poniedziałek, 26 stycznia 2015

Konkurs



Konkurs !!!!!
Z okazji rocznicy bloga, która przypada 22 lutego, ogłaszam konkurs na opowiadanie.
1. Opowiadanie ma być o jakimś bohaterze Marvela (obojętnie o jakim).
2. Długość dowolna (około dwóch stron w Wordzie, ale jeśli będzie dłuższe lub krótsze to też nic się nie stanie)
3. Prace należy wysłać na maila anniewamp@gmail.com do 15 lutego. Mogą być w załączniku.
4. Należy podać imię i nazwisko (lub pseudonim) jakim chcecie być podpisani pod opowiadaniem, oraz adres e-mail.
5. Wyniki zostaną ogłoszone 22 lutego, w rocznicę bloga.
6. A teraz najważniejsze: NAGRODY
Najlepsze opowiadanie zostanie umieszczone na moim blogu z podpisem autora. Wyślę też do niego wcześniej pierwszy rozdział nowego opowiadania.
 Życzę wam weny. Powodzenia :)

niedziela, 25 stycznia 2015

Epilog

To już jest koniec tego opowiadania, ale nie bloga. A jutro konkurs.

May wyjęła komunikator.
- Już po wszystkim. - powiedziała.
- Zaraz po was przylecimy. - odparł Mac.
- Jak to PRZYLECIMY! - zdenerwowała się agentka. - Czy ty masz zamiar pilotować MÓJ samolot?!
- Już to robię. - odparł mężczyzna i rozłączył się zanim Melinda zdążyła znów się odezwać.
Gdy się spotkają, będzie miał kłopoty.

Wszyscy schwytani agenci A.I.M. i MODOK zostali zamknięci w celach, w samolocie.
- Zamkniemy ich w jednym z tajnych więzień. - Phil zwrócił się do Wdowy.
Pozostali Avengersi stali pod ścianą One Times Square. Na placu stał samolot.
- To dobrze. - odparła Natasha. 
- Do zobaczenia - Coulson wsiadł do "Autobusu".
- Do zobaczenia - usłyszał jeszcze odpowiedź kobiety. 
Ruszył w stronę salonu. Jeszcze zanim wszedł do środka, dobiegł go głos May.
- Czy wyście już do końca powariowali?! - krzyczała agentka. - A co by się stało, gdybyście natknęli się na cały oddział?! Chcieliście się zabić?! Są na to łatwiejsze...
W tym momencie do salonu wszedł Phil.
- Co tu się dzieje? - zapytał, widząc siedzących na kanapie Fitza, Simmons i Maca oraz stojącą nad nimi May.
- Wiesz, co oni zrobili? - kobieta mówiła już spokojniejszym głosem. - Zostawiłam ich w samolocie, gdy odnalazłam Wdowę. A oni postanowili sobie POLECIEĆ do elektrowni i bawić się w mechaników.
- Czy to prawda? - Coulson zwrócił się do trójki na kanapie.
- Tak. - odezwał się Fitz.
- Uruchomili ją ponownie. - dodał Mac.
- Dobra robota - powiedział Phil.
- Dobra... - May nie mogła uwierzyć w to co słyszy. - Przecież mogli zginąć, są niewyszkoleni i nieodpowiedzialni.
- Ale sobie poradzili. - Coulson był zupełnie spokojny - I to właśnie pomimo tego, że są niewyszkoleni. Pomyśl, jacy przydatni by byli po treningu.

***

Minął już tydzień, odkąd Tony trafił do szpitala. Kilka dni temu, gdy został oczyszczony z podejrzeń, przewieziono go do prywatnej kliniki. Mimo to nadal był w śpiączce. Lekarze nie mogli znaleźć jej przyczyny. 
Pepper codziennie odwiedzała Tony'ego. Spędzała przy jego łóżku tyle czasu ile mogła, ale była też prezesem Stark Industries. Niektóre sprawy musiała załatwiać osobiście, choć nie mogła się na niczym skupić. 
Tego dnia miała jedno spotkanie. Przez cały czas myślała tylko o tym, kiedy będzie mogła wrócić do kliniki. Gdy wyszła z biura, od razu pojechała do Tony'ego. 
Weszła do sali, w której leżał mężczyzna. Usiadła na fotelu przy jego łóżku. Wzięła go za rękę. Poczuła uścisk na swojej dłoni, bardzo lekki, ale jednak. Spojrzała na Tony'ego. Mężczyzna uśmiechał się do niej. 
- Miałem zwariowany sen. - szepnął. - Cieszę się, że tu jesteś. - cały czas patrzył na kobietę.  
-Ciii - odezwała się Pepper. - Nic nie mów. Nie przemęczaj się. 
- Nie jestem zmęczony. - podniósł się do pozycji siedzącej, co poskutkowało bólem głowy, osunął się znów na poduszkę. - Gdzie jesteśmy? - mężczyzna dopiero teraz zauważył, że to nie ich sypialnia.
- W klinice. - odparła krótko Pepper.
- Co? Dlaczego? - zdziwił się Tony.
- Miałeś "wypadek" podczas misji. - wyjaśniła kobieta.
- Pamiętam - Stark znów się podniósł, tym razem trochę wolniej. - Wczoraj, na Times Square. Moja zbroja zaczęła wariować. Musiałem ją zniszczyć...
- Tony - zaczęła Pepper. - To nie zdarzyło się wczoraj, tylko tydzień temu.
- Co? - mężczyzna zamrugał gwałtownie.
- Byłeś w śpiączce.

