środa, 11 listopada 2015

Uwaga

Witajcie czytelnicy, wszyscy którzy nadal ze mną jesteście.
Ale się zrobiło oficjalnie xD
Ale do rzeczy.
Jak zapewne zauważyliście ostatnio posty są bardzo nieregularne i pojawiają się zbyt rzadko. No cóż mam za dużo rzeczy naraz do zrobienia, a w efekcie nie chce mi się nic robić. Jakoś nie mogę znaleźć weny, a do tego co chwila mam jakieś sprawdziany itd. Doszłam do wniosku, że bez sensu jest dodawać jeden post w miesiącu, dlatego postanowiłam zawiesić bloga na bliżej nieokreślony czas. Nie zamykam go i wrócę na pewno, ale prawdopodobnie dopiero po maturze, czyli w maju 2016. Mam nadzieję, że mnie za to nie zlinczujecie.
Jeśli ktoś chce zostać poinformowany o moim powrocie niech zostawi maila w komentarzu lub napisze do mnie na hangouts.
Pozdrawiam
Anka

niedziela, 25 października 2015

Rozdział XV

A więc dzisiaj kolejny rozdział, znów spóźniony. Chyba nie będę wam obiecywała dat kolejnych postów, bo i tak nic z tego nie wychodzi. Jeśli ktoś chce być informowany o pojawieniu się kolejnego rozdziału, to może zostawić swojego maila w komentarzu, a ja wyślę powiadomienie :)
Mam nadzieję, że jednak się za bardzo nie stęskniliście :) Zapraszam do czytania.

Sokół, Iron Man i Thor zbliżali się do Empire State Building. Czujniki Starka namierzyły Lokiego i jakąś postać ze skrzydłami stojącą obok niego. Tony domyślił się, że to musi być Hel.

- Atak frontalny? - zapytał, gdy byli jeszcze poza zasięgiem wzroku dwójki, która stała za tym całym rozgardiaszem.
- Zaiste. - odparł Thor.
- Nie lepiej mieć jakiś plan? - zapytał Sokół, podlatując bliżej Iron Mana.
- Za dużo czasu spędzasz z Kapitanem. - podsumował geniusz. - Jeśli masz jakiś... - nie zdołał dokończyć, bo coś uderzyło w niego z dużą siłą.
Stark przeleciał bezwładnie kilka metrów w powietrzu, nie zderzając się z Thorem tylko dlatego, że ten w ostatniej chwili zrobił unik.
- Co jest!? - krzyknął, gdy w końcu odzyskał panowanie nad zbroją.
Na odpowiedź nie musiał długo czekać. Na niebie pojawiły się Istoty Cienia przypominające gryfy. Miały ostre dzioby i być może jeszcze ostrzejsze szpony, oraz ogromne skrzydła.
- Jednak bez planu. - zakrzyknął Gromowładny i przywołał pioruny, zmuszając stwory do cofnięcia się.
Na długo to nie pomogło. Przylatywało coraz więcej kreatur. Bohaterowie natychmiast przystąpili do kontrataku. Tony dostrzegł, że stwory trzymają się z dala od błyskawic Thora, przed jego repulsorami tak nie uciekały. To było interesujące...
- Tony, uważaj! - coś mocno szarpnęło go w dół.
Stark dostrzegł szpony Istoty Cienia, zaciskające się w powietrzu, w miejscu, gdzie przed chwilą była jego głowa.
- Niewiele brakowało. - odezwał się Sokół, który ruszył Tony'emu na pomoc.
- Taa. - odparł Iron Man, wracając myślami do oceny obecnej, bardzo groźnej, o czym się przed chwilą przekonał, sytuacji. - Dzięki. - rzucił jeszcze do Sama, strzelając w stronę nadlatujących kreatur.
Było ich coraz więcej. Nie dość, że z łatwością unikały każdego strzału, to nawet gdy zostały trafione, nie robiło to na nich większego wrażenia.
- To bez sensu. - odezwał się w końcu Tony. - Tak to możemy się bawić w nieskończoność. Trzeba się ich pozbyć i dopaść Lokiego. Rozdzielamy się. Teraz!
Każdy bohater poleciał w inną stronę, a za nim część Istot Cienia.
Sokół z dużą prędkością zapikował w dół. Stwory oczywiście poleciały za nim. Gdy był około dwa metry nad ziemią, nagle poderwał się w górę. Kreaturom nie udał się ten manewr, zniknęły tuż przed powierzchnią ulicy, o mały włos nie kończąc na niej.
Sam się uśmiechnął.
- To się nazywa "mistrz akrobacji powietrznych" - powiedział sam do siebie.
W tym momencie coś z ogromną siłą uderzyło w plecak Redwing, skrzydła się złożyły i "mistrz akrobacji powietrznych" runął w dół jak kamień. Miał szczęście, że nie zdążył wznieść się zbyt wysoko, mimo to siła uderzenia pozbawiła go tchu. Zrobiło mu się ciemno przed oczami, ale nie stracił przytomności. Gdy w końcu odzyskał wzrok, zobaczył, że otoczyły go Istoty Cienia. Sokół chciał się podnieść, odpowiedzieć atakiem, ale nie miał pistoletów - musiał je upuścić. Poza tym był tak poobijany, że mięśnie odmawiały mu posłyszeństwa.
"Już po mnie" przemknęło mu przez myśl.
Wtedy jedna z Istot Cienia wyszła przed pozostałe i spojrzała na niego z góry.
- Zabrać go do pozostałych. - warknęła.

