni białych, na wypadek awarii karabinu lub komplikacji, które nie pozwalają na jego użycie. Widocznie ta misja nie była inna, chociaż nigdy prędzej łuk nie był jedną z broni rezerwowych. Chociaż wie jak z niego korzystać, to łuk wydawał mu się bardzo niepraktyczny.
   -Strzelisz sobie w cholerną stopę- mówi Rollins. -Nie masz zielonego pojęcia o łucznictwie.
  -Wiem jak trzymać łuk- Rumlow parska w odpowiedzi. Ciężar jego ciała oparty jest na ramieniu Rollinsa, a Żołnierz zauważa wyraźny związek między wypitą przez dowódcę ilością ciemnego płynu, a częstotliwością jego kontaktu fizycznego.
  -Gdzie do cholery jest mój drink?- chrypi Drew, siadając powrotem na swoim miejscu. -Który z was, dupki, wziął moją tequilę?
  -Hej- sarka Rollins. -Obwiniaj aktywa.
  Drew spogląda na Żołnierza, a jej oczy powoli się rozszerzają.
  -Daliście mu alkohol?! Chcesz umrzeć, do cholery?- odwraca się w stronę dowódcy.
  -Wyglądał na spragnionego- odpowiada miękko, a jego twarz jest zaczerwieniona. -Okej, w porządku, racja. Ale- mówi dalej - ale mam plan! Spokojnie, nie będziesz żałować…- mruży oczy i przygląda się jej uwarzenie, po czym- nie zmieniając miny- powoli i chwiejnie wstaje, utrzymując z nią kontakt wzrokowy.
 * * *
  Dowódca wraca do vana, trzymając w dłoniach kilka kolorowych pakunków.
 -Absolutnie nie- sarka Drew, gdy paczka zostaje rzucona na jej kolana. Łapie ją w dłoń i odrzuca powrotem, trafiając w plecy dowódcy i wychodzi z auta, mówiąc, że nie zamierza brać udziału w tej szopce.
- Gdzie twoja świąteczna radość?- woła Rollins.
-Tam gdzie wasza godność- burczy w odpowiedzi i zatrzaskuje drzwi.
 * * *
  Mówią mu, że jest elfem. Żołnierz nie wie, czym jest elf. Najwyraźniej elfy noszą zbyt duże buty, które zawijają się na końcach i szpiczaste kapelusze.
  Kostium dowódcy jest brązowy z czerwoną muszką zawiązaną pod brodą i dużymi, zielonymi guzikami na przedzie. Są też białe akcenty wokół szyi, nadgarstków i kostek, a na jego głowie znajduję się brązowa, przylegająca czapka, którą zapiął pod brodą.    Śmieje się i nalega na sfotografowanie Żołnierza jego telefonem.
 Przebranie Rollinsa jest czerwone z długą, siwą brodą przyczepioną do czerwonej czapki z białym pomponem.
  Kiedy wychodzą z vana, Drew niemal zakrztusza się dymem z palnego papierosa.
  -Czy on..? Nie.. Kiedy Pierce to zobaczy… Nie chcę mieć z tym nic wspólnego, zrozumiałeś?- spogląda na Rumlowa i wyrzuca niedopałek na ulicę, zgniatając go stopą.
  -Daj spokój. Miałaś być Rudolfem! Nie musisz mieć nawet fałszywego nosa! Daj…- nie kończy, ponieważ pięść Drew, wbita w jego brzuch, pozbawia go tchu.
 Kobieta ściska Żołnierza za jego prawe ramię i odwraca się w stronę Rollinsa.
-Zabieram go powrotem do hotelu, zrozumiano? Jeśli wy, idioci, chcecie zostać aresztowani za zakłócanie porządku i wandalizm, to świetnie, ale on nie będzie brał udziału w waszych głupich zabawach. Jeśli Pierce by się dowiedział to wszyscy bylibyśmy martwi. Idziemy, Zima.
 Odchodzi kilka kroków, ale Żołnierz nadal pozostaje w miejscu. Dowódca nie zezwolił na odejście.
 -Żołnierzu- mówi ponownie, a on spogląda najpierw na nią, a później na Rumlowa, który podchodzi i opiera się o niego.
 -Widzisz? Winnie lubi mnie bardziej- chichocze, owijając rękę wokół metalowego ramienia, ale po chwili puszcza je, sycząc na niską temperaturę protezy.