***

Kilka dni później, Tony opuścił wreszcie klinikę i wrócił do wieży. Wszyscy Avengersi - oprócz Thora, który razem z Jane i Katriną byli już w Nowym Meksyku - czekali na niego na parterze. Po szybkim powitaniu, przeszli do salonu. Gdy wszyscy usiedli, Tony zapytał:
- Gdzie Anne?
Wszyscy zamilkli.
- To nie była twoja siostra. - pierwszy odezwał się Banner. - Tylko przebrana agentka A.I.M.
- Czy ja w ogóle mam siostrę? - Stark był spokojny, ale jednocześnie całkiem skołowany. - A może to wszystko było ukartowane przez A.I.M.?
- Miałeś siostrę - powiedział Bruce. - ale zginęła w wypadku samochodowym jakiś rok temu.
- Czyli A.I.M. uznało, że wiem o istnieniu przyrodniej siostry - zaczął Tony. - i że jeśli ją zobaczę, proszącą o pomoc, to zaraz wpuszczę ją do wieży?
- I się nie pomylili. - odezwała się Natasha.
Stark spojrzał na nią.
- Zejdź z barku. - powiedział, kobieta, z ociąganiem zsunęła się na ziemię. - Właściwie, po co ta "Anne" miała się dostać do AvengersTower?
- Twoje zabezpieczenia były zbyt mocne dla MODOKa, więc... - zaczął Kapitan.
- Kto to jest MODOK? - przerwał mu Tony.
- Technopata, przywódca A.I.M. - wyjaśniła Wdowa.
- To on kontrolował twoją zbroje na Times Square - odezwał się Sokół. To samo zrobił z moimi skrzydłami.
Mina Starka mówiła, że nie do końca rozumie o co chodzi chodzi. Kapitan zaczął opowiadać o wszystkim od początku.  

niedziela, 18 stycznia 2015

Rozdział XII



Hej. Sorki, że tak długo nie dodawałam rozdziału, jakoś nie mogłam go skończyć pisać. Ale teraz wreszcie jest gotowy. Mam nadzieję, że wam się spodoba i że jest godny czekania :) Aha za tydzień ogłoszę konkurs z okazji pierwszej rocznicy bloga. To jest już ostatni rozdział tego opowiadania (ale nie bloga :)) został jeszcze tylko Epilog. Nom dość tego przydługiego wstępu, teraz zapraszam do czytania.

 Coulson odebrał wiadomość od Wdowy. Miał dostęp do kamer miejskich, jednak żadna z nich nie działała. W mieście musiało być naprawdę źle. Hulk był daleko od cywili, więc jego okiełznanie zeszło na drugi plan.
Phil podzielił swoich agentów na dwie grupy. Morse, Hunter, Skye, Triplett i on w jednej – mieli udać się do miasta i zobaczyć co tam się dzieje – May, Simmons, Fitz i Mac – mieli zabrać Wdowę z dala od Hulka i obserwować czy potwór nie zbliża się do Nowego Jorku.
Drużyna May wzięła samolot, jet bardziej przyda się w mieście, szybko dotarli nad Rikers Island. Nigdzie nie było widać Hulka. May wylądowała.
- Wy zostajecie. – powiedziała kobieta, sprawdzając czy jej broń jest załadowana.
Fitz i Simmons nie odezwali się. Wiedzieli, że z May nie ma co się kłócić.
- Nie możesz iść sama. – odezwał się Mac.
- A żadne z was nie jest odpowiednio przeszkolone. – ucięła stanowczo i otworzyła rampę samolotu. – Tylko byście przeszkadzali.

Bruce także rozpoznał przedmiot trzymany przez Wdowę.
- Kim ona była? – zapytał, jakby kobieta znała odpowiedź.
- Nie mam… - urwała. – Słyszysz to?
Banner wytężył słuch.
- Jakiś szum. – powiedział po chwili.
- Sprawdźmy to. – Natasha wzięła dwa z pozostawionych w jecie pistoletów, jeden podała mężczyźnie. – Umiesz tego używać?
Bruce niepewnie patrzył na broń.
- Raczej nie. – odparł.
- W takim razie zostajesz w jecie. – zarządziła, sprawdzając magazynki. – Nie warto ryzykować.
Wyszła z maszyny. Na wybrzeżu nie było niczego oprócz walających się wszędzie resztek zniszczonych przez Hulka rzeczy. Wdowa powoli szła do przodu, uważnie się rozglądając. W tym momencie zauważyła jakąś postać.
- Stój bo strzelam! – krzyknęły niemal w tym samym momencie.
- Czarna Wdowa, to ty? – May podeszła bliżej. – Gdzie Hulk?
- Sytuacje opanowana. – Natasha schowała broń, agentka zrobiła to samo.
- To dobrze – odezwała się, w tym momencie zabrzęczał jej komunikator. – Miasto zostało zaatakowane przez A.I.M. – odczytała wiadomość.
- Właśnie tam mieliśmy lecieć. – odparła Wdowa, kierując się w stronę jeta.
May szła tuż za nią. Wyjęła komunikator.
- Znalazłam Wdowę. – powiedziała. – Lecimy na Manhattan. Wy zostajecie. – położyła nacisk na ostatnie słowo.
- Ok. – usłyszała Maca.
Natasha nie zwróciła uwagi na tę rozmowę. Kobiety weszły do maszyny.
Bruce siedział na fotelu drugiego pilota, był ubrany w swoje zwykłe ciuchy. Podarty kombinezon do nurkowania leżał w kącie. Mężczyzna odwrócił się do nich.
- Widzę, że znalazłaś wsparcie. – uśmiechnął się.
- To jest agentka May z S.H.I.E.L.D. – oznajmiła Wdowa.
- Startujmy już. – Melinda wyminęła drugą kobietę i zajęła fotel pierwszego pilota.
Banner zwolnił drugie miejsce. Natasha ruszyła w tamtą stronę, ale zakręciło jej się w głowie i musiała podeprzeć się o ścianę jeta. Dobrze że May tego nie widziała. Bruce rzucił jej zaniepokojone spojrzenie, Wdowa postanowiła je zignorować, bywała już w gorszym stanie i wypełniała misje. Zajęła fotel drugiego pilota.

