Hej. Sorki, że tak długo nie dodawałam rozdziału,
jakoś nie mogłam go skończyć pisać. Ale teraz wreszcie jest gotowy. Mam
nadzieję, że wam się spodoba i że jest godny czekania :) Aha za tydzień ogłoszę
konkurs z okazji pierwszej rocznicy bloga. To jest już ostatni rozdział tego
opowiadania (ale nie bloga :)) został jeszcze tylko Epilog. Nom dość tego
przydługiego wstępu, teraz zapraszam do czytania.
Coulson odebrał wiadomość od Wdowy. Miał
dostęp do kamer miejskich, jednak żadna z nich nie działała. W mieście musiało
być naprawdę źle. Hulk był daleko od cywili, więc jego okiełznanie zeszło na
drugi plan.
Phil podzielił swoich agentów
na dwie grupy. Morse, Hunter, Skye, Triplett i on w jednej – mieli udać się do
miasta i zobaczyć co tam się dzieje – May, Simmons, Fitz i Mac – mieli zabrać
Wdowę z dala od Hulka i obserwować czy potwór nie zbliża się do Nowego Jorku.
Drużyna May wzięła samolot,
jet bardziej przyda się w mieście, szybko dotarli nad Rikers Island. Nigdzie
nie było widać Hulka. May wylądowała.
- Wy zostajecie. –
powiedziała kobieta, sprawdzając czy jej broń jest załadowana.
Fitz i Simmons nie odezwali
się. Wiedzieli, że z May nie ma co się kłócić.
- Nie możesz iść sama. –
odezwał się Mac.
- A żadne z was nie jest
odpowiednio przeszkolone. – ucięła stanowczo i otworzyła rampę samolotu. –
Tylko byście przeszkadzali.
Bruce także rozpoznał
przedmiot trzymany przez Wdowę.
- Kim ona była? – zapytał,
jakby kobieta znała odpowiedź.
- Nie mam… - urwała. –
Słyszysz to?
Banner wytężył słuch.
- Jakiś szum. – powiedział po
chwili.
- Sprawdźmy to. – Natasha
wzięła dwa z pozostawionych w jecie pistoletów, jeden podała mężczyźnie. –
Umiesz tego używać?
Bruce niepewnie patrzył na
broń.
- Raczej nie. – odparł.
- W takim razie zostajesz w
jecie. – zarządziła, sprawdzając magazynki. – Nie warto ryzykować.
Wyszła z maszyny. Na wybrzeżu
nie było niczego oprócz walających się wszędzie resztek zniszczonych przez
Hulka rzeczy. Wdowa powoli szła do przodu, uważnie się rozglądając. W tym
momencie zauważyła jakąś postać.
- Stój bo strzelam! –
krzyknęły niemal w tym samym momencie.
- Czarna Wdowa, to ty? – May
podeszła bliżej. – Gdzie Hulk?
- Sytuacje opanowana. –
Natasha schowała broń, agentka zrobiła to samo.
- To dobrze – odezwała się, w
tym momencie zabrzęczał jej komunikator. – Miasto zostało zaatakowane przez
A.I.M. – odczytała wiadomość.
- Właśnie tam mieliśmy
lecieć. – odparła Wdowa, kierując się w stronę jeta.
May szła tuż za nią. Wyjęła
komunikator.
- Znalazłam Wdowę. –
powiedziała. – Lecimy na Manhattan. Wy zostajecie. – położyła nacisk na
ostatnie słowo.
- Ok. – usłyszała Maca.
Natasha nie zwróciła uwagi na
tę rozmowę. Kobiety weszły do maszyny.
Bruce siedział na fotelu
drugiego pilota, był ubrany w swoje zwykłe ciuchy. Podarty kombinezon do
nurkowania leżał w kącie. Mężczyzna odwrócił się do nich.
- Widzę, że znalazłaś
wsparcie. – uśmiechnął się.
