niedziela, 18 stycznia 2015

Rozdział XII



Hej. Sorki, że tak długo nie dodawałam rozdziału, jakoś nie mogłam go skończyć pisać. Ale teraz wreszcie jest gotowy. Mam nadzieję, że wam się spodoba i że jest godny czekania :) Aha za tydzień ogłoszę konkurs z okazji pierwszej rocznicy bloga. To jest już ostatni rozdział tego opowiadania (ale nie bloga :)) został jeszcze tylko Epilog. Nom dość tego przydługiego wstępu, teraz zapraszam do czytania.

 Coulson odebrał wiadomość od Wdowy. Miał dostęp do kamer miejskich, jednak żadna z nich nie działała. W mieście musiało być naprawdę źle. Hulk był daleko od cywili, więc jego okiełznanie zeszło na drugi plan.
Phil podzielił swoich agentów na dwie grupy. Morse, Hunter, Skye, Triplett i on w jednej – mieli udać się do miasta i zobaczyć co tam się dzieje – May, Simmons, Fitz i Mac – mieli zabrać Wdowę z dala od Hulka i obserwować czy potwór nie zbliża się do Nowego Jorku.
Drużyna May wzięła samolot, jet bardziej przyda się w mieście, szybko dotarli nad Rikers Island. Nigdzie nie było widać Hulka. May wylądowała.
- Wy zostajecie. – powiedziała kobieta, sprawdzając czy jej broń jest załadowana.
Fitz i Simmons nie odezwali się. Wiedzieli, że z May nie ma co się kłócić.
- Nie możesz iść sama. – odezwał się Mac.
- A żadne z was nie jest odpowiednio przeszkolone. – ucięła stanowczo i otworzyła rampę samolotu. – Tylko byście przeszkadzali.

Bruce także rozpoznał przedmiot trzymany przez Wdowę.
- Kim ona była? – zapytał, jakby kobieta znała odpowiedź.
- Nie mam… - urwała. – Słyszysz to?
Banner wytężył słuch.
- Jakiś szum. – powiedział po chwili.
- Sprawdźmy to. – Natasha wzięła dwa z pozostawionych w jecie pistoletów, jeden podała mężczyźnie. – Umiesz tego używać?
Bruce niepewnie patrzył na broń.
- Raczej nie. – odparł.
- W takim razie zostajesz w jecie. – zarządziła, sprawdzając magazynki. – Nie warto ryzykować.
Wyszła z maszyny. Na wybrzeżu nie było niczego oprócz walających się wszędzie resztek zniszczonych przez Hulka rzeczy. Wdowa powoli szła do przodu, uważnie się rozglądając. W tym momencie zauważyła jakąś postać.
- Stój bo strzelam! – krzyknęły niemal w tym samym momencie.
- Czarna Wdowa, to ty? – May podeszła bliżej. – Gdzie Hulk?
- Sytuacje opanowana. – Natasha schowała broń, agentka zrobiła to samo.
- To dobrze – odezwała się, w tym momencie zabrzęczał jej komunikator. – Miasto zostało zaatakowane przez A.I.M. – odczytała wiadomość.
- Właśnie tam mieliśmy lecieć. – odparła Wdowa, kierując się w stronę jeta.
May szła tuż za nią. Wyjęła komunikator.
- Znalazłam Wdowę. – powiedziała. – Lecimy na Manhattan. Wy zostajecie. – położyła nacisk na ostatnie słowo.
- Ok. – usłyszała Maca.
Natasha nie zwróciła uwagi na tę rozmowę. Kobiety weszły do maszyny.
Bruce siedział na fotelu drugiego pilota, był ubrany w swoje zwykłe ciuchy. Podarty kombinezon do nurkowania leżał w kącie. Mężczyzna odwrócił się do nich.
- Widzę, że znalazłaś wsparcie. – uśmiechnął się.
- To jest agentka May z S.H.I.E.L.D. – oznajmiła Wdowa.
- Startujmy już. – Melinda wyminęła drugą kobietę i zajęła fotel pierwszego pilota.
Banner zwolnił drugie miejsce. Natasha ruszyła w tamtą stronę, ale zakręciło jej się w głowie i musiała podeprzeć się o ścianę jeta. Dobrze że May tego nie widziała. Bruce rzucił jej zaniepokojone spojrzenie, Wdowa postanowiła je zignorować, bywała już w gorszym stanie i wypełniała misje. Zajęła fotel drugiego pilota.