***

Kapitan, z grupką cywili, został otoczony przez duży oddział A.I.M. Nie atakował, bo wrodzy agenci na razie tylko do nich podchodzili. Steve nie chciał ryzykować ofiar wśród ludzi. Wyglądało na to, że jest na przegranej pozycji, ale w tym momencie na niebie pojawił się jet. Kilka celnych strzałów i cały oddział został pokonany.
Maszyna wylądowała na ulicy. Ludzie się rozbiegli. Z jeta wysiadły Wdowa i May. Kapitan do nich podszedł. Właśnie otwierał usta, żeby coś powiedzieć, gdy wszystkie ekrany się włączyły. Nie tylko te reklamowe na budynkach, także wszystkie telewizory na wystawach sklepów. Gdyby zajrzeli do któregoś mieszkania, okazałoby się, że tam również działał telewizor. Światła także znów się włączyły.
Na ekranach pojawił się MODOK.
- Odebrałem wam elektryczność... – jego głos rozszedł się po całym Nowym Jorku. – moje oddziały pustoszą miasto. Odwołam je, jeśli przekażecie mi władzę. W przeciwnym razie wszyscy zginiecie. – wszystko zgasło.
W mieście zapanowała nagle całkowita cisza. Żadnych krzyków, żadnych trąbiących samochodów, żadnego warkotu silników…

MODOK był na dachu One Times Square. Patrzył z góry na to miasto, tak bezbronne, pozbawione elektryczności. Tak śmieszne w swym zacofaniu. Gdy już mu przekażą władzę, sprawi że Nowy Jork będzie prawdziwą technologiczną metropolią. Ludzie będą posłuszni, a miasto – spokojne; bez morderstw, napadów kradzieży… Nieudolne służby porządkowe zostaną zastąpione przez wyspecjalizowane, techniczne zaawansowane jednostki. Ulepszy to miasto, ale nie wszyscy to docenią. Zacofani głupcy.
Odwrócił się. Czas ogłosić żądania.