Thor wzbił się w górę. Gdy tylko był dość wysoko, aby nie trafić żadnego postronnego świadka, przywołał najpotężniejsze pioruny, jakie zdołał i skierował je w stronę Istot Cienia. Te zaskrzeczały przeraźliwie i zniknęły. Gromowładny rozejrzał się - niebo było czyste.

Bóg piorunów ruszył w stronę Empire State Building. Jednak zanim zdążył się zbliżyć do budynku, stwory znów go zaatakowały. Oblazły go ze wszystkich stron, zmuszając do lądowania.
Ulica była jasno oświetlona i, mimo późnej godziny, pełna ludzi. Nowy Jork - miasto, które nigdy nie śpi. Na szczęście Istoty Cienia nie atakowały cywili, wszystkie skupiły się na Thorze.
Ten walczył wręcz. Wolał nie ryzykować, że któraś z kreatur uniknie jego pioruna i ten trafi jakiegoś przechodnia.
- No chodźcie tu! - krzyknął w stronę stworów.
Istoty zaskrzeczały i rzuciły się na boga piorunów. Thor uniósł młot. Odpierał kolejne ataki, jednak Kreatur było zbyt wiele.
Cywile uciekali w popłochu od walczących. Gdy wszyscy byli dość daleko, Thor przywołał pioruny. Udało mu się rozproszyć Istoty Cienia. Większość stworów zniknęła, jednak  nie wszystkie. Jedna z kreatur ruszyła wprost na Gromowładnego. Ten zamachnął się i rzucił w nią młotem. W tym momencie stało się coś dziwnego. Bóg piorunów nagle stracił grunt pod nogami. Zaczął spadać. Niemal w tym samym momencie zderzył się z czymś.
Krzyknął raczej z zaskoczenia, niż z bólu.

Tony wykorzystał napęd w zbroi, zostawiając w tyle stwory. Był już prawie na Empire State Building, gdy tuż przed nim pojawił się jakiś czerwony kształt. Stark nie był w stanie wyhamować i z impetem wpadł na to coś, które... krzyknęło?

Oboje zaczęli spadać. Tony szybko odzyskał stabilność, w tym samym momencie rozpoznał to z czym się zderzył. To był Thor, który nadal bezwładnie spadał.
Iron Man szybko zanurkował. Udało mu się złapać przyjaciela w ostatniej chwili. Gromowładny bezpiecznie znalazł się na ulicy.
- Co jest, Thor? - zapytał Stark, lądując obok boga piorunów. - Gdzie twój młot?
- Nie mam pojęcia. - odparł Gromowładny. - Jedna z Istot Cienia musiała...
- Lepiej go znajdź. - przerwał mu Stark, który właśnie dostrzegł ruch w bocznej uliczce. - I to szybko.
Z cienia, na jasno oświetloną ulicę, wynurzyły się stwory. Były to te same kreatury, które zaatakowały ich w powietrzu. Thor wyciągnął rękę, aby przywołać swoją broń, jednak zanim młot do niego wrócił, stwory rzuciły się na niego. 
Iron Man strzelał do stworów, jednak ładunki z repulsorów nie robiły na nich większego wrażenia. Chmara potworów rozdzieliła Tony'ego i Thora. Bohaterowie zostali otoczeni.
- Uszkodzenia pancerza 50% - oznajmił J.A.R.V.I.S.
Istoty Cienia napierały ze wszystkich stron, Tony nie wiedział już nic oprócz skłębionej masy stworów. Nie mógł się spomiędzy nich wydostać. Pazury Istot Cienia cały cas niszczyły jego zbroję, wydając przy tym nieznośnie zgrzyty. 
Stark uruchomił repulsor piersiowy, jednak niewiele to dało. Na miejsce odstraszonych Istot, pojawiały się nowe.
- Reaktor uszkodzony, pozostało 40% mocy.- odezwał się znów J.A.R.V.I.S.
- Cholera - Tony zaczął żałować, że nie ma na sobie zbroi z podwójnym reaktorem, wzmocnionej vibranium, choć ostatnio jej używanie źle się dla niego skończyło.
Zaczął strzelać rakietami, aby oszczędzić choć trochę energii.
- Thor! - krzyknął. - Gdzie jesteś!?
Jednak otaczające go stwory zagłuszyły odpowiedź, jeśli taka w ogóle padła. Pomysł, aby Gromowładny doładował zbroję spełzł na niczym. Stark znów zaczął używać repulsorów, nie miał zamiaru się poddać. To by nie było w jego stylu, a w końcu "styl jest naważniejszy".
- Sir, został 1% mocy. - odezwał się komputer. - Funkcje bojowe zatrzymane. Całkowite wyłączenie pancerza za 30 sekund.
Stark znów przeklął pod nosem. Wystrzelił ostatnią rakietę jaka mu została. Nie była to rakieta bojowa. Właściwie nie wiedział poco ją zrobił. Ten pocisk emitował promieniowanie UV.
Tony zdążył jeszcze zobaczyć, że stwory, obok których uruchomiła się rakieta, znikają z przeraźliwym, nieludzkim wyciem, zostawiając po sobie tylko stróżkę dymu. Potem jego zbroja się wyłączyła.
Upadł na ziemię. Nie mógł już zobaczyć niczego, bo wizjery pancerza także nie działały.