 Kobieta wzdycha ciężko, ale unosi ręce w geście poddania.
-Nie chce mieć z tym nic wspólnego- powtarza. -Róbcie co chcecie. Dobranoc.
* * *
  Są w połowie drogi powrotnej do baru, gdy po raz kolejny widzą kozę.
  -Koza- Rollins kręci głową. -Co kozy mają wspólnego z Bożym Narodzeniem? Renifery! To już zupełnie co innego.
  -Drew mówiła, że ile razy została spalona?- pyta Rumlow. Idzie oparty o bok Żołnierza, a jego twarz nadal jest bardzo zaczerwieniona. Żołnierz zastanawia się, czy dowódca nie złapał choroby od kobiety.
 -Przez te wszystkie lata? Z jakieś dwadzieścia?
Rumlow przystaje, kołysząc się lekko na nogach. -Więc zróbmy to dwudziesty pierwszy raz!
 Nie zdejmują kostiumów, kiedy zdobywają łuk i strzały. Przez chwile Żołnierz martwi się, że jest to ogromnym błędem taktycznym, ale przecież dowódca nie zrobiłby tak kardynalnego błędu. Przebrania są tak jaskrawe i widoczne, że odwrócą uwagę, bo przecież nikt nie byłby tak głupi, by dokonywać przestępstwa w takim stroju. Plan jest oszałamiający w swojej prostocie!
 Koza i ogrodzenie są mocno oświetlone oraz obstawione kamerami ze wszystkich stron. Przeszkody są jednak niczym dla pomysłowości dowódcy, bo dzięki łukowi będą poza obrębem widoczności kamer, a strzała bez problemu przeleci ponad ogrodzeniem. Żołnierz sądzi, że to najprostsza misja na jaką go wysłano.
 -Spudłujesz- mówi Rollins, gdy dowódca wyciąga strzałę. -Albo kogoś zabijesz, na przykład siebie. Zepsujesz to. Daj to Hermiemu2.
 -Nazywa się Winnie- protestuje. -To był mój plan, wiec ja to zrobię. Nawet nie wiesz do czego jestem zdolny, Jack. Nawet masz pojęcia…- mówi, próbując zapalić zapałkę chwiejnymi palcami. -Stul pysk i rozpal to cholerstwo…
  Ani Rumlow, ani Rollins nie są w stanie rozpalić ognia. Żołnierz sądzi, że może być to spowodowane zimnem, ale kiedy w końcu udaje im się podpalić zawiązany wokół grotu kawałek materiału, dowódca oddala się i próbuje znaleźć dogodną pozycję do strzału.
  Gdy tylko strzała wija się w bok kozła, płomienie zaczynają się rozprzestrzeniać. Żołnierz nie pamięta, by kiedykolwiek widział tak szybko rozrastający się ogień.
  -Cholera- mówi Rumlow. Mówi to bardzo głośno. Tak, że niektórzy z nielicznych ludzi na placu zwracają się w ich stronę, gdy płomienie zaczynają trawić głowę kozła.
  Żołnierz czeka kilka sekund, a gdy Rumlow i Rollins nie zaczynają uciekać na własną rękę, chwyta ich za ramiona i zaczyna ciągnąć w stronę jednej z uliczek. Dowódca protestuje, mówiąc, że ma się nie martwić, bo Człowiek- Piernik nie może został złapany, ale Żołnierz nie rozumie kodu, którym się posługuje, więc nie przestaje się wycofywać. Ma bezpośrednie rozkazy dotyczące utrzymania dowódcy w bezpieczeństwie tak długo, aż nie będzie to kolidować z powodzeniem misji.
 Gdy jest pewien, że mógłby zgubić potencjalny pościg, puszcza ramiona obu mężczyzn i zaczyna pozbywać się dowodów.
 Rumlow nie wygląda na zadowolonego. -Ale mieliśmy dostać darmowe zdjęcia!- protestuje.
 -Kłuda- mówi Rollins. -Przez twój cholerny plan odmrożę sobie jaja, jeśli zaraz nie dostaniemy się z powrotem do hotelu.
 Dowódca chce jeszcze zaprotestować, ale Rollins szarpie go za ramię i wyprowadza z uliczki, więc milczy.
 * * *
 Kiedy wracają do hotelu, Drew śpi na łóżku zawinięta w kilka kocy, więc Rumlow potrząsa jej ramieniem, próbując ją obudzić. -Drew! Drew! Musisz usłyszeć co my…
  -Zamknij gębę- warczy, nie otwierając nawet oczu i naciąga jeden z kocy na głowę.