- Widzisz gdzieś MODOKa? – Kapitan połączył się z Sokołem.
Sam wzbił się w powietrze. Chwilę krążył nad centrum Manhattanu, w końcu coś dostrzegł. Szybko rozpoznał MODOKa, bo trudno było go z kimkolwiek pomylić.
- Jest na dachu One Times Square. – zameldował.
- Thor, słyszałeś? – Natasha skontaktowała się z Gromowładnym – Za trzy minuty na Times Square.
May przekazała wiadomość Coulsonowi.
Chwilę później nad placem unosiły się dwa jety. Thor i Sokół także do nich dołączyli.
- Straciłam sterowność! – krzyknęła nagle May, zanim zdążyli wznieść się na wysokość dachu.
- Silniki wysiadły! – usłyszała podniesiony głos Wdowy.
Banner zobaczył przez przednią szybę, że drugi jet też ma kłopoty.
Sokół i Thor nie wiedzieli co się dzieje. Obie towarzyszące im maszyny zaczęły spadać. Wszystko działo się za szybko.
- Co jest?! – krzyknął Sam, wtedy jego skrzydła przestały działać.
Gromowładny złapał go w ostatniej chwili. Obaj mężczyźnie stanęli na ulicy w momencie, gdy jety uderzyły o ziemię.
Karoseria jednej z maszyn zaczęła się wyginać, jakby coś próbowało się przebić na zewnątrz. Po chwili metal ustąpił i w poszyciu jeta powstała dziura. Z wnętrza wyskoczył Hulk. Zaraz za nim z maszyny wyszły Wdowa i May. Ta druga miała rozcięte czoło.
W tym czasie Thor otworzył rampę drugiego jeta. W środku było pięciu ludzi. Coulson, Skye i Hunter z trudem dźwigali się z podłogi. Piloci – Bobby i Triplett – nie ruszali się, oni oberwali najgorzej. Phil chwiejnym krokiem podszedł do nich. Trip otworzył oczy i zamrugał kilka razy. Gdy rozpoznał dyrektora, odezwał się:
- Co ta było? – jego wzrok padł na drugi fotel pilota. – Co z nią? – zapytał.
Coulson odwrócił się do kobiety, która leżała na desce rozdzielczej.
- Bobby? – ona tylko jęknęła.
Phil dopiero teraz zauważył, że drążek kierowniczy złamał się i wbił w rękę agentki.
To wszystko rozegrało się w ciągu kilku minut, może nawet nie.
Phil i Bobby, już odpowiednio opatrzona, wyszli z jeta.
- Co tu się stało? – zapytał Phil, gdy podeszli do pozostałych.
Wszyscy stali obok wraków jetów, a wokół nich było mnóstwo odłamków metalu i kawałków szkła.
- To sprawka MODOKa - odezwał się Sokół. – Moje skrzydła po prostu się wyłączyły.
- W jecie wysiadły silniki – dodała Wdowa.
- W naszym… - Bobby nie zdążyła dokończyć, bo koło ucha świsnął jej pocisk.
Avengersi i Agenci szybko schronili się między wrakami i odpowiedzieli ogniem.
Ze wszystkich stron nadciągały oddziały A.I.M. Bohaterowie zostali odcięci pod One Times Square. Wrodzy agenci, przynajmniej na razie, nie mogli ich trafić. Na szczęście na placu nie było żadnych cywili. Hulk ruszył w stronę atakujących, robiąc wyrwę w ich szeregach. Jednak było ich zbyt wielu, żeby mógł wszystkich powstrzymać. Thor przywołał pioruny, to na chwilę zatrzymało nacierający oddział, ale nie na długo.
- Nie damy rady! – krzyknął Sokół, nie przerywając strzelania.
- Jest ich zbyt wielu – dodał Triplett, wymieniając magazynek.
- Cofnijmy się do budynku – odezwał się Kapitan, rzucając tarczą.
Ta zwaliła z nóg kilku agentów A.I.M., odbiła się o sąsiednią budowlę i wróciła do niego.
- Tam też mogą być oni. – Phil wskazał głową atakujących.
Nikt mu nie odpowiedział, bo nie było na to czasu. Szybko dostali się do One Times Square.
- Thor! – zawołał Kapitan, ale bóg piorunów tylko machnął ręką i nie przerwał walki, zatrzymując wrogich agentów na kilka cennych sekund.
W tym czasie Agenci i pozostali Avengersi zablokowali drzwi.
- Trzeba zatrzymać MODOKa – powiedziała Wdowa. – Gdy nie będą mieli przywódcy, łatwiej będzie ich pokonać.
- Masz rację. – wszyscy się zgodzili i ruszyli w górę po schodach.
Nie spotkali żadnych wrogich agentów. Dopiero gdy weszli na najwyższe piętro, zostali zaatakowani. Kule zabrzęczały o tarczę Kapitana. Bohaterowie musieli się cofnąć na schody, ale szybko pokonali ten kilkunastoosobowy oddział pilnujący wejścia na dach.
Dostali się na górę. MODOK stał, a właściwie lewitował, kilkanaście centymetrów nad krawędzią dachu. Nie był sam. W koło niego stało kilkudziesięciu agentów. Gdy usłyszeli, że ktoś wchodzi na górę, odwrócili się jak na komendę.
- Do ataku! – krzyknął MODOK.
Oddział A.I.M. na szczęście nie miał broni palnej, ale bohaterom zostały tylko dwa pistolety. Jeden miała Skye, drugi – Wdowa, szybko podała go Coulsonowi, bo ten stracił swój.
Wrodzy agenci nie byli bezbronni. Mieli coś co wyglądało jak włócznia z paralizatorem na końcu. Jednak ładunek wytwarzany przez te „paralizatory”, działał bezpośrednio na ośrodkowy układ nerwowy, już jedno dotknięcie powodowało śmierć.
Rozgorzała walka.
May, Wdowa i Triplett stali do siebie plecami, osłaniając się nawzajem. Podobnie działali Hunter i Morse. Coulson i Skye strzelali do agentów A.I.M.
- Skończyły mi się naboje. – krzyknęła dziewczyna.
- Mnie też. – Phil wyrzucił pistolet.
Teraz wszyscy walczyli wręcz z otaczającym ich wrogim oddziałem. Kapitan i Sokół, którego skrzydła nadal nie działały, przedzierali się w stronę MODOKa

Hunter wyrwał jednemu z atakujących, to dziwne urządzenie. Był lepiej wyszkolony niż słudzy A.I.M., więc teraz nie mieli z nim szans. Padali jeden po drugim. Atakowało go może jeszcze z czterech agentów, gdy poczuł, że Bobby, która cały czas stała plecami do niego, osuwa się na ziemię. Szybkim ruchem włóczni przewrócił wszystkich wrogów i odwrócił się. Morse leżała bez ruchu, a do niej zbliżali się kolejni napastnicy. Hunter już szykował się do odparcia ataku, ale podbiegła do niego May.
- Sprawdź co z nią! – krzyknęła i już walczyła z wrogimi agentami.
Hunter przyklęknął przy leżącej kobiecie.
- Bobby, słyszysz mnie? – chciał złapać ją za ramię, ale w ostatniej chwili cofnął dłoń.
Opatrunek na ręce kobiety był cały czerwony, przeciekała przez niego krew. Hunter dopiero teraz poczuł, że klęczy na czymś mokrym. Czerwona, lepka kałuża. Bobby straciła dużo krwi. Mężczyzna zdjął T-shirt, wyją z kieszeni scyzoryk, który zawsze nosił przy sobie, i przygotował wąski pasek materiału. Zawiązał go nad raną na ramieniu kobiety. Krwawienie zmniejszyło się, a po chwili ustało.
- Bobby, obudź się – potrząsnął nią lekko.
Kobieta nie zareagowała.
- Trzeba ją stąd zabrać! – krzyknął do May.
- Jestem zajęta! – odparła z irytacją agentka, blokując atak jednego z „pszczelarzy”.
Kopnęła go w podbrzusze i wyrwała mu włócznię z rąk. Tamten opadł na kolana.
Hunter ocenił odległość do schodów prowadzących na dół. Nie było tam wrogich agentów, więc te kilkanaście metrów nie stanowiło problemu. Wziął Bobby na ręce i ruszył w tamta stronę.