***

Kapitan, z grupką cywili, został otoczony przez duży oddział A.I.M. Nie atakował, bo wrodzy agenci na razie tylko do nich podchodzili. Steve nie chciał ryzykować ofiar wśród ludzi. Wyglądało na to, że jest na przegranej pozycji, ale w tym momencie na niebie pojawił się jet. Kilka celnych strzałów i cały oddział został pokonany.
Maszyna wylądowała na ulicy. Ludzie się rozbiegli. Z jeta wysiadły Wdowa i May. Kapitan do nich podszedł. Właśnie otwierał usta, żeby coś powiedzieć, gdy wszystkie ekrany się włączyły. Nie tylko te reklamowe na budynkach, także wszystkie telewizory na wystawach sklepów. Gdyby zajrzeli do któregoś mieszkania, okazałoby się, że tam również działał telewizor. Światła także znów się włączyły.
Na ekranach pojawił się MODOK.
- Odebrałem wam elektryczność... – jego głos rozszedł się po całym Nowym Jorku. – moje oddziały pustoszą miasto. Odwołam je, jeśli przekażecie mi władzę. W przeciwnym razie wszyscy zginiecie. – wszystko zgasło.
W mieście zapanowała nagle całkowita cisza. Żadnych krzyków, żadnych trąbiących samochodów, żadnego warkotu silników…

MODOK był na dachu One Times Square. Patrzył z góry na to miasto, tak bezbronne, pozbawione elektryczności. Tak śmieszne w swym zacofaniu. Gdy już mu przekażą władzę, sprawi że Nowy Jork będzie prawdziwą technologiczną metropolią. Ludzie będą posłuszni, a miasto – spokojne; bez morderstw, napadów kradzieży… Nieudolne służby porządkowe zostaną zastąpione przez wyspecjalizowane, techniczne zaawansowane jednostki. Ulepszy to miasto, ale nie wszyscy to docenią. Zacofani głupcy.
Odwrócił się. Czas ogłosić żądania.