  -Ale my..
  -Zamknij się, bo odstrzelę ci łeb.
   Po tym jak Rumlow przestaje próbować obudzić Drew, on i Rollins zajmują przeciwne łóżko, karząc Żołnierzowi położyć się na materacu obok kobiety. Nie może zasnąć bez pomocy środków chemicznych, ale posłusznie wykonuje polecenie. Nie powiedziano mu, że ma zdjąć buty, więc pozostawia je w przypadku potrzeby nagłej ucieczki.
 Rumlow włącza telewizor i przerzuca kolejne kanały. Wszystkie są w języku szwedzkim, w którym nie mówi nikt w pokoju, ale znajduje stację, która zdaje się omawiać sprawę kozy. Reporter mówi do kamery na tle tlących się pozostałości słomy. Rumlow wybucha śmiechem, a po chwili dołączył do niego Rollisns.
 -Hail HYDRA!- mówi Rumlow.
 -Hail Hydra!
  Żołnierz uśmiecha się lekko.
  Kolejne zwycięstwo Hydry.
___________ 
1Meriem Drew to jeden z pseudonimów Madame Hydry 
2 Elf z Rudolfa Czerwononosego



A teraz drugie miejsce:


Autor: Fasola 
Tytuł: Misja w Azji

Clint siedział w swoim mieszkaniu położonym w lesie pod Nowym Jorkiem. Nadal nie mógł pogodzić się z faktem, że nie ma S.H.I.E.L.D.. To dzięki tej organizacji mógł zakończyć życie złodzieja. Mógł z czystym sumieniem powiedzieć, że tak właściwie żył dla misji stawianych przez S.H.I.E.L.D.. Nie miał żadnych przyjaciół oprócz tej organizacji, która dawała mu namiastkę rodziny. Dość patologicznej ale rodziny. Tak było, aż do czasu, kiedy "poznał" Czarną Wdowę. Na początku go nienawidziła (co było zrozumiałe zważywszy na sytuacje, w której się poznali), ale szybko się do niego przekonała. Teraz była mu najbliższą osobą. Jedyną osobą, z którą mógł porozmawiać o wszystkim. O ile o wszystkim rozmawiały kiedykolwiek osoby tak skryte jak Clint i Natasha. Wyszedł na mały ganek. Rozejrzał się po otaczającym jego dom lesie. Właśnie wrócił z misji w Azji. Miał zlikwidować byłego członka Hydry.
         <Fury nie byłby zadowolony >pomyślał <Właściwie to wpadłby w furię> uśmiechnął się  z gry słów, ale zaraz spoważniał To była kolejna rzecz, z którą nie mógł się pogodzić. Fury wydawał mu się niezniszczalny, był osobą, którą brał za pewnik nawet, gdyby świat się walił. Chciałby teraz porozmawiać z Natashą. Ale odkąd wrócił nie mógł się z nią skontaktować. Nie wiedział, gdzie jest choć wcale go to nie dziwiło.
                                                                 ~      ~       ~
Po powrocie pojechał do domu Wdowy, ale jej nie zastał. W mieszkaniu panował idealny porządek. Czekał dwie godziny, potem zasnął na kanapie. Obudził się nad ranem. Wtedy dopiero zauważył, że na parapecie stoi kaktus. Natasha nie hodowała roślin, bo nie miała czasu się nimi zajmować. Kiedy przyjrzał się dokładniej roślinie, zobaczył, że od spodu doniczki jest przyczepiona kartka.
„Clint, nie szukaj mnie. Muszę zmienić tożsamość i ukryć na jakiś czas. Skontaktuje się z tobą."
Ta notatka trochę go uspokoiła. Nic jej się nie stało, zresztą Hawkeye wiedział, że Czarna Wdowa potrafi o siebie zadbać. Wrócił więc do domu.
                                                                 ~      ~       ~
<Powinienem znaleźć jakąś pracę i przykrywkę > pomyślał
Ale najpierw postanowił zrobić coś innego. Dokończyć misję, którą dostał od Fury'ego. W ten sposób chciał uczcić pamięć człowieka, który wyciągnął go z niezłego bagna i dał szansę na „normalne" życie.