Kapitan i Sokół przedostali się przez wrogi oddział. Biegli w kierunku MODOKa. Steve rzucił tarczą, ale w tym momencie skrzydła Sokoła rozłożyły się, blokując atak. Tarcza odbiła się i poleciała w bok.
- Co jest?! – krzyknął ze zdziwieniem Kapitan.
- Nie panuję nad nimi! – Sokół wzbił się w powietrze.
Steve odskoczył na bok, aby Sam na niego nie wpadł. Chwycił tarczę w ostatniej chwili, bo skrzydła znów zaatakowały. Kapitan się zasłonił.
- Zdejmij je! – zawołał, gdy Sokół znów wzbił się w powietrze.
- Nie mogę – Sam próbował walczyć z maszyną, co zaowocowało tym, że uderzył w dach.
Mężczyzna był lekko oszołomiony, ale skrzydła znów uniosły go w powietrze.

- Hunter ma kłopoty! – krzyknęła May.
- Leć, poradzimy sobie – odparli Trip i Wdowa.
Stanęli do siebie plecami. Kobieta zablokowała kolejny atak. Jednym sprawnym ruchem wytrąciła „pszczelarzowi” włócznię z ręki. Poraziła go swoimi żądłami.
Zauważyłam, że Skye i Coulson zostali rozdzieleni. Dyrektor radził sobie dobrze, ale młoda agentka miała kłopoty.
- Lecę do Skye – krzyknęła i ruszyła na pomoc dziewczynie.
W ostatniej chwili zwaliła z nóg agenta A.I.M., który ją atakował.
- Dzięki. – odezwała się agentka.
Trip dołączył do Phila.

Na dachu zostało niewielu agentów. W tym momencie May usłyszała tupot na schodach. Odwróciła się w tamtą stronę, kopiąc z półobrotu jednego z napastników.
Na dach przybył kolejny oddział A.I.M.
„Oby Hunter się na nich nie natknął.” przemknęło tylko May przez głowę, zanim sięgnęła po jedną z walających się wszędzie włóczni i przygotowała się do odparcia ataku.

***

Mac siedział w kabinie pilota. Nie podobało mu się to, że May kazała im zostać. Choć miała trochę racji, nie byli wyszkoleni.
Nagle drzwi za nim otworzyły się. Mac gwałtownie się odwrócił.
- Hej Fitz – powiedział – Gdzie byłeś?
- Z Simmons w tym… no… - naukowiec zaczął niecierpliwie pstrykać palcami.
Od pewnego „wypadku” podczas walki z Hydrą często nie mógł znaleźć odpowiedniego słowa, aby coś powiedzieć.
- W laboratorium? – podpowiedział Mac.
- Tak – Fitz spojrzał na deskę rozdzielczą samolotu. – Umiesz tym latać?
- Pilotować umiem, ale nigdy nie latałem tak dużą maszyną – odparł po chwili Mac. – Zresztą, May nie pozwala dotykać sterów. A o co chodzi?
 - Musimy dostać się na Roosevelt Island.
- Ale po co? – Mac nie miał pojęcia co wymyślił jego przyjaciel.
Fitz już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, ale w tym momencie drzwi znów się otworzyły. Do kabiny weszła Simmons.
- Co wy wymyśliliście? – zapytał od razu Mac.
Kobieta przez chwilę wyglądała na zbitą z tropu. Ale szybko domyśliła się o co chodzi.
- Miasto zostało odcięte od dostaw prądu. – wyjaśniła. – Ktoś wyłączył elektrownię Verdant. Chcemy się tam dostać i sprawdzić czy uda nam się ją ponownie uruchomić.

Kilka minut później wylądowali tuż obok elektrowni. Mac nie wyłączył kamuflażu, więc samolot był nadal niewidzialny.
Opuścił kokpit i poszedł do salonu. Tam czekali na niego Fitz i Simmons.
- I co teraz? – zapytał.
- Musimy dostać się do środka, ale… - Fitz urwał.
- Mogą tam być straże pozostawione przez A.I.M. – dokończyła za niego Simmons.
- Coś się na to poradzi. – odparł Mac i ruszył w stronę schodów.
Po chwili wrócił, niosąc jakieś pudełko.
- Icery - wyjaśnił, widząc zdziwione spojrzenia dwójki naukowców. – Umiecie z nich strzelać, nie?
Pokręcili głowami. Mac wyjął jeden z pistoletów.
- Odbezpieczacie. – powiedział. – i pociągacie za spust. Nic prostszego. – podał im po jednym Icerze.
- Kiedy nauczyłeś się strzelać? – zapytał Fitz, biorąc broń do ręki.
- Byłem kilka razy na strzelnicy – odparł – Może nie jestem strzelcem wyborowym, ale wiem jak posługiwać się bronią.
Cała trójka wyszła z samolotu. Buło bardzo cicho, jakby wyspa całkowicie opustoszała.
Brama Verdant Power była otwarta. To zły znak. Agenci weszli na teren elektrowni. Na placu nikogo nie było. A jeśli A.I.M. zostawiło straże to powinni się już na nich natknąć. Nawet jeśli ktoś był w budynku, to usłyszałby lądujący samolot. Nie zobaczyłby go, ale na pewno by usłyszał, a wtedy wyszedłby, żeby sprawdzić, co się dzieje. Tymczasem plac był zupełnie pusty.
- Może mieliśmy szczęście? – odezwał się z nadzieją Fitz.
Jak na zawołanie, drzwi budynku otworzyły się i ze środka wybiegło trzech agentów A.I.M.
Mac od razu strzelił, trafił jednego z napastników. Fitz i Simmons przez sekundę nie wiedzieli co mają zrobić, ale szybko się ogarnęli i zdjęli pozostałych dwóch.
„Oby nie było ich więcej.” Przemknęło przez głowę Fitzowi, ale wolał tego nie mówić nagłos.
Weszli do środka. Przed nimi ciągnął się długi korytarz. Na jego końcu ktoś leżał z rozrzuconymi kończynami i dziwnie wygiętą głową. Simmons do niego podbiegła. Mac i Fitz ruszyli za nią.
Mężczyzna leżący na podłodze wyglądał na pracownika elektrowni. Jemma przyklęknęła przy nim. Po chwili odwróciła się do przyglądających się jej przyjaciół. Miała nieokreślony wyraz twarzy.
- Nie żyje. – wyrzuciła po chwili.
Wstała.
- Musimy iść dalej. – powiedziała – Teraz tam. – wskazała na drzwi.