- Widzisz gdzieś MODOKa? – Kapitan połączył się z Sokołem.
Sam wzbił się w powietrze. Chwilę krążył nad centrum Manhattanu, w końcu coś dostrzegł. Szybko rozpoznał MODOKa, bo trudno było go z kimkolwiek pomylić.
- Jest na dachu One Times Square. – zameldował.
- Thor, słyszałeś? – Natasha skontaktowała się z Gromowładnym – Za trzy minuty na Times Square.
May przekazała wiadomość Coulsonowi.
Chwilę później nad placem unosiły się dwa jety. Thor i Sokół także do nich dołączyli.
- Straciłam sterowność! – krzyknęła nagle May, zanim zdążyli wznieść się na wysokość dachu.
- Silniki wysiadły! – usłyszała podniesiony głos Wdowy.
Banner zobaczył przez przednią szybę, że drugi jet też ma kłopoty.
Sokół i Thor nie wiedzieli co się dzieje. Obie towarzyszące im maszyny zaczęły spadać. Wszystko działo się za szybko.
- Co jest?! – krzyknął Sam, wtedy jego skrzydła przestały działać.
Gromowładny złapał go w ostatniej chwili. Obaj mężczyźnie stanęli na ulicy w momencie, gdy jety uderzyły o ziemię.
Karoseria jednej z maszyn zaczęła się wyginać, jakby coś próbowało się przebić na zewnątrz. Po chwili metal ustąpił i w poszyciu jeta powstała dziura. Z wnętrza wyskoczył Hulk. Zaraz za nim z maszyny wyszły Wdowa i May. Ta druga miała rozcięte czoło.
W tym czasie Thor otworzył rampę drugiego jeta. W środku było pięciu ludzi. Coulson, Skye i Hunter z trudem dźwigali się z podłogi. Piloci – Bobby i Triplett – nie ruszali się, oni oberwali najgorzej. Phil chwiejnym krokiem podszedł do nich. Trip otworzył oczy i zamrugał kilka razy. Gdy rozpoznał dyrektora, odezwał się:
- Co ta było? – jego wzrok padł na drugi fotel pilota. – Co z nią? – zapytał.
Coulson odwrócił się do kobiety, która leżała na desce rozdzielczej.
- Bobby? – ona tylko jęknęła.
Phil dopiero teraz zauważył, że drążek kierowniczy złamał się i wbił w rękę agentki.
To wszystko rozegrało się w ciągu kilku minut, może nawet nie.
Phil i Bobby, już odpowiednio opatrzona, wyszli z jeta.
- Co tu się stało? – zapytał Phil, gdy podeszli do pozostałych.
Wszyscy stali obok wraków jetów, a wokół nich było mnóstwo odłamków metalu i kawałków szkła.
- To sprawka MODOKa - odezwał się Sokół. – Moje skrzydła po prostu się wyłączyły.
- W jecie wysiadły silniki – dodała Wdowa.
- W naszym… - Bobby nie zdążyła dokończyć, bo koło ucha świsnął jej pocisk.
Avengersi i Agenci szybko schronili się między wrakami i odpowiedzieli ogniem.
Ze wszystkich stron nadciągały oddziały A.I.M. Bohaterowie zostali odcięci pod One Times Square. Wrodzy agenci, przynajmniej na razie, nie mogli ich trafić. Na szczęście na placu nie było żadnych cywili. Hulk ruszył w stronę atakujących, robiąc wyrwę w ich szeregach. Jednak było ich zbyt wielu, żeby mógł wszystkich powstrzymać. Thor przywołał pioruny, to na chwilę zatrzymało nacierający oddział, ale nie na długo.
- Nie damy rady! – krzyknął Sokół, nie przerywając strzelania.
- Jest ich zbyt wielu – dodał Triplett, wymieniając magazynek.
- Cofnijmy się do budynku – odezwał się Kapitan, rzucając tarczą.
Ta zwaliła z nóg kilku agentów A.I.M., odbiła się o sąsiednią budowlę i wróciła do niego.
- Tam też mogą być oni. – Phil wskazał głową atakujących.
Nikt mu nie odpowiedział, bo nie było na to czasu. Szybko dostali się do One Times Square.
- Thor! – zawołał Kapitan, ale bóg piorunów tylko machnął ręką i nie przerwał walki, zatrzymując wrogich agentów na kilka cennych sekund.
W tym czasie Agenci i pozostali Avengersi zablokowali drzwi.
- Trzeba zatrzymać MODOKa – powiedziała Wdowa. – Gdy nie będą mieli przywódcy, łatwiej będzie ich pokonać.
- Masz rację. – wszyscy się zgodzili i ruszyli w górę po schodach.
Nie spotkali żadnych wrogich agentów. Dopiero gdy weszli na najwyższe piętro, zostali zaatakowani. Kule zabrzęczały o tarczę Kapitana. Bohaterowie musieli się cofnąć na schody, ale szybko pokonali ten kilkunastoosobowy oddział pilnujący wejścia na dach.
Dostali się na górę. MODOK stał, a właściwie lewitował, kilkanaście centymetrów nad krawędzią dachu. Nie był sam. W koło niego stało kilkudziesięciu agentów. Gdy usłyszeli, że ktoś wchodzi na górę, odwrócili się jak na komendę.
- Do ataku! – krzyknął MODOK.
Oddział A.I.M. na szczęście nie miał broni palnej, ale bohaterom zostały tylko dwa pistolety. Jeden miała Skye, drugi – Wdowa, szybko podała go Coulsonowi, bo ten stracił swój.
Wrodzy agenci nie byli bezbronni. Mieli coś co wyglądało jak włócznia z paralizatorem na końcu. Jednak ładunek wytwarzany przez te „paralizatory”, działał bezpośrednio na ośrodkowy układ nerwowy, już jedno dotknięcie powodowało śmierć.
Rozgorzała walka.
May, Wdowa i Triplett stali do siebie plecami, osłaniając się nawzajem. Podobnie działali Hunter i Morse. Coulson i Skye strzelali do agentów A.I.M.
- Skończyły mi się naboje. – krzyknęła dziewczyna.
- Mnie też. – Phil wyrzucił pistolet.
Teraz wszyscy walczyli wręcz z otaczającym ich wrogim oddziałem. Kapitan i Sokół, którego skrzydła nadal nie działały, przedzierali się w stronę MODOKa