- To jest agentka May z
S.H.I.E.L.D. – oznajmiła Wdowa.
- Startujmy już. – Melinda
wyminęła drugą kobietę i zajęła fotel pierwszego pilota.
Banner zwolnił drugie
miejsce. Natasha ruszyła w tamtą stronę, ale zakręciło jej się w głowie i
musiała podeprzeć się o ścianę jeta. Dobrze że May tego nie widziała. Bruce
rzucił jej zaniepokojone spojrzenie, Wdowa postanowiła je zignorować, bywała
już w gorszym stanie i wypełniała misje. Zajęła fotel drugiego pilota.
***
Kapitan, z grupką cywili,
został otoczony przez duży oddział A.I.M. Nie atakował, bo wrodzy agenci na
razie tylko do nich podchodzili. Steve nie chciał ryzykować ofiar wśród ludzi.
Wyglądało na to, że jest na przegranej pozycji, ale w tym momencie na niebie
pojawił się jet. Kilka celnych strzałów i cały oddział został pokonany.
Maszyna wylądowała na ulicy.
Ludzie się rozbiegli. Z jeta wysiadły Wdowa i May. Kapitan do nich podszedł.
Właśnie otwierał usta, żeby coś powiedzieć, gdy wszystkie ekrany się włączyły.
Nie tylko te reklamowe na budynkach, także wszystkie telewizory na wystawach
sklepów. Gdyby zajrzeli do któregoś mieszkania, okazałoby się, że tam również
działał telewizor. Światła także znów się włączyły.
Na ekranach pojawił się
MODOK.
- Odebrałem wam
elektryczność... – jego głos rozszedł się po całym Nowym Jorku. – moje oddziały
pustoszą miasto. Odwołam je, jeśli przekażecie mi władzę. W przeciwnym razie
wszyscy zginiecie. – wszystko zgasło.
W mieście zapanowała nagle
całkowita cisza. Żadnych krzyków, żadnych trąbiących samochodów, żadnego
warkotu silników…
MODOK był na dachu One Times
Square. Patrzył z góry na to miasto, tak bezbronne, pozbawione elektryczności.
Tak śmieszne w swym zacofaniu. Gdy już mu przekażą władzę, sprawi że Nowy Jork
będzie prawdziwą technologiczną metropolią. Ludzie będą posłuszni, a miasto –
spokojne; bez morderstw, napadów kradzieży… Nieudolne służby porządkowe zostaną
zastąpione przez wyspecjalizowane, techniczne zaawansowane jednostki. Ulepszy
to miasto, ale nie wszyscy to docenią. Zacofani głupcy.
Odwrócił się. Czas ogłosić żądania.
- Widzisz gdzieś MODOKa? –
Kapitan połączył się z Sokołem.
Sam wzbił się w powietrze.
Chwilę krążył nad centrum Manhattanu, w końcu coś dostrzegł. Szybko rozpoznał
MODOKa, bo trudno było go z kimkolwiek pomylić.
- Jest na dachu One Times
Square. – zameldował.
- Thor, słyszałeś? – Natasha
skontaktowała się z Gromowładnym – Za trzy minuty na Times Square.
May przekazała wiadomość Coulsonowi.
Chwilę później nad placem
unosiły się dwa jety. Thor i Sokół także do nich dołączyli.
- Straciłam sterowność! –
krzyknęła nagle May, zanim zdążyli wznieść się na wysokość dachu.
- Silniki wysiadły! –
usłyszała podniesiony głos Wdowy.
Banner zobaczył przez
przednią szybę, że drugi jet też ma kłopoty.
Sokół i Thor nie wiedzieli co
się dzieje. Obie towarzyszące im maszyny zaczęły spadać. Wszystko działo się za
szybko.
- Co jest?! – krzyknął Sam,
wtedy jego skrzydła przestały działać.
Gromowładny złapał go w
ostatniej chwili. Obaj mężczyźnie stanęli na ulicy w momencie, gdy jety
uderzyły o ziemię.