Zatrzymali się przed wejściem do sterowni.
- Tam na pewno są jacyś agenci A.I.M. – powiedział Mac. – Wchodzimy na trzy. Raz… Dwa… Trzy. – otworzył drzwi.
W środku rzeczywiście byli „pszczelarze”. Mac, Fitz i Simmons zaskoczyli ich na tyle, ze beż trudu ich pokonali.
Mac przesunął ciała uśpionych agentów A.I.M. pod ścianę. Wtedy zauważył kolejnych pracowników elektrowni, zostali zabici. Jemma i Leo zajęli się już uruchamianiem urządzeń, więc nie zwracał ich uwagi na kolejne trupy.
Simmons przesunęła jedną z dźwigni – zanim tu przyszli ona i Fitz dokładnie przestudiowali planu całej elektrowni, więc dobrze wiedziała co robi – ale dźwignia wróciła na swoje miejsce. Leo miał podobne problemy z wajchą uruchamiającą turbiny. Siłowali się z tymi urządzeniami przez parę minut, w końcu im się udało. Po chwili wszystkie światła się włączyły.
- Dobra robota – powiedział Mac.

***

May, Skye, Coulson i Triplet zostali rozdzieleni przez wrogich agentów, mimo to radzili sobie dobrze. Wdowa i Kapitan próbowali wyłączyć skrzydła Sokoła, które nadal ich atakowały.
Steve osłaniał Natashę, gdy ta ruszyła w stronę MODOKa.
- Nie uda ci się to! – krzyknął tamten.
W tym momencie Sokół wyminął Kapitana. Sam próbował walczyć ze skrzydłami, jednak one leciały wprost na Wdowę. W ostatniej chwili Wilsonowi udało się trochę zmienić trajektorię, niestety za mało. Natasha upadła na ziemię. Szybko się podniosła. Spojrzała na MODOKa, był jakby rozproszony.
Sokół nadal leżał na ziemi. Steve podbiegł do niego. Dwoma szybkimi ciosami tarczy, odciął oba skrzydła od reszty kostiumu. Sam przekręcił się na plecy.
- Dzięki – powiedział.

Wdowa zauważyła, że Modok ma na głowie coś w rodzaju opaski z jakimś urządzeniem na środku. Teraz coś przy nim majstrował. Natasha ustawiła swoje żądła na najwyższą moc.
- Steve! – Kapitan właśnie pomagał wstać Sokołowi. – Pomożesz?
Od razu domyślił się, o co jej chodzi. Stanął w odpowiednim miejscu. Natasha rozpędziła się, skoczyła i odbiła się od tarczy Kapitana. Zrobiła salto nad MODOKiem. On ją zauważyła, ale było już za późno. Wdowa trafiła żądłem wprost w urządzenie na jego czole. MODOK się zachwiał i uderzył o ziemię. Stracił przytomność, a może…
Natasha nie miała czasu się nad tym zastanawiać. Musiała pomóc pozostałym pokonać resztki oddziału A.I.M.
Nawet nie zauważyli kiedy światła miasta znów się zapaliły.

sobota, 3 stycznia 2015

Rozdział XI



Hej. Sorki, że tak długo nic nie dodawałam, ale Święta itd. Mam nadzieję, że za bardzo się na mnie nie gniewacie :) A teraz zapraszam na nowy rozdział. Miłego czytania

Wkrótce dotarli nad East River. W jecie był sprzęt do nurkowania. Banner założył kombinezon i wziął narzędzia. Wdowa zawiesiła maszynę tuż nad wodą, tam gdzie miał się znajdować reaktor.
- Masz zapas powietrza na godzinę. – odezwała się do Bruce’a.
- Starczyłoby dziesięć minut, potem… - urwał.
Natasha wiedziała co potem. Albo Banner usunie rdzeń i wszystko wyłączy, albo dojdzie do wybuchu.
Wdowa otworzyła rampę jeta.
- Powodzenia – zdążyła jeszcze powiedzieć kobieta, zanim Bruce zniknął pod powierzchnią rzeki.
Było ciemno. Na szczęście skafander miał wbudowany noktowizor. Banner go włączył. Dosyć szybko znalazł reaktor, mimo to zostało niewiele czasu.
- Masz go? – usłyszał w słuchawce głos Wdowy.
- Tak, ale teraz ta trudniejsza część. – odparł, wyjmując jedno z narzędzi.
Zdjął pokrywę zabezpieczającą, odsłaniając rdzeń.
Powinien być bardzo ostrożny, ale nie było na to czasu. Reaktor mógł wybuchnąć w każdej chwili. Banner wyjął szczypce. Szybkim ruchem wyszarpnął rdzeń. W tym momencie w wodzie rozeszło się wyładowanie elektryczne. Kostium do nurkowania okazał się zbyt słabym izolatorem. Prąd przeszył Bruce’a.