Hunter wyrwał jednemu z atakujących, to dziwne urządzenie. Był lepiej wyszkolony niż słudzy A.I.M., więc teraz nie mieli z nim szans. Padali jeden po drugim. Atakowało go może jeszcze z czterech agentów, gdy poczuł, że Bobby, która cały czas stała plecami do niego, osuwa się na ziemię. Szybkim ruchem włóczni przewrócił wszystkich wrogów i odwrócił się. Morse leżała bez ruchu, a do niej zbliżali się kolejni napastnicy. Hunter już szykował się do odparcia ataku, ale podbiegła do niego May.
- Sprawdź co z nią! – krzyknęła i już walczyła z wrogimi agentami.
Hunter przyklęknął przy leżącej kobiecie.
- Bobby, słyszysz mnie? – chciał złapać ją za ramię, ale w ostatniej chwili cofnął dłoń.
Opatrunek na ręce kobiety był cały czerwony, przeciekała przez niego krew. Hunter dopiero teraz poczuł, że klęczy na czymś mokrym. Czerwona, lepka kałuża. Bobby straciła dużo krwi. Mężczyzna zdjął T-shirt, wyją z kieszeni scyzoryk, który zawsze nosił przy sobie, i przygotował wąski pasek materiału. Zawiązał go nad raną na ramieniu kobiety. Krwawienie zmniejszyło się, a po chwili ustało.
- Bobby, obudź się – potrząsnął nią lekko.
Kobieta nie zareagowała.
- Trzeba ją stąd zabrać! – krzyknął do May.
- Jestem zajęta! – odparła z irytacją agentka, blokując atak jednego z „pszczelarzy”.
Kopnęła go w podbrzusze i wyrwała mu włócznię z rąk. Tamten opadł na kolana.
Hunter ocenił odległość do schodów prowadzących na dół. Nie było tam wrogich agentów, więc te kilkanaście metrów nie stanowiło problemu. Wziął Bobby na ręce i ruszył w tamta stronę.

Kapitan i Sokół przedostali się przez wrogi oddział. Biegli w kierunku MODOKa. Steve rzucił tarczą, ale w tym momencie skrzydła Sokoła rozłożyły się, blokując atak. Tarcza odbiła się i poleciała w bok.
- Co jest?! – krzyknął ze zdziwieniem Kapitan.
- Nie panuję nad nimi! – Sokół wzbił się w powietrze.
Steve odskoczył na bok, aby Sam na niego nie wpadł. Chwycił tarczę w ostatniej chwili, bo skrzydła znów zaatakowały. Kapitan się zasłonił.
- Zdejmij je! – zawołał, gdy Sokół znów wzbił się w powietrze.
- Nie mogę – Sam próbował walczyć z maszyną, co zaowocowało tym, że uderzył w dach.
Mężczyzna był lekko oszołomiony, ale skrzydła znów uniosły go w powietrze.

- Hunter ma kłopoty! – krzyknęła May.
- Leć, poradzimy sobie – odparli Trip i Wdowa.
Stanęli do siebie plecami. Kobieta zablokowała kolejny atak. Jednym sprawnym ruchem wytrąciła „pszczelarzowi” włócznię z ręki. Poraziła go swoimi żądłami.
Zauważyłam, że Skye i Coulson zostali rozdzieleni. Dyrektor radził sobie dobrze, ale młoda agentka miała kłopoty.
- Lecę do Skye – krzyknęła i ruszyła na pomoc dziewczynie.
W ostatniej chwili zwaliła z nóg agenta A.I.M., który ją atakował.
- Dzięki. – odezwała się agentka.
Trip dołączył do Phila.

Na dachu zostało niewielu agentów. W tym momencie May usłyszała tupot na schodach. Odwróciła się w tamtą stronę, kopiąc z półobrotu jednego z napastników.
Na dach przybył kolejny oddział A.I.M.
„Oby Hunter się na nich nie natknął.” przemknęło tylko May przez głowę, zanim sięgnęła po jedną z walających się wszędzie włóczni i przygotowała się do odparcia ataku.

***

Mac siedział w kabinie pilota. Nie podobało mu się to, że May kazała im zostać. Choć miała trochę racji, nie byli wyszkoleni.
Nagle drzwi za nim otworzyły się. Mac gwałtownie się odwrócił.
- Hej Fitz – powiedział – Gdzie byłeś?
- Z Simmons w tym… no… - naukowiec zaczął niecierpliwie pstrykać palcami.
Od pewnego „wypadku” podczas walki z Hydrą często nie mógł znaleźć odpowiedniego słowa, aby coś powiedzieć.
- W laboratorium? – podpowiedział Mac.
- Tak – Fitz spojrzał na deskę rozdzielczą samolotu. – Umiesz tym latać?
- Pilotować umiem, ale nigdy nie latałem tak dużą maszyną – odparł po chwili Mac. – Zresztą, May nie pozwala dotykać sterów. A o co chodzi?
 - Musimy dostać się na Roosevelt Island.
- Ale po co? – Mac nie miał pojęcia co wymyślił jego przyjaciel.
Fitz już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, ale w tym momencie drzwi znów się otworzyły. Do kabiny weszła Simmons.
- Co wy wymyśliliście? – zapytał od razu Mac.
Kobieta przez chwilę wyglądała na zbitą z tropu. Ale szybko domyśliła się o co chodzi.
- Miasto zostało odcięte od dostaw prądu. – wyjaśniła. – Ktoś wyłączył elektrownię Verdant. Chcemy się tam dostać i sprawdzić czy uda nam się ją ponownie uruchomić.