Karoseria jednej z maszyn zaczęła
się wyginać, jakby coś próbowało się przebić na zewnątrz. Po chwili metal
ustąpił i w poszyciu jeta powstała dziura. Z wnętrza wyskoczył Hulk. Zaraz za
nim z maszyny wyszły Wdowa i May. Ta druga miała rozcięte czoło.
W tym czasie Thor otworzył
rampę drugiego jeta. W środku było pięciu ludzi. Coulson, Skye i Hunter z
trudem dźwigali się z podłogi. Piloci – Bobby i Triplett – nie ruszali się, oni
oberwali najgorzej. Phil chwiejnym krokiem podszedł do nich. Trip otworzył oczy
i zamrugał kilka razy. Gdy rozpoznał dyrektora, odezwał się:
- Co ta było? – jego wzrok
padł na drugi fotel pilota. – Co z nią? – zapytał.
Coulson odwrócił się do
kobiety, która leżała na desce rozdzielczej.
- Bobby? – ona tylko jęknęła.
Phil dopiero teraz zauważył,
że drążek kierowniczy złamał się i wbił w rękę agentki.
To wszystko rozegrało się w
ciągu kilku minut, może nawet nie.
Phil i Bobby, już odpowiednio
opatrzona, wyszli z jeta.
- Co tu się stało? – zapytał
Phil, gdy podeszli do pozostałych.
Wszyscy stali obok wraków
jetów, a wokół nich było mnóstwo odłamków metalu i kawałków szkła.
- To sprawka MODOKa - odezwał
się Sokół. – Moje skrzydła po prostu się wyłączyły.
- W jecie wysiadły silniki –
dodała Wdowa.
- W naszym… - Bobby nie
zdążyła dokończyć, bo koło ucha świsnął jej pocisk.
Avengersi i Agenci szybko
schronili się między wrakami i odpowiedzieli ogniem.
Ze wszystkich stron
nadciągały oddziały A.I.M. Bohaterowie zostali odcięci pod One Times Square.
Wrodzy agenci, przynajmniej na razie, nie mogli ich trafić. Na szczęście na
placu nie było żadnych cywili. Hulk ruszył w stronę atakujących, robiąc wyrwę w
ich szeregach. Jednak było ich zbyt wielu, żeby mógł wszystkich powstrzymać.
Thor przywołał pioruny, to na chwilę zatrzymało nacierający oddział, ale nie na
długo.
- Nie damy rady! – krzyknął
Sokół, nie przerywając strzelania.
- Jest ich zbyt wielu – dodał
Triplett, wymieniając magazynek.
- Cofnijmy się do budynku –
odezwał się Kapitan, rzucając tarczą.
Ta zwaliła z nóg kilku
agentów A.I.M., odbiła się o sąsiednią budowlę i wróciła do niego.
- Tam też mogą być oni. –
Phil wskazał głową atakujących.
Nikt mu nie odpowiedział, bo
nie było na to czasu. Szybko dostali się do One Times Square.
- Thor! – zawołał Kapitan,
ale bóg piorunów tylko machnął ręką i nie przerwał walki, zatrzymując wrogich
agentów na kilka cennych sekund.
W tym czasie Agenci i
pozostali Avengersi zablokowali drzwi.
- Trzeba zatrzymać MODOKa –
powiedziała Wdowa. – Gdy nie będą mieli przywódcy, łatwiej będzie ich pokonać.
- Masz rację. – wszyscy się
zgodzili i ruszyli w górę po schodach.
Nie spotkali żadnych wrogich
agentów. Dopiero gdy weszli na najwyższe piętro, zostali zaatakowani. Kule
zabrzęczały o tarczę Kapitana. Bohaterowie musieli się cofnąć na schody, ale
szybko pokonali ten kilkunastoosobowy oddział pilnujący wejścia na dach.