Wdowa wylądowała na brzegu Rikers Island. Czekała, aż Banner się wynurzy. Nagle usłyszała donośny plusk. W niebo wzleciał jakiś kształt. Wylądował tuż obok jeta. Natasha od razu zrozumiała co się dzieje. Hulk. Szybko poderwała maszynę w górę. Olbrzym nie zwrócił na to uwagi, zaczął miotać się po nabrzeżu. Niszczył wszystko, co tam było. Wdowa wiedziała, że jeśli go tu nie zatrzyma lub nie uspokoi, Hulk wkrótce dotrze do centrum Manhattanu.
Musiała być ostrożna, aby jeszcze bardziej nie rozzłościć zielonego olbrzyma. Postanowiła zrezygnować z używania jeta. Wylądowała kilkaset metrów od Hulka. Zanim wysiadła, wyjęła jeszcze komunikator.
- Mam kłopoty z Bannerem, gdzie jesteście? – próbowała się połączyć z którymkolwiek Avengerem, ale nikt nie odpowiadał.
- Chwilowo… jestem… zajęty… - z urządzenia dobiegał urywany głos Steve’a.
- W mieście jest niezła rozróba – tym razem odezwał się Sokół.
- Jakoś sobie poradzę. – rzuciła do nich Wdowa.
Zrezygnowana wyłączyła komunikator. Hulk nadal był zajęty demolowaniem wszystkiego, co mu wpadło w ręce. Natasha wyjęła drugi komunikator. Ten miał orła na obudowie. Ustawiła linię alarmową S.H.I.E.L.D. i napisała:
„Zamieszki na Manhattanie. Hulk na Rikers Island. C.W.
Wysłała wiadomość i schowała urządzenie.
Wdowa podeszła do Anne, która do tej pory siedziała cicho z tyłu jeta. Natasha wyjęła kajdanki i przykuła ją do zaczepu, na którym wcześniej wisiał spadochron.
- Zostań tu. – rzuciła.
Wysiadła z jeta, zostawiając go gotowego do startu, tak na wszelki wypadek. Większość broni zostawiła w maszynie (poza zasięgiem Anne), na Hulka i tak by nie zadziała, a mogłaby go rozzłościć.
Dopiero teraz zauważyła, że od miasta nie bije światło. Musiało być gorzej niż myślała. Miała nadzieję, że pozostali sobie poradzą.
Zaczęła powoli zbliżać się do Hulka, który należał do bardzo wąskiego grona osób, rzeczy i sytuacji, które ją przerażały. Miała uniesione ręce, aby pokazać mu, że nie ma żadnej broni. On nie zwracał na nią uwagi. Natasha znajdowała się kilkadziesiąt metrów od zielonego olbrzyma, gdy ten się odwrócił. Przez chwilę patrzyli na siebie w kompletnym bezruchu. Potem wszystko zaczęło dziać się jednocześnie.
Wdowie wypadł komunikator. Hulk ryknął i w jednej chwili znalazł się przy niej. Złapał ją w pasie. Próbowała się wyrwać, ale to było na nic. Zielony olbrzym jednym szybkim ruchem wyrzucił Natashę w powietrze. Kobieta upadła na ziemię kilkanaście metrów dalej, uderzając głową w kamień.

Na ulicach miasta roiło się od oddziałów A.I.M.. Kapitan, Thor i Sokół walczyli z nimi, ale wrodzy agenci byli za bardzo rozproszeni po całym Manhattanie. Bohaterów było tylko trzech i choć się rozdzielili, nie mieli szans skutecznie odpierać ataków.
Kapitan walczył na Times Square. Był tam jeden z oddziałów A.I.M. Steve w ostatniej chwili zasłonił się przed kulami. Z trzech stron zaczęli się do niego zbliżać wrogowie, w tym momencie usłyszał wezwanie Wdowy.
- Mam kłopoty z Bannerem, gdzie jesteście?
Agenci go otoczyli. Sytuacja nie była ciekawa. Udało mu się powalić jednego, ale pozostali nie pozostawali dłużni.
- Chwilowo… – zaczął odpowiadać, ale musiał się zasłonić przed atakiem. – jestem… – odparował cios. – zajęty… - zakończył, powalając ostatniego wroga.
Wtedy zauważył, że w jednym z pobliskich sklepów zostało uwięzionych kilku ludzi. Bilbord, który spadł z jakiegoś budynku, zablokował drzwi. Do sklepu zbliżali się agenci A.I.M. Kapitan ruszył w tamtą stronę.
- W mieście jest niezła rozróba.
- Jakoś sobie poradzę.
Usłyszał jeszcze krótką wymianę zdań między Sokołem a Wdową.

Thor pozostał w pobliżu AvengersTower. Chciał mieć pewność, że Katrina i Jane są bezpieczne. Na tej ulicy było najwięcej wrogich agentów, wszyscy chcieli się dostać do wieży.
Thor początkowo walczył wręcz, powalając Mjolnirem kolejnych „pszczelarzy” A.I.M., ale wrogowie nadciągali ze wszystkich stron. Było ich zbyt wielu, dlatego Gromowładny uniósł młot i przywołał pioruny. Był tak pogrążony w ferworze walki, że nie usłyszał Wezwania Wdowy.