Thor nie mógł nigdzie dostrzec Iron Mana, zostali rozdzieleni. Ze wszystkich stron otaczały go stwory. Gromowładny nie był w stanie przywołać młota, więc walczył wręcz. Nie miał szans z przeważającą siłą wroga.

Istoty Cienia złapały go i chciały odciągnąć w sobie tylko znanym kierunku, jednak Thorowi udało się wyrwać. Stwory nie ustępowały. 
Zalały boga piorunów ze wszystkich stron. Nie był w stanie się spomiędzy nich wydostać. 
Nagle wszystko zalała ciemność. Trwało to tylko chwilę. Jednak zanim Thor zorientował się, co się dzieje, poczuł, że coś zaciska się wokół jego nadgarstków. Został skuty.

Cerberon był dowódcą jednego z oddziałów Istot Cienia. Jego żołnierze byli dobrze zorganizowani i wyszkoleni, może najlepiej spośród całej armii. Należeli do Istot humanoidalnych. Przypominali rzymski legion.

Cerberon dostał rozkaz, aby zaatakować siedzibę Avengers od zewnątrz. Zdziwiło go to, ponieważ bez trudu mogliby od razu znaleźć się w środku. Jednak z rozkazami się nie dyskutuje. Tak więc poprowadził swój oddział na obrońców AvengersTower.
Gdy tylko pojawił się oddział Cerberona, Istoty Cienia, które do tej pory oblegały wieżę, wycofały się.
Siedziby wrogów broniły dwa stworzenia. Kobieta, którą musiała być Lady Sif, wojowniczka z Asgardu, oraz wielki zielony potwór, którego niemożna było zranić. 
Cerberon rozdzielił swój oddział, na dwie nierówne części.
Mniejszą prowadził jego zastępca do walki z Sif. On sam stanął na czele drugiej części wojsk i ruszył na zieloną bestię.
Rozgorzała walka. Stwór walił na oślep. Żołnierze, którzy nie zdążyli uniknąć jego ciosów, wylatywali na kilka metrów w górę, po czym znikali i powracali do ostatnich szeregów. Dobrze, że byli odporni na tego typu ataki. 
Cerberon szybko zauważył, że frontalny atak nie zda się na nic. Tej bestii nie można było pojmać. Zdawało się, że im dłużej walczą, tym staje się ona silniejsza.
Dowódca wpadł na pewien pomysł. 
- Odwróćcie jego uwagę. - zwrócił się do, będących najbliżej niego, żołnierzy.
Ci skinęli głowami i ruszyli do ataku. W tym, czasie Cerberon oddzielił się od pozostałych i zbliżył do zielonej bestii od tyłu. Gdy ta była zajęta walką z jego oddziałem, dowódca złapał ją za ramię, które kreatura uniosła, aby zadać cios. Przeniósł się.
Obaj znaleźli się na jakiejś planetoidzie w odległym końcu wszechświata. Cerberon chciał od razu wrócić na Ziemię, pozostawiając swego przeciwnika w odmętach kosmosu, jednak zielony potwór zdołał go złapać. Gdyby w takiej sytuacji próbował się przenieść, pociągnąłby za sobą tego drugiego.
Stwór cisnął Cerberonem w najbliższą skałę, co dąło mu okazję do ucieczki.
Gdy wrócił na ulice Manhattanu, okazało się, że żołnierze zdążyli już pojmać Lady Sif. Kobieta nadal się wyrywała, jednak Istoty Cienia trzymały ją mocno.
Do Cerberona podzedł jego zastępca.
- Pojamliście potwora? - zapytał.
- Tak i nie. - odparł dowódca. - Uwięziłem go w odległym krańcu kosmosu. Trzeba ją zabrać tam gdzie resztę. - skinął głową w stronę, nadal szrpiącej się, Asgardki.