Dostali się na górę. MODOK
stał, a właściwie lewitował, kilkanaście centymetrów nad krawędzią dachu. Nie
był sam. W koło niego stało kilkudziesięciu agentów. Gdy usłyszeli, że ktoś
wchodzi na górę, odwrócili się jak na komendę.
- Do ataku! – krzyknął MODOK.
Oddział A.I.M. na szczęście
nie miał broni palnej, ale bohaterom zostały tylko dwa pistolety. Jeden miała
Skye, drugi – Wdowa, szybko podała go Coulsonowi, bo ten stracił swój.
Wrodzy agenci nie byli
bezbronni. Mieli coś co wyglądało jak włócznia z paralizatorem na końcu. Jednak
ładunek wytwarzany przez te „paralizatory”, działał bezpośrednio na ośrodkowy
układ nerwowy, już jedno dotknięcie powodowało śmierć.
Rozgorzała walka.
May, Wdowa i Triplett stali
do siebie plecami, osłaniając się nawzajem. Podobnie działali Hunter i Morse.
Coulson i Skye strzelali do agentów A.I.M.
- Skończyły mi się naboje. –
krzyknęła dziewczyna.
- Mnie też. – Phil wyrzucił
pistolet.
Teraz wszyscy walczyli wręcz
z otaczającym ich wrogim oddziałem. Kapitan i Sokół, którego skrzydła nadal nie
działały, przedzierali się w stronę MODOKa
Hunter wyrwał jednemu z
atakujących, to dziwne urządzenie. Był lepiej wyszkolony niż słudzy A.I.M.,
więc teraz nie mieli z nim szans. Padali jeden po drugim. Atakowało go może
jeszcze z czterech agentów, gdy poczuł, że Bobby, która cały czas stała plecami
do niego, osuwa się na ziemię. Szybkim ruchem włóczni przewrócił wszystkich
wrogów i odwrócił się. Morse leżała bez ruchu, a do niej zbliżali się kolejni
napastnicy. Hunter już szykował się do odparcia ataku, ale podbiegła do niego
May.
- Sprawdź co z nią! –
krzyknęła i już walczyła z wrogimi agentami.
Hunter przyklęknął przy
leżącej kobiecie.
- Bobby, słyszysz mnie? –
chciał złapać ją za ramię, ale w ostatniej chwili cofnął dłoń.
Opatrunek na ręce kobiety był
cały czerwony, przeciekała przez niego krew. Hunter dopiero teraz poczuł, że
klęczy na czymś mokrym. Czerwona, lepka kałuża. Bobby straciła dużo krwi.
Mężczyzna zdjął T-shirt, wyją z kieszeni scyzoryk, który zawsze nosił przy
sobie, i przygotował wąski pasek materiału. Zawiązał go nad raną na ramieniu
kobiety. Krwawienie zmniejszyło się, a po chwili ustało.
- Bobby, obudź się –
potrząsnął nią lekko.
Kobieta nie zareagowała.
- Trzeba ją stąd zabrać! –
krzyknął do May.
- Jestem zajęta! – odparła z
irytacją agentka, blokując atak jednego z „pszczelarzy”.
Kopnęła go w podbrzusze i
wyrwała mu włócznię z rąk. Tamten opadł na kolana.
Hunter ocenił odległość do
schodów prowadzących na dół. Nie było tam wrogich agentów, więc te kilkanaście
metrów nie stanowiło problemu. Wziął Bobby na ręce i ruszył w tamta stronę.
Kapitan i Sokół przedostali
się przez wrogi oddział. Biegli w kierunku MODOKa. Steve rzucił tarczą, ale w
tym momencie skrzydła Sokoła rozłożyły się, blokując atak. Tarcza odbiła się i
poleciała w bok.
- Co jest?! – krzyknął ze
zdziwieniem Kapitan.
- Nie panuję nad nimi! –
Sokół wzbił się w powietrze.
Steve odskoczył na bok, aby
Sam na niego nie wpadł. Chwycił tarczę w ostatniej chwili, bo skrzydła znów zaatakowały.