Zaczął zbierać swoje rzeczy. Już miał wychodzić, kiedy pomyślał o Natashy. Zwykle w takich sytuacjach kontaktowali się przez S.H.I.E.L.D., ale teraz, gdy organizacja upadła, a Fury nie żył, mogli zacząć się mijać. Zaznaczył więc na kalendarzu dzisiejszą datę, a koło niej zapisał: „Jadę dokończyć misję od Fury'ego. zajmie mi to około półtora miesiąca. Spotkajmy się tam, gdzie zwykle, wtedy kiedy zwykle.” Na pierwszy rzut oka wiadomość nie miała sensu, ale Clint wiedział, że Natasha od razu ją zrozumie. Wyszedł z domu i pojechał na lotnisko. Teraz będzie mu trochę trudniej zlokalizować cel bez pomocy S.H.I.E.L.D., ale lubił wyzwania.
                                      *        *           *             
Wylądował w Tokio. Było to już czwarte miasto, do którego zawitał. Poszukiwanie nowych tropów przychodziło mu nadzwyczaj łatwo. Wręcz Podejrzanie łatwo. W ciągu zaledwie sześciu dni był w dwóch krajach. Skierował się do hotelu. Zameldował się i poszedł na spotkanie ze swoim informatorem. Parę osób „wisiało” mu przysługi, jeszcze z czasów jego przestępczego życia, więc teraz sobie te przysługi odbierał w postaci informacji. Ludzie, z którymi miał się dzisiaj spotkać byli naprawdę niebezpieczni, dlatego Clint postanowił spakować łuk do torby. Sprawdził wszystkie strzały i wyszedł z hotelu. Poszedł w umówione miejsce. Czekał trzy godziny, ale nikt się nie zjawił. Telefon też milczał. Barton wrócił do hotelu i z irytacją rzucił torbę na łóżko. usiadł na nim. W tym Momocie usłyszał huk. Dookoła zrobiło się ciemno.
*       *        *
  Natasha przekręciła klucz w zamku i weszła do środka. Z westchnieniem usiadła na kanapie, na której spędziła tyle wieczorów oglądając telewizje lub rozmawiając z Clintem. Brak zielonego jeepa przed domem oraz odcięty dopływ prądu świadczył o tym, że właściciel wyjechał na dłużej. Poszła do kuchni po szklankę wody. Na blacie stołu zobaczyła kartkę, którą zostawiła pod doniczką kaktusa. Spojrzała na kalendarz. Przeczytała notatkę i znowu westchnęła. Wyjechał tydzień  temu. Wdowa próbowała sobie przypomnieć, kiedy się widzieli po raz ostatni.
<Kiedy go odprowadzałam do helikoptera przed misja w Azji. Przed ujawnieniem się Hydry i upadkiem S.H.I.E.L.D.. >pomyślała, bezwiednie dotykając wisiorka w kształcie strzały, który dostała od Clinta przed odlotem.
- Boże ty mój… To było dwa miesiące temu…- powiedziała do siebie
Z westchnieniem wyszła z domu. Zamknęła go na klucz i odjechała. Jadąc w kierunku Nowego Jorku czuła dziwny niepokój. Miała przeczucie, że coś nie gra. wzruszyła ramionami.
<Clint potrafi o siebie zadbać > pomyślała
*       *        *
Barton obudził się z okropnym bólem głowy. Siedział na krześle. Nadgarstki i kostki miał unieruchomione. Czuł, że po czole spływa mu krew. Zamknął mocno oczy próbując opanować odruch wymiotny. Pomieszczenie, w którym się znajdował wirowało. Dopiero kiedy poruszył brwiami poczuł, że krew sączy się z rany, w której coś tkwiło.
<Co się stało> pomyślał
Ostatnią rzeczą jaką pamiętał było lądowanie w Pekinie. Ale wiedział, że to się nie zgadza. Powinien pamiętać co stało się potem. Clint wiedział, ze to coś ważnego. powoli opanował zawroty głowy.
-Ocknąłeś się w końcu?- warknął jakiś mężczyzna
- Kim jesteś?- zapytał Hawkeye
-Ja tu jestem od zadawania pytań! Co robiłeś w Tokio?- spytał tamten
-W Tokio?- Clint kompletnie nie wiedział o co chodzi mężczyźnie w czarnej koszuli, z blizną biegnącą od prawego policzka do  ucha.
-Nie rób ze mnie idioty! Czemu szukasz Riversa?