Tony nie miał pojęcia, co się dzieje. Słyszał jakieś głosy i wiedział, że gdzieś go przenoszą, ale przez to, że jego zbroja się wyłączyła, nie mógł niczego zobaczyć.
W końcu się zatrzymali, a Stark znów znalazł się na ziemi. Usłyszał szczęk metalu o metal.
- Tony? - po chwili dobiegł go głos Wdowy.
- Gdzie jesteśmy? - zapytał, ale zanim kobieta zdążyła mu odpowiedzieć, usłyszał inny głos.
- Witam, sir. - odezwał się J.A.R.V.I.S. - Odzyskano 2% mocy. Reaktor trwale uszkodzony, przywrócenie wszystkich funkcji pancerza niemożliwe.  
- Dobrze cię słyszeć. - odparł Tony.
Wizjery zbroi włączyły się i Stark zobaczył gdzie się znajduje. Był na tarasie swojej własnej wieży, ale coś było nie tak. Nie przypominał sobie, żeby montował na nim jakieś kajdany. Te, na które patrzył, były otwarte, ale gdy odwrócił głowę zobaczył, że obok niego przykuta jest Wdowa, dalej Sokół i Thor, który był uwięziony w taki sposób, aby nie mógł przywołać Mjolnira. Stark się poruszył. Oczywiście i on został przykuty do podłogi. 
- J.A.R.V.I.S. zdejmij ze mnie zbroję. - rozkazał sztucznej inteligencji.
- Błąd. - odparł komputer. - Zbyt duże uszkodzenia. Zdjęcie pancerza niemożliwe.
Stark przeklął niewybrednie.
- To chociaż zdejmij maskę, zanim znów się wyłączysz. - warknął.
Komputer wykonał polecenie. Gdy tylko maska się uniosła, reszta hełmu także spadła z głowy Tony'ego. Zbroja musiała być naprawdę nieźle pocharatana.
Chwilę po tym, gdy Stark poczuł na twarzy chłód nocnego powietrza, drzwi na taras otworzyły się i dało się słyszeć odgłosy szarpaniny.
Stark spojrzał w tamtą stronę. Istoty Cienia wyciągnęły Sif z salonu. 
- Puśćcie mnie, plugawe kreatury! - krzyknęła kobieta, nie przestając się wyrywać. 
Stworom udało się ją wreszcie zakuć. Asgardka szarpnęła kilka razy. Dopiero gdy to nic nie dało, uspokoiła się i rozejrzała dookoła.
Kreatury zniknęły z taraasu. Zostali tam tylko bohaterowie.
- Gdzie Kapitan? - zapytał Sokół, spoglądając na Natashę. - Nie dał się złapać? 
Kobieta powoli pokręciła głową.
- Chyba nie masz na myśli... - urwał. 
Wszyscy spojrzeli na Wdowę.
- Nie żyje. - głos Natashy był całkowicie wyprany z emocji.
Na tarasie zapadł całkowita cisza. Nikt nie spodziewał się takiego obrotu sprawy.
To co robili było niebezpieczne i każdy zdawał sobie sprawę, z tego, że któregoś dnia może się coś nie udać. Ale utrata dwóch członków drużyny w przeciągu niespełna dwóch lat? To było zbyt wiele dla wszystkich. Z resztą, gdy Stark się nie wtrącał, Steve był przywódcą Avengers.
Tony spojrzał po przyjaciołach. Gdy jego wzrok dotarł do Sif, przypomniał sobie, że Kapitan przydzielił ją do Hulka.
- Gdzie jest Banner? - przerwał milczenie.
Wszyscy popatrzyli po sobie, jakby dopiero teraz zauważyli brak zielonego olbrzyma, lub niepozornego naukowca.
- Nie wiem. - odparła Sif. - Te stwory nas rozdzieliła, a potem już go nie widziałam.
Zanim ktokolwiek zdążył jeszcze o coś zapytać, dobiegły ich głosy z salonu. Avengers nie mogli zrozumieć ani słowa z tego dziwnego, syczącego języka. Asgardczycy rozpoznali go, jednak żadne z nich nie władało nim na tyle dobrze aby zrozumieć treść rozmowy.
Nagle drywi na taras otworzyły się i wyszli przez nie Loki i Hel.
Gdy Thor zobaczył swojego przyszywanego brata, zawrzała w nim wściekłość. Zaczął szarpać się w kajdanach, które uniemożliwiały mu zbliżenie się do Lokiego, czy chociażby unieisienie ręki, aby przywołać młot.
- Bracie, wyglądasz jak zwierzę w potrzasku. - zwrócił się do niego bóg kłamstw, z bezczelnym uśmiechem.
- NIE JESTEŚ MOIM BRATEM! - zagrzmiał Thor, nadal próbując oswobodzić się z kajdan. - Zapłacisz za śmieć mojej rodziny!
- Cisza! - bóg kłamstw skierował na Gromowładnego Gungir (swojej włóczni, nie zdążył jeszcze odzyskać, po ostanie porażce na Ziemi, ale Istoty Cienia już nad tym pracowały). Thor natychmiast umilkł.
Mimo, że nadal się szamotał i próbował krzyczeć, nie mógł wydobyć z siebie ani słowa. 
- Tak lepiej. - powiedział Loki, Hel stała tuż za nim, przyglądając się całej sytuacji. - Ogląda nas teraz cały Nowy Jork. - odwrócił się w stronę miasta. - Wszyscy widzicie, że bez trudu pokonałem waszych takzwanych "bohaterów" - zwrócił się w przestrzeń, jego głos potoczył się ulicami Manhattanu. - Skoro oni przegrali, to jakie wy, zwykli śmiertelnicy, macie szanse? Przysięgnijcie mi wierność, a zapewnię wam bezpieczeństwo, jeśli nie - zginiecie. Wasi "herosi" też dostali wybór. A więc jaka jest wasza odpowiedź? - zwrócił się do Avengers.
- Nigdy  się do ciebie nie przyłączymy. - odparli niemal równocześnie. 
- W takim razie śmierć. - Loki uśmiechnął się tryumfalnie. 
Hel rozłożyła swe skrzydła i niemal w tej samej chwili za każdym z Avengers pojawiła się Istota Cienia, przystawiająca mu miecz do gardła.