Kapitan się zasłonił.
- Zdejmij je! – zawołał, gdy
Sokół znów wzbił się w powietrze.
- Nie mogę – Sam próbował
walczyć z maszyną, co zaowocowało tym, że uderzył w dach.
Mężczyzna był lekko
oszołomiony, ale skrzydła znów uniosły go w powietrze.
- Hunter ma kłopoty! –
krzyknęła May.
- Leć, poradzimy sobie –
odparli Trip i Wdowa.
Stanęli do siebie plecami.
Kobieta zablokowała kolejny atak. Jednym sprawnym ruchem wytrąciła
„pszczelarzowi” włócznię z ręki. Poraziła go swoimi żądłami.
Zauważyłam, że Skye i
Coulson zostali rozdzieleni. Dyrektor radził sobie dobrze, ale młoda agentka
miała kłopoty.
- Lecę do Skye – krzyknęła i
ruszyła na pomoc dziewczynie.
W ostatniej chwili zwaliła z
nóg agenta A.I.M., który ją atakował.
- Dzięki. – odezwała się
agentka.
Trip dołączył do Phila.
Na dachu zostało niewielu
agentów. W tym momencie May usłyszała tupot na schodach. Odwróciła się w tamtą
stronę, kopiąc z półobrotu jednego z napastników.
Na dach przybył kolejny
oddział A.I.M.
„Oby Hunter się na nich nie
natknął.” przemknęło tylko May przez głowę, zanim sięgnęła po jedną z
walających się wszędzie włóczni i przygotowała się do odparcia ataku.
***
Mac siedział w kabinie
pilota. Nie podobało mu się to, że May kazała im zostać. Choć miała trochę
racji, nie byli wyszkoleni.
Nagle drzwi za nim otworzyły
się. Mac gwałtownie się odwrócił.
- Hej Fitz – powiedział –
Gdzie byłeś?
- Z Simmons w tym… no… -
naukowiec zaczął niecierpliwie pstrykać palcami.
Od pewnego „wypadku” podczas
walki z Hydrą często nie mógł znaleźć odpowiedniego słowa, aby coś powiedzieć.
- W laboratorium? –
podpowiedział Mac.
- Tak – Fitz spojrzał na
deskę rozdzielczą samolotu. – Umiesz tym latać?
- Pilotować umiem, ale nigdy
nie latałem tak dużą maszyną – odparł po chwili Mac. – Zresztą, May nie pozwala
dotykać sterów. A o co chodzi?
- Musimy dostać się na Roosevelt Island.
- Ale po co? – Mac nie miał
pojęcia co wymyślił jego przyjaciel.
Fitz już otwierał usta, żeby
coś powiedzieć, ale w tym momencie drzwi znów się otworzyły. Do kabiny weszła
Simmons.
- Co wy wymyśliliście? –
zapytał od razu Mac.
Kobieta przez chwilę
wyglądała na zbitą z tropu. Ale szybko domyśliła się o co chodzi.
- Miasto zostało odcięte od
dostaw prądu. – wyjaśniła. – Ktoś wyłączył elektrownię Verdant. Chcemy się tam
dostać i sprawdzić czy uda nam się ją ponownie uruchomić.
Kilka minut później
wylądowali tuż obok elektrowni. Mac nie wyłączył kamuflażu, więc samolot był
nadal niewidzialny.
Opuścił kokpit i poszedł do
salonu. Tam czekali na niego Fitz i Simmons.
- I co teraz? – zapytał.
- Musimy dostać się do
środka, ale… - Fitz urwał.
- Mogą tam być straże
pozostawione przez A.I.M. – dokończyła za niego Simmons.
- Coś się na to poradzi. –
odparł Mac i ruszył w stronę schodów.
Po chwili wrócił, niosąc
jakieś pudełko.