-Spokojnie! Uspokój się Henry!- krzyknął drugi mężczyzna wyższy od Henrego, który właśnie wszedł do pomieszczenia, na widok podniesionej ręki tamtego- Nie widzisz, że jest kompletnie skołowany?- stanął przed Clintem i nachylił się tak, by ich czy znalazły się na jednym poziomie- Ojojoj, coś ci się wbiło w czoło. Wyjmę to, jeśli powiesz nam co robiłeś w Tokio?
-Nie pamiętam, a nawet jeśli bym pamiętał to Hydrze i tak nie będę pomagał- odpowiedział Barton
-Bardzo mi z tego powodu przykro… Ale nie wierzę ci, wiesz miałem nadzieję na współpracę. Ale jak nie to nie… Spróbujemy inaczej.- odparł drugi mężczyzna- Przytrzymaj mu głowę.
Ten z blizną chwycił Hawkeya za głowę.
-Dla kogo teraz pracujesz?- zapytał wyższy z mężczyzn- Lepiej powiedz nam teraz, albo zobaczymy ile jesteś w stanie wytrzymać…
To powiedziawszy chwycił za odłamek w czole Bartona, ale zamiast go wyciągnąć, po prostu pociągnął go w dół pogłębiając rozcięcie i wydłużając ranę aż do brwi. Clint skrzywił się z bólu                i zacisnął zęby. Na podłogę spadł kawałek metalu.
-I co? Podobało się? To dopiero początek- mężczyzna z blizną wyszczerzył zęby w okropnym uśmiechu i uderzył Bartona w żołądek.
                                      *        *        *
Natasha wciąż z uczuciem niepokoju wróciła do swojego domu w Nowym Jorku. Miała tu jeszcze parę spraw do załatwienia zanim wróci do Detroit. Po pierwsze chciała się rozeznać w sytuacji S.H.I.E.L.D.                                                                                         
i Avengersów. Postanowiła odwiedzić Starka. Kiedy weszła do jego biura w Stark Tower dowiedziała się, że: „Pan Stark i Panna Potts są na wakacjach na Karaibach i nie zostawili żadnych informacji o tym kiedy wrócą.”. Bannera też nie było i nikt nie wiedział, gdzie ukrywa się doktor. Natasha podejrzewała, że gdyby był tu Tony pewnie wiedziałby, gdzie jest Bruce, a tak... Cóż. Thor ciągle siedzi w Nowym Meksyku z Jane, a Kapitan pewnie szuka informacji o Buckym. Innymi słowy Avengersów nie ma. Tak jakby nigdy ich nie było. Natasha zaczęła się poważnie zastanawiać, czy Coulson i Fury nie dokonali cudu łącząc ich w drużynę. Prawie do żadnego z nich nie można się było dodzwonić jak do normalnego człowieka. Choć w sumie to żadne z nich nie było normalne.
Co do S.H.I.E.L.D. to sprawa również nie była prosta. Wszyscy agenci rozpłynęli się w powietrzu. Prawie dosłownie. Wdowie nie udało się z nikim skontaktować ani w Detroit ani w Nowym Jorku. Fury wyjechał do Europy, ale nie zostawił żadnych wskazówek, gdzie przebywa, ani jak się z nim skontaktować. Były dyrektor umarł dla wszystkich. Co do samej agencji Romanoff nie wierzyła, by
kompletnie się rozpadła. Była na to zbyt potężna. Poza tym świat potrzebował ochrony. Chociażby przed Hydrą. Potrzebował tarczy. Ale po zdemaskowaniu zrozumiałe było, że odbudowa i werbowanie nowych i starych agentów, odbywa się po cichu i całkowicie tajnie. Natashy nie dziwił również fakt, że do tej pory jej nie znaleźli. Starała się dobrze zacierać ślady. A to oznaczało, że nawet S.H.I.E.L.D. będzie miało trudności, by ją znaleźć. Zastanawiał ją tylko mały szczegół. Kto odbuduje organizację skoro Fury jest „Martwy” ?
Jednak  mimo dość długiego pobytu w Nowym Jorku nie znalazła odpowiedzi na żadne z pytań, więc wróciła do Detroit. Natsaha była zła na Clinta, że nie poczekał z wyjazdem. Mogliby razem poszukać    S.H.I.E.L.D.. Teraz musiała radzić sobie sama.