niedziela, 4 października 2015

Rozdział XIV

Witam wszystkich po tej jakże długiej przerwie. Bardzo was przepraszam za moją nieobecność. Teraz rozdziały będą się pojawiały nie częściej niż co dwa tygodnie. Szkoło, rok maturalny... Mam nadzieję, że mi wybaczycie i mam nadzieję, że uda mi się co te dwa tygodnie coś wrzucić. To teraz już bez przedłużania - zapraszam na nowy rozdział.

Gdy na konferencji pojawiły się te dziwne stworzenia, S.H.I.E.L.D. niemal natychmiast zareagowała. Nad miejsce konferencji nadleciały jety, agenci zaczęli walczyć z Istotami Cienia. May niemal siłą wciągnęła Coulsona - który upierał się, że pomoże w walce - do jednego z jetów. Sama została na polu bitwy, a dyrektora z jednym z agentów odesłała do bazy.
Gdy tylko maszyna wylądowała, z budynku wybiegła Skye, która do tej pory pilnowała centrum łączności projektów Protect i Assemble. Było to jej główne zadanie, od jakiegoś czasu.
- Co się stało? - zapytał Phil, gdy dziewczyna zatrzymała się tuż przed nim.
- Alarmy. - wydyszała Skye. - Zewsząd. Wszystkie stolice zostały zaatakowane, na całym świecie. Nowy Jork też. Avengers ruszyli do akcji Te stwory nazywają się Istoty Cienia, czy jakoś tak. Pochodzą z innego wymiaru, czy tam jakiegoś... - dziewczyna mówiła bardzo szybko.
- Spokojnie Skye. - przerwał jej Coulson. - Czyli ktoś zaatakował wszystkie stolice świata? Ale kto? - ruszyli w stronę bazy.
 - A właśnie, zapomniałam ci powiedzieć - dziewczyna sięgnęła po coś do kieszeni. - Wdowa przysłała wiadomość. - podała dyrektorowi komunikator, przez który ten zwykle kontaktował się z Romanoff.
Phil spojrzał na ekran urządzenia.
"NY zaatakowany. 
Istoty Cienia jak w Chicago. 
To Loki. Ruszamy"
- Znowu on? - właśnie dotarli do centrum łączności.
Coulson wprowadził kod dostępu i oboje weszli do środka.
Było to duże pomieszczenie z rzędami komputerów. Przy każdym siedział agent. Jedyne wolne biurko - "Królestwo Skye" - stało na podwyższeniu, zwrócone przodem do pozostałych. Właśnie tam szedł Coulson. Gdy tylko usiadł na fotelu, Skye, stojąca obok niego, odezwała się:
- Poradzisz sobie sam? - zapytała. - Mogę ruszać do akcji?
- Tak - odparł dyrektor, spoglądając na ekran - Zgłoś się do May, ona koordynuje akcję.
- Tak jest. - odparła dziewczyna i opuściła pomieszczenie.
Phil co chwila dostawał raporty od pozostałych agentów koordynujących projekty Assemble i Protect. Do drużyny chroniącej Waszyngton dołączyło kilka okolicznych zespołów. Do Chicago także już dotarli młodzi bohaterowie. Członkowie projektu Assemble zostali rozdzieleni do poszczególnych stolic krajów, w których aktualnie przebywali.
Został jeszcze Nowy Jork. Jednak tam byli Avengers, a Phil nie mógł teraz wysłać tam żadnego oddziału - wszyscy byli zajęci. Jednoczesne odpieranie ataków na tylu frontach graniczyło z cudem, a skoordynowanie tych wszystkich operacji było zadaniem S.H.I.E.L.D. Mieli do czynienia z zupełnie nie znanym wrogiem, co dodatkowo komplikowało sytuację.
Coulson postanowił skontaktować się z Wdową. Avengers jako jedyni nie mieli własnego stanowiska kontaktowego, bo do tej pory oficjalnie jeszcze nie dołączyli do Assemble, dlatego Natasha nadal pozostawała jedynym sposobem, aby się czegoś od nich dowiedzieć.
Najpierw do niej zadzwonił jednak nie odebrała, więc postanowił wysłać jej wiadomość.
"To dzieje się na całym świecie. 
Prawdziwy chaos. 
Informuj mnie na bieżąco."