Kilka minut później wylądowali tuż obok elektrowni. Mac nie wyłączył kamuflażu, więc samolot był nadal niewidzialny.
Opuścił kokpit i poszedł do salonu. Tam czekali na niego Fitz i Simmons.
- I co teraz? – zapytał.
- Musimy dostać się do środka, ale… - Fitz urwał.
- Mogą tam być straże pozostawione przez A.I.M. – dokończyła za niego Simmons.
- Coś się na to poradzi. – odparł Mac i ruszył w stronę schodów.
Po chwili wrócił, niosąc jakieś pudełko.
- Icery - wyjaśnił, widząc zdziwione spojrzenia dwójki naukowców. – Umiecie z nich strzelać, nie?
Pokręcili głowami. Mac wyjął jeden z pistoletów.
- Odbezpieczacie. – powiedział. – i pociągacie za spust. Nic prostszego. – podał im po jednym Icerze.
- Kiedy nauczyłeś się strzelać? – zapytał Fitz, biorąc broń do ręki.
- Byłem kilka razy na strzelnicy – odparł – Może nie jestem strzelcem wyborowym, ale wiem jak posługiwać się bronią.
Cała trójka wyszła z samolotu. Buło bardzo cicho, jakby wyspa całkowicie opustoszała.
Brama Verdant Power była otwarta. To zły znak. Agenci weszli na teren elektrowni. Na placu nikogo nie było. A jeśli A.I.M. zostawiło straże to powinni się już na nich natknąć. Nawet jeśli ktoś był w budynku, to usłyszałby lądujący samolot. Nie zobaczyłby go, ale na pewno by usłyszał, a wtedy wyszedłby, żeby sprawdzić, co się dzieje. Tymczasem plac był zupełnie pusty.
- Może mieliśmy szczęście? – odezwał się z nadzieją Fitz.
Jak na zawołanie, drzwi budynku otworzyły się i ze środka wybiegło trzech agentów A.I.M.
Mac od razu strzelił, trafił jednego z napastników. Fitz i Simmons przez sekundę nie wiedzieli co mają zrobić, ale szybko się ogarnęli i zdjęli pozostałych dwóch.
„Oby nie było ich więcej.” Przemknęło przez głowę Fitzowi, ale wolał tego nie mówić nagłos.
Weszli do środka. Przed nimi ciągnął się długi korytarz. Na jego końcu ktoś leżał z rozrzuconymi kończynami i dziwnie wygiętą głową. Simmons do niego podbiegła. Mac i Fitz ruszyli za nią.
Mężczyzna leżący na podłodze wyglądał na pracownika elektrowni. Jemma przyklęknęła przy nim. Po chwili odwróciła się do przyglądających się jej przyjaciół. Miała nieokreślony wyraz twarzy.
- Nie żyje. – wyrzuciła po chwili.
Wstała.
- Musimy iść dalej. – powiedziała – Teraz tam. – wskazała na drzwi.

Zatrzymali się przed wejściem do sterowni.
- Tam na pewno są jacyś agenci A.I.M. – powiedział Mac. – Wchodzimy na trzy. Raz… Dwa… Trzy. – otworzył drzwi.
W środku rzeczywiście byli „pszczelarze”. Mac, Fitz i Simmons zaskoczyli ich na tyle, ze beż trudu ich pokonali.
Mac przesunął ciała uśpionych agentów A.I.M. pod ścianę. Wtedy zauważył kolejnych pracowników elektrowni, zostali zabici. Jemma i Leo zajęli się już uruchamianiem urządzeń, więc nie zwracał ich uwagi na kolejne trupy.
Simmons przesunęła jedną z dźwigni – zanim tu przyszli ona i Fitz dokładnie przestudiowali planu całej elektrowni, więc dobrze wiedziała co robi – ale dźwignia wróciła na swoje miejsce. Leo miał podobne problemy z wajchą uruchamiającą turbiny. Siłowali się z tymi urządzeniami przez parę minut, w końcu im się udało. Po chwili wszystkie światła się włączyły.
- Dobra robota – powiedział Mac.