                                      *        *        *
Clint odzyskiwał przytomność w celi. Przez maleńkie zakratowane okienko wpadało czerwone światło.
<Nareszcie parę godzin spokoju> pomyślał < Oczywiście o ile nie wpadną na „genialnypomysł, by pozbawić mnie snu.>
Wziął gwałtowny wdech, kiedy przetoczył się na poranione plecy. Minął już tydzień od wybuchu w hotelu. Pamięć całkowicie wróciła mu tydzień temu podczas przesłuchania.
                            ~       ~       ~
-Dla kogo pracujesz?- zapytał Mężczyzna z blizną
-Przecież wiecie, że dla S.H.I.E.L.D. po co pytacie?
-Myślisz, że taki sprytny jesteś? Hydra zniszczyła tą twoją głupią organizację!- warknął drugi mężczyzna, który wydawał się być tu szefem- Dobra kończ Henry idziemy na zebranie- powiedział
i wyszedł.
Metalowy pręt spadł na kark Hawkeya.
-Lepiej żebyś jutro wszystko pamiętał!- Henry chwycił za kajdanki i zaciągnął Clinta do celi. Tamtej nocy Barton długo nie mógł zasnąć. Zaczynał sobie przypominać co stało się przed wybuchem. Powrót do Nowego Jorku, wiadomość o śmierci Fury'ego. Lecz najbardziej bolesne było uświadomienie sobie, że skoro Fury nie żył, a  S.H.I.E.L.D.  upadło to może teraz liczyć tylko na siebie. I na Natashe. Ale ona może zacząć coś podejrzewać najwcześniej za miesiąc... Ta perspektywa nie za bardzo mu się podobała, ale nic mu nie pozostało prócz czekania, aż Wdowa zacznie się martwić.
                                      ~       ~       ~
Drzwi do celi otworzyły się z hukiem.
-Wstawaj!- wrzasnął Henry
Clint zmarszczył brwi.
<Dzisiejsze zebranie było krótsze niż poprzednie... > Pomyślał wstając, bo opór na niewiele się zdawał, a fizycznie był coraz słabszy przez głodzenie i ciągłe bicie.
-Dzisiaj wszystko nam wyśpiewasz- zaśmiał się Henry
Hawkeye nic nie odpowiedział. Po kilku dniach przestał się odzywać. Do nich i tak nie docierało, że pracuje sam i nie wie kto (o ile w ogóle) dowodzi teraz  S.H.I.E.L.D., więc po co miałby się wysilać. Stwierdził że i tak nie kupią jego wersji. Henry wprowadził Clinta do sali przesłuchań i zamknął drzwi.
-Witaj agencie Barton, mam nadzieję, że mi pomożesz, a tym samym pomożesz sam sobie.-głos był znajomy.
Hawkeye powoli się odwrócił. Za nim stał mężczyzna ubrany w garnitur. Osłupiał.
-Musisz mi powiedzieć jak działa  włócznia Lokiego i w jakim stopniu przejmuje kontrole nad człowiekiem.
-Co?! Pracujesz dla Hydry?!- Hawkeye był kompletnie wyprowadzony z równowagi -Nie. Kim ty jesteś? Coulson nie żyje!  
-Przecież żyje, nie widzisz?- mężczyzna uśmiechnął się do niego
-Nieprawda! Nigdy nie przeszedłbyś na stronę Hydry!
-Uspokój się. Hydra chce tego samego co S.H.I.E.L.D., więc pomóż mi i sobie. Możesz pracować dla Hydry, będziesz miał większą swobodę. Powiedz jak działa włócznia, a stąd wyjdziesz.
-Nie, nie jesteś Coulsonem. Poza tym nawet, gdybym chciał i tak nie wiem jak działa włócznia- Clint
trochę minął się z prawdą
-W takim razie przykro mi, ale teraz nie ze mną będziesz rozmawiał. Pamiętaj, że zawsze możesz to przerwać, wystarczy, ze wybierzesz właściwie.- powiedział mężczyzna przechylając głowę
-Już wybrałem- odparł Barton
-Wybrałeś cień dawnej, słabej organizacji, ale zawsze możesz zmienić zdanie- Coulson minął go i otworzył drzwi- Henry, ja już skończyłem na dzisiaj. Jest twój- powiedział wychodząc na korytarz
                                               *        *        *


 Gratuluję, oba opowiadania są świetne. Za tydzień pojawi się moje nowe opowiadanie :)