Gdy tylko Stark opuścił salon, Steve zwrócił się do pozostałych.
- Dzielimy się na trzy grupy. - powiedział. - Bruce, ty i Thor pilnujecie głównego wejścia. Wszyscy pracownicy z AT mają ją bezpiecznie opuścić, a stwory - nie dostać się do środka. Wdowa, Sif zamiecie pozycje od strony Central Parku, trzymajcie kreatury z dala od cywili. Ty i ja - spojrzał na Sokoła. - będziemy z drugiej strony.
Wszyscy skinęli głowami.
- J.A.R.V.I.S. rozpoczniesz ewakuację, gdy tylko Hulk i Thor zajmą swoje pozycje. - Steve zwrócił się do komputera.
- Tak jest, Kapitanie. - odparł elektroniczny głos.
Wdowa szybko wysłała wiadomość do Coulsona. Musiała mu przekazać co się dzieje. Nie zauważyła, że zamiast do kieszeni, komunikator z orłem trafił na podłogę.
- Ruszamy - zarządził Kapitan.
Sif, Natasha i Steve weszli do windy, a Sam i Thor wybrali drogę przez taras.
Chwilę później wszyscy byli już na pozycjach.
To, co działo się w mieście, przekraczało najgorsze koszmary. Ze wszystkich stron nadciągały skłębione fale Istot Cienia. Było ich więcej niż ludzi w całym Nowym Jorku.
Przerażeni cywile w panice chowali się do budynków, przepychając się między sobą. Na szczęście stwory ich nie atakowały - na razie. Ich celem było AvengrsTower. Zmierzały w jej stronę nie zwracając uwagi na nic dookoła.
Bohaterowie przygotowali się na odparcie ataku, jeśli na tak przeważającą siłę wroga można się przygotować. Sokół obserwował sytuację z góry i informował pozostałych na bieżąco.
Stwory w jednej chwili otoczyły wieżę, zaczęły niszczyć wszystko wokół, oprócz samego budynku.
Z AvengersTower cały czas uciekali ludzie. Thor i Hulk robili wszystko, aby zapewnić im bezpieczeństwo. Wszyscy pracownicy musieli przedostać się z wieży do budynków poza polem bitwy. Na szczęście to, nie było duże. Napastnicy skupili się tylko na siedzibie Avengers.
Sytuacja po drugiej stronie wieży także nie była za ciekawa. Stwory chciały dostać się do środka jednym z wyjść ewakuacyjnych. Sif i Wdowa próbowały je powstrzymać, jednak ich broń na niewiele się zdawała. Istoty cienia były piekielnie szybkie, umiały się teleportować. Gdy tylko, któraś z kobiet chciała zadać cios, stwory znikały i niemal natychmiast pojawiały się w innym miejscu.
Kapitan i Sokół bronili trzeciego wejścia do AvengersTower. Tu, niestety, wciąż byli cywile. Istoty Cienia atakowały każdego, kto za bardzo się do nich zbliżył. Bohaterowie ściągali uwagę stworów na siebie, aby umożliwić ludziom ucieczkę.
- Sokół - odezwał się Kapitan, przedzierając się między Istotami Cienia w stronę kilku przerażonych ludzi.
Stwory, przypominające dzikie zwierzęta, otaczały ich ze wszystkich stron, jeszcze nie atakowały, ale uniemożliwiały dotarcie do jakiegokolwiek schronienia.
- Co jest? - zapytał Sokół, strzelając do kolejnych kreatur, które z łatwością unikały jego ataków.
- Leć po Wdowę, niech... - w tym momencie pazury jednej z istot cienia trafiły Steve'a w ramię, otwierając ranę spod banku. Syknął z bólu, ale nie przestał przedostawać się do cywili. - Niech bierze jeta i zrobi coś z tym!
Samowi dwa razy nie trzeba było powtarzać. Natychmiast skierował się tam, gdzie miała być Natasha.
- Słyszałaś? - skontaktował się z kobietą. - Zaraz po ciebie będę.
- Czekam. - oprócz odpowiedzi, Sokół usłyszał w komunikatorze odgłosy walki.
Kapitan w końcu dotarł do otoczonych cywili. Była to rodzina z dwójką dzieci.
- Nic wam nie jest? - zapytał.
- Kapitan Ameryka! Kapitan Ameryka! - zaczęły wołać dziewczynki, które do tej pory wtulały się w rodziców.