Sokół właśnie skończył rozmawiać z Natashą. Leciał nad miastem, gdy zauważył grupkę ludzi uciekających przed oddziałem A.I.M. Zanurkował. W ostatniej chwili zrobił zwrot, bo pod nim pojawił się jet. Nie zwracając uwagi na maszynę, pikował w dół. Ogrodził wrogich agentów od cywili. Tamci zaczęli do niego strzelać, on nie pozostawał im dłużny. W tym momencie Sokół usłyszał wystrzał za swoimi plecami. Odruchowo zrobił unik ku ziemi, choć pocisk bez trudu by go minął. Gdy się podniósł, zobaczył, że wszyscy napastnicy leżą na asfalcie. Jet wylądował na ulicy. Sam dopiero teraz zauważył białego orła na skrzydle maszyny. Ze środka wysiadło kilka osób. Sokół rozpoznał tylko Skye i Coulsona, pozostałych widział po raz pierwszy.
- Dzięki za pomoc – rzucił w ich stronę. - S.H.I.E.L.D. znowu w akcji?
- Tak jakby. – odparł Phil. – To agenci Morse i Hunter – wskazał na parę, która stała nieco z tyłu i się o coś kłóciła. – Skye już znasz – Sam kiwnął głową. – W jecie czeka agent Triplett, a nad miastem krąży samolot z czwórką agentów.
- Trochę mało… - ale nie zdążył dokończyć, bo w tym momencie na ulicy pojawił się kolejny oddział A.I.M.

Wdowa leżała nieruchomo na ziemi. Bruce do niej podbiegł.
„Co ja zrobiłem?” przemknęło mu przez głowę.
Ukląkł przy kobiecie. Delikatnie potrząsnął jej ramieniem, ponieważ bał się, że ma uszkodzony kręgosłup.
- Natasha, słyszysz mnie?
Kobieta jęknęła.
- Nie krzycz tak, głowa strasznie mnie boli. – szepnęła, nie otwierając oczu.
Banner odetchnął z ulgą. Jeszcze nie wiedział, w jakim stanie jest Wdowa, ale przynajmniej żyła.
Kobieta otworzyła oczy i zaczęła się podnosić.
- Nie ruszaj się. – powiedział Bruce. – Możesz mieć uszkodzony kręgosłup.
- Co się stało? – zapytała Natasha, wracając do poprzedniej pozycji.
- Nic nie pamiętasz? – zdziwił się Banner.
- Miało dojść do wybuchu. – Wdowa znów się poruszyła.
- Reaktor wyłączony. – uspokoił ją mężczyzna.
Natasha usiadła, nie było sensu próbować ją znów położyć. Kobieta dotknęła tyłu głowy. Spojrzała na palce, były zbroczone krwią.
- Co się stało? – zapytała znów, spoglądając na Bruce’a.
- Przy wyjmowaniu rdzenia… - zaczął niepewnie mężczyzna. – doszło do wyładowania i …
- Rozumiem. – przerwała mu Wdowa. Domyśliła się, że chodziło o Hulka.
- Przepraszam. – powiedział cicho Banner.
- To nie twoja wina. – cały czas przyglądała się mężczyźnie. – Długo byłam nieprzytomna? – zapytała nagle.
- Może kilka minut. – odparł Bruce.
- Musimy wrócić do miasta. – powiedziała kobieta. – Tam dzieje się coś bardzo złego.
Banner spojrzał przelotnie na Nowy Jork.
 - Światła…
- Zgasły jakiś czas temu – przerwała mu znów Wdowa. – Musimy tam lecieć.
- Nie możesz pilotować. – zaprotestował Bruce. – Możesz mieć wstrząśnienie mózgu.
- Nic mi nie jest. – odparła Natasha i zaczęła wstawać.
Zakręciło jej się w głowie i gdyby Banner szybko jej nie podtrzymał, upadłaby znów na ziemię.
- Wszystko w porządku? – zapytał, wyraźnie zdenerwowany, a może przestraszony?
- Tak, już dob… - nie zdążyła dokończyć. Odwróciła się od mężczyzny i zwymiotowała. Otarła usta wierzchem dłoni. – Okropność. – skrzywiła się z niesmakiem.
- Nadal uważasz, że nic ci nie jest? - zapytał Bruce, przyglądając się jej.
- To nieważne – Wdowa machnęła ręką, stała już samodzielnie. – Musimy dostać się do miasta i dowiedzieć co tam się dzieje.
 - Powinnaś leżeć – odezwał się Banner, ale widząc minę kobiety wiedział już, że nic nie wskóra. – Dobrze – powiedział. – W takim razie wracajmy do jeta.
- Wreszcie mówisz do rzeczy. – Natasha ruszyła w stronę maszyny. Nie czuła się dobrze, ale teraz to nie było ważne.
Kobieta spojrzała na miejsce, gdzie zostawiła Anne. Nie było jej tam. Kajdanki, nadal zapięte, zwisały z zaczepu na spadochron, a niżej leżało coś dziwnego. Wdowa schyliła się, aby sprawdzić co to. Kobieta trzymała w rękach nanomaskę*.





* nanomaska – urządzenie umożliwiające przybranie wyglądu i głosu dowolnej osoby. Pojawia się w odcinku „Twarzą w twarz z wrogiem” sezon 2 „Agenci T.A.R.C.Z.Y.”