- Icery - wyjaśnił, widząc
zdziwione spojrzenia dwójki naukowców. – Umiecie z nich strzelać, nie?
Pokręcili głowami. Mac wyjął
jeden z pistoletów.
- Odbezpieczacie. –
powiedział. – i pociągacie za spust. Nic prostszego. – podał im po jednym
Icerze.
- Kiedy nauczyłeś się strzelać?
– zapytał Fitz, biorąc broń do ręki.
- Byłem kilka razy na
strzelnicy – odparł – Może nie jestem strzelcem wyborowym, ale wiem jak
posługiwać się bronią.
Cała trójka wyszła z
samolotu. Buło bardzo cicho, jakby wyspa całkowicie opustoszała.
Brama Verdant Power była
otwarta. To zły znak. Agenci weszli na teren elektrowni. Na placu nikogo nie
było. A jeśli A.I.M. zostawiło straże to powinni się już na nich natknąć. Nawet
jeśli ktoś był w budynku, to usłyszałby lądujący samolot. Nie zobaczyłby go,
ale na pewno by usłyszał, a wtedy wyszedłby, żeby sprawdzić, co się dzieje. Tymczasem
plac był zupełnie pusty.
- Może mieliśmy szczęście? –
odezwał się z nadzieją Fitz.
Jak na zawołanie, drzwi
budynku otworzyły się i ze środka wybiegło trzech agentów A.I.M.
Mac od razu strzelił, trafił
jednego z napastników. Fitz i Simmons przez sekundę nie wiedzieli co mają
zrobić, ale szybko się ogarnęli i zdjęli pozostałych dwóch.
„Oby nie było ich więcej.”
Przemknęło przez głowę Fitzowi, ale wolał tego nie mówić nagłos.
Weszli do środka. Przed nimi
ciągnął się długi korytarz. Na jego końcu ktoś leżał z rozrzuconymi kończynami
i dziwnie wygiętą głową. Simmons do niego podbiegła. Mac i Fitz ruszyli za nią.
Mężczyzna leżący na podłodze
wyglądał na pracownika elektrowni. Jemma przyklęknęła przy nim. Po chwili
odwróciła się do przyglądających się jej przyjaciół. Miała nieokreślony wyraz
twarzy.
- Nie żyje. – wyrzuciła po
chwili.
Wstała.
- Musimy iść dalej. –
powiedziała – Teraz tam. – wskazała na drzwi.
Zatrzymali się przed wejściem
do sterowni.
- Tam na pewno są jacyś
agenci A.I.M. – powiedział Mac. – Wchodzimy na trzy. Raz… Dwa… Trzy. – otworzył
drzwi.
W środku rzeczywiście byli
„pszczelarze”. Mac, Fitz i Simmons zaskoczyli ich na tyle, ze beż trudu ich
pokonali.
Mac przesunął ciała uśpionych
agentów A.I.M. pod ścianę. Wtedy zauważył kolejnych pracowników elektrowni,
zostali zabici. Jemma i Leo zajęli się już uruchamianiem urządzeń, więc nie
zwracał ich uwagi na kolejne trupy.
Simmons przesunęła jedną z
dźwigni – zanim tu przyszli ona i Fitz dokładnie przestudiowali planu całej
elektrowni, więc dobrze wiedziała co robi – ale dźwignia wróciła na swoje
miejsce. Leo miał podobne problemy z wajchą uruchamiającą turbiny. Siłowali się
z tymi urządzeniami przez parę minut, w końcu im się udało. Po chwili wszystkie
światła się włączyły.
- Dobra robota – powiedział
Mac.
***
May, Skye, Coulson i Triplet
zostali rozdzieleni przez wrogich agentów, mimo to radzili sobie dobrze. Wdowa
i Kapitan próbowali wyłączyć skrzydła Sokoła, które nadal ich atakowały.
Steve osłaniał Natashę, gdy
ta ruszyła w stronę MODOKa.
- Nie uda ci się to! –
krzyknął tamten.