To zwróciło uwagę stworów. Istoty Cienia zaczęły im się przyglądać z pewnej odległości, jak drapieżniki czekające na najlepszy moment do ataku na swoją ofiarę.
- Musimy dostać się do środka. - Steve wskazał na pobliski budynek, cały czas uważnie obserwując stwory, które oddzielały ich od azylu.
Szybko analizował wszystkie opcje na bezpieczne doprowadzenie rodziny do kryjówki. Nie wyglądało to za dobrze.  Kreatury najwyraźniej to wyczuły, bo zaczęły się do nich zbliżać.
W tym momencie, tuż nad głową Steve'a, przemknął świetlisty promień, który trafił w stworzenia blokujące drogę do budynku. Te od razu się rozpierzchły. Kapitan nie musiał się odwracać, żeby wiedzieć co się stało. Pokierował rodzinę w stronę budynku, pilnując, aby żadna z Istot Cienia nie mogła dosięgnąć cywili.
Gdy ludzie byli już bezpieczni, Iron Man wylądowała obok Steve'a.
- Poinformowałem policję, aby się tu nie zbliżali. - oznajmił, strzelając do stworów, które podeszły zbyt blisko. - Pomagają w ewakuacji.
- Dobrze. - Kapitan zrobił szybki unik przed ciosem jednej ze kreatur i rzucił tarczą, przeganiając kilka innych. - Niech zabiorą cywili jak najdalej stąd.
Istoty Cienia zepchnęły ich pod ścianę wieży. Mężczyźni bronili się jak mogli, choć niewiele to dawało. Na szczęście w okolicy nie było już ludzi.
- Musimy się przegrupować. - odezwał się Steve. - To co teraz robimy, jest całkowicie bez sensu. Potrzebny jest plan.
Kreatury nadal ich otaczały, ale bohaterom udawało się je utrzymywać na dystans.
- J.A.R.V.I.S. jaka sytuacja? - wydawało się, że Stark całkowicie zignorował Kapitana, wzniósł się w powietrze.
- Co ty wyprawiasz?! - krzyknął za nim Steve, który został sam na polu walki, ale na to Tony także nie zwrócił uwagi.
- W Central Parku odbywała się zabawa dla dzieci. - odparł komputer. - Nie wszyscy uczestnicy zdążyli opuścić park. Istoty Cienia atakują wieżę, tam jest ich najwięcej. Nie wykryłem ich aktywności wewnątrz, ale próbują się tam dostać. Thor i Hulk uniemożliwiają im to, jak na razie. Wykryto Lokiego i jeszcze jedną istotę, którą zidentyfikowano jako Hel, na Empire State Building.
- Ok. - skwitował Tony. - Kapitanie są trzy punkty zapalne. - wylądował obok przyjaciela. - Central Park, nasza wieża i Empire State Building. Najwięcej stworów jest przy bazie, w Central Parku została uwięziona grupa cywili, a na Empire są Loki i Hel.
- Przegrupowujemy się. - zdecydował Steve. - Czy wszyscy mnie słyszą? - połączył się z pozostałymi.
W tym czasie Iron Man go osłaniał.
- Odbiór - odezwała się Wdowa.
- Zgłaszam się. - Sokół nadal towarzyszył Natashy, leciał obok jej jeta.
- Słyszę was, przyjaciele. - w komunikatorze zagrzmiał głos Thora.
W tle dało się słyszeć ryk Hulka.
- Ja też cię słyszę. - odezwała się Sif, która dostała własny komunikator.
- Ja stoję obok ciebie. - odezwał się Tony, odpierając kolejne ataki. - Może byś się pośpieszył?
Steve puścił tę uwagę mimo uszu.
- Dzielimy się na trzy grupy. - powiedział. - Sokół, Iron Man i Thor - bierzecie Empire State Building. Pokonajcie Lokiego, a zakończycie to wszystko. Sif i Hulk - bronicie wieży. Lepiej żeby Istoty Cienia nie przejęły broni, która się w niej znajduje. Wdowo, my idziemy do Central Parku.
- Pośpiesz się. - usłyszeli głos Natashy. - A podobno to kobiety się długo szykują.
Jet kobiety wylądował przed nimi, rozpędzając stwory na kilka cennych chwil. Steve natychmiast wsiadł do maszyny. Odlecieli.
Równocześnie z Wdową, pojawił się też Sokół. Zatrzymał się przy Tonym.
- Gdzie Thor? - zapytał.
- Już jestem, przyjaciele! - zawołał Gromowładny, lądując obok nich. - Ruszajmy powstrzymać Lokiego.
Cała czwórka wzniosła się w powietrze.