***

May, Skye, Coulson i Triplet zostali rozdzieleni przez wrogich agentów, mimo to radzili sobie dobrze. Wdowa i Kapitan próbowali wyłączyć skrzydła Sokoła, które nadal ich atakowały.
Steve osłaniał Natashę, gdy ta ruszyła w stronę MODOKa.
- Nie uda ci się to! – krzyknął tamten.
W tym momencie Sokół wyminął Kapitana. Sam próbował walczyć ze skrzydłami, jednak one leciały wprost na Wdowę. W ostatniej chwili Wilsonowi udało się trochę zmienić trajektorię, niestety za mało. Natasha upadła na ziemię. Szybko się podniosła. Spojrzała na MODOKa, był jakby rozproszony.
Sokół nadal leżał na ziemi. Steve podbiegł do niego. Dwoma szybkimi ciosami tarczy, odciął oba skrzydła od reszty kostiumu. Sam przekręcił się na plecy.
- Dzięki – powiedział.

Wdowa zauważyła, że Modok ma na głowie coś w rodzaju opaski z jakimś urządzeniem na środku. Teraz coś przy nim majstrował. Natasha ustawiła swoje żądła na najwyższą moc.
- Steve! – Kapitan właśnie pomagał wstać Sokołowi. – Pomożesz?
Od razu domyślił się, o co jej chodzi. Stanął w odpowiednim miejscu. Natasha rozpędziła się, skoczyła i odbiła się od tarczy Kapitana. Zrobiła salto nad MODOKiem. On ją zauważyła, ale było już za późno. Wdowa trafiła żądłem wprost w urządzenie na jego czole. MODOK się zachwiał i uderzył o ziemię. Stracił przytomność, a może…
Natasha nie miała czasu się nad tym zastanawiać. Musiała pomóc pozostałym pokonać resztki oddziału A.I.M.
Nawet nie zauważyli kiedy światła miasta znów się zapaliły.

5 komentarzy:

  1. Czyli jednak zbliża się koniec. A to szkoda, bo fajnie ci to wychodzi z tymi rozdziałami, i akcji nie brakuje. Za to, ile tu jest postaci i jedne pada, drugi nie panuje ad sprzętem a potem MODOK pada. Świetna końcówka. Czekam na nn :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział jest naprawdę świetny. Pełno akcji, Shield przybyło z odsieczą i Avengersi jak zwykle wygrali :) Dobrze, że to nie koniec, bo mam ochotę na więcej :D
    Aga

    OdpowiedzUsuń
  3. U mnie jak zwykle nic dodać nic ująć. Bardzo dobry rozdział. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Zostałaś nominowana do Liebster Avards :)
    Więcej informacji u mnie http://malec-forever.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Zacznę niestety od tego, że czytanie jest męczące: niezrozumiałe opisy, np. "Wdowa zauważyła, że Modoka na głowie coś w rodzaju opaski z jakimś urządzeniem na środku." Gdybym nie widziała wcześniej MODOKa to bym musiała przeczytać to zdanie kilka razy aby je zrozumieć. Myślę, że powinnaś poćwiczyć pisanie. I to dużo. Nie chcę być wredna, ale czytanie tego rozdziałów i poprzednich nie przyniosły mi żadnej radości. Ciągle przyłapuję się na skracaniu sobie czytania, z dbania o długość rozdziału zadbaj o zrozumiałość, o więcej opisów, ale takich dobrych. Chociaż sama nie mam jak napisać cokolwiek spokojnie, moja wredna natura każe ki komuś powiedzieć jakie popełnił błędy. Właśnie, nie wiem czemu jest "Caulsona"? Pewnie coś przegapiłam, ale zapewne piszesz rozdziały na telefonie i włącza Ci się autokorekta, albo w serialu, którego nie oglądam, pojawiła się jego mroczna strona i jego nazwisko to Caulsona i zabrał sobie "a" z końca nazwiska,aby zacząć nowe życie jako Agent Tarczy i nikt nigdy sobie nie pomyśli, że to "Caulsona", tylko "Caulson". Ja czaję, że "Kogo? Co?" Może pasować,ale sprawdzałam i nie pasowało.

    Spoko, to wszystko.

    OdpowiedzUsuń