W tym momencie Sokół wyminął
Kapitana. Sam próbował walczyć ze skrzydłami, jednak one leciały wprost na
Wdowę. W ostatniej chwili Wilsonowi udało się trochę zmienić trajektorię,
niestety za mało. Natasha upadła na ziemię. Szybko się podniosła. Spojrzała na
MODOKa, był jakby rozproszony.
Sokół nadal leżał na ziemi.
Steve podbiegł do niego. Dwoma szybkimi ciosami tarczy, odciął oba skrzydła od
reszty kostiumu. Sam przekręcił się na plecy.
- Dzięki – powiedział.
Wdowa zauważyła, że Modok ma na
głowie coś w rodzaju opaski z jakimś urządzeniem na środku. Teraz coś przy nim
majstrował. Natasha ustawiła swoje żądła na najwyższą moc.
- Steve! – Kapitan właśnie
pomagał wstać Sokołowi. – Pomożesz?
Od razu domyślił się, o co
jej chodzi. Stanął w odpowiednim miejscu. Natasha rozpędziła się, skoczyła i
odbiła się od tarczy Kapitana. Zrobiła salto nad MODOKiem. On ją zauważyła, ale
było już za późno. Wdowa trafiła żądłem wprost w urządzenie na jego czole.
MODOK się zachwiał i uderzył o ziemię. Stracił przytomność, a może…
Natasha nie miała czasu się
nad tym zastanawiać. Musiała pomóc pozostałym pokonać resztki oddziału A.I.M.
Nawet nie zauważyli kiedy
światła miasta znów się zapaliły.
Czyli jednak zbliża się koniec. A to szkoda, bo fajnie ci to wychodzi z tymi rozdziałami, i akcji nie brakuje. Za to, ile tu jest postaci i jedne pada, drugi nie panuje ad sprzętem a potem MODOK pada. Świetna końcówka. Czekam na nn :)
OdpowiedzUsuńRozdział jest naprawdę świetny. Pełno akcji, Shield przybyło z odsieczą i Avengersi jak zwykle wygrali :) Dobrze, że to nie koniec, bo mam ochotę na więcej :D
OdpowiedzUsuńAga
U mnie jak zwykle nic dodać nic ująć. Bardzo dobry rozdział. :)
OdpowiedzUsuńZostałaś nominowana do Liebster Avards :)
OdpowiedzUsuńWięcej informacji u mnie http://malec-forever.blogspot.com/
Zacznę niestety od tego, że czytanie jest męczące: niezrozumiałe opisy, np. "Wdowa zauważyła, że Modoka na głowie coś w rodzaju opaski z jakimś urządzeniem na środku." Gdybym nie widziała wcześniej MODOKa to bym musiała przeczytać to zdanie kilka razy aby je zrozumieć. Myślę, że powinnaś poćwiczyć pisanie. I to dużo. Nie chcę być wredna, ale czytanie tego rozdziałów i poprzednich nie przyniosły mi żadnej radości. Ciągle przyłapuję się na skracaniu sobie czytania, z dbania o długość rozdziału zadbaj o zrozumiałość, o więcej opisów, ale takich dobrych. Chociaż sama nie mam jak napisać cokolwiek spokojnie, moja wredna natura każe ki komuś powiedzieć jakie popełnił błędy. Właśnie, nie wiem czemu jest "Caulsona"? Pewnie coś przegapiłam, ale zapewne piszesz rozdziały na telefonie i włącza Ci się autokorekta, albo w serialu, którego nie oglądam, pojawiła się jego mroczna strona i jego nazwisko to Caulsona i zabrał sobie "a" z końca nazwiska,aby zacząć nowe życie jako Agent Tarczy i nikt nigdy sobie nie pomyśli, że to "Caulsona", tylko "Caulson". Ja czaję, że "Kogo? Co?" Może pasować,ale sprawdzałam i nie pasowało.
OdpowiedzUsuńSpoko, to wszystko.