Loki stał obok Hel, na szczycie jednego z wyższych budynków w okolicy. Obserwował przebieg bitwy. Istot Cienia było zbyt wiele, aby Avengers mogli je powstrzymać. Zresztą ich broń nie robiła wrażenia na tych stworzeniach. One miały tylko jedną słabość, o której wyeliminowanie bóg kłamstw zadbał.
- Nad czym tak rozmyślasz? - Hel położyła mu dłoń na ramieniu.
Loki uśmiechnął się i odwrócił w jej stronę.
- O nieuniknionej klęsce naszych przeciwników. - odparł. - O tym, że jeszcze się nie domyślili, iż dawno już przegrali tę bitwę.
Plan boga kłamstw wcale nie opierał się na bezpośrednim starciu. Nie. Avengers przegrali, zanim jeszcze przystąpili do walki. Cała ta eskapada była tylko dywersją. Sposobem, aby wywabić bohaterów z ich bazy. Gdy tylko wieża opustoszała, Istoty Cienia przejęły ją. Stark wprawdzie używał komputera do ochrony AvengersTower, ale urządzenie to łatwo dawało się oszukać magią.
Niezależnie od wyniku bitwy, Avengers przegrali.

Wdowa i Kapitan dotarli nad Central Park. Grupka cywili, głównie dzieci, została otoczona przez Istoty Cienia. Te były humanoidalne, w rękach trzymały włócznie. Jedna z nich stała bliżej przerażonych dzieciaków i ich rodziców. Krzyczała coś do nich.
- Musimy wylądować. - odezwał się Kapitan. - Tu jest za dużo ludzi, żeby użyć jeta.
Natasha skinęła głową i wykonała polecenie. Zbliżyła maszynę jak najbardziej mogła do cywili.
Przed wyjściem z jeta, chwyciła jeszcze kilka zapasowych magazynków.
Gdy tylko Istoty Cienia ich zauważyły, niemal natychmiast ruszyły w ich kierunku. Jednak część z nich nadal odgradzała cywilom drogę ucieczki. Było ich z trzydzieści, może czterdzieści.
- Trzeba tych ludzi zaprowadzić do tamtego budynku. - Steve wskazał na najbliższą budowlę, odpierając ataki nacierających stworów. - Ty z prawej, ja z lewej.
- Ruszajmy. - odparła Natasha, oddając kolejne celne, lecz niezbyt skuteczne strzały.
Rozdzielili się, przedzierając pomiędzy kreaturami, które wściekle atakowały. Miały znaczą przewagę liczebną, a w dodatku nie dało się ich pokonać. Były piekielnie szybkie. Zanim którykolwiek cios, czy kula zdołały ich dosięgnąć, stworzenia znikały, jakby rozpływały się w powietrzu, i po chwili pojawiał się znikąd kilka metrów dalej. Walka z nimi przypominała walkę z duchami - nie mogłeś ich trafić, ale one mogły zranić ciebie.
Gdy Kapitan i Wdowa dotarli w końcu do cywili, oboje w wielu miejscach mieli porozdzierane kostiumy i wiele płytkich ran, z których sączyła się krew.
- Poddajcie się! - krzyknęła w ich stronę Istota Cienia, która najwyraźniej była dowódcą tego dziwnego oddziału. - Albo oni zginą!
Przerażeni ludzie skulili się bliżej siebie. Dzieci zaczęły płakać.
- Nic im nie zrobicie. - odparł Steve, przesuwając się nieznacznie w stronę cywili.
Natasha uważnie obserwowała rozwój sytuacji. Była gotowa w każdej chwili włączyć się do akcji.
- Złóżcie broń i poddajcie się! - krzyknęła kreatura. - Albo będziecie mieli ich na sumieniu. - skinęła głową w kierunku ludzi. Pozostałe istoty skierowały w ich stronę włócznie.
- Dobrze, dobrze. Spokojnie. - odezwał się Kapitan, unosząc ręce w uspokajającym geście. - Już wszystko odkładamy. - powoli zaczął się pochylać, aby położyć tarczę na ziemi. Mrugnął porozumiewawczo do Wdowy, która zrobiła to samo ze swoją bronią.
W ostatniej chwili, oboje jak na zawołanie, zaatakowali Istoty Cienia. Korzystając z elementu zaskoczenia, Avengers udało się rozgonić stwory na tyle, aby cywilom udało się dotrzeć do bezpiecznego schronienia.
Wściekłe kreatury rzuciły się na bohaterów. Ci ustawili się plecami do siebie i odpierali ataki. Kapitan nagle coś usłyszał.
- Natasha patrz, po prawej! - zwrócił się do towarzyszki.
Kobieta spojrzała we wskazanym kierunku. Obok drzewa siedział chłopiec, tak na oko pięcioletni, płakał. Stwory jeszcze go nie zauważyły, ale to była tylko kwestia czasu.
- Idź. Odwrócę ich uwagę. - rzuciła do Steve'a.
- Na pewno? - zapytał Kapitan, przeganiając kolejne stwory.
- Już! - Natasha niemal krzyknęła, starając się zagłuszyć odgłos wystrzałów.
Steve ruszył w stronę dzieciaka, a ona wzmocniła ogień.
- Chodźcie tu, potwory! -  krzyknęła.
Oparła się plecami o pobliskie drzewo, aby nie dać się zajść od tyłu. Udało jej się odciągnąć uwagę stworów od Kapitana, który już prawie dotarł do chłopca. Niestety w momencie, gdy kreatury ją otoczyły, skończyła jej się amunicja. Sięgnęła po nowe magazynki ale...

Kilka Istot Cienia dostrzegło chłopca i Steve'a biegnącego w jego stronę. Stwory rzuciły się w stronę dziecka. Kapitan rzucił tarczą, odpędzając kilka kreatur, ale jedna z nich zdołała przechwycić broń i zniknęła razem z nią.
Steve dotarł do dziecka, stanął między nim a stworzeniami. Nie miał swojej tarczy, ale i bez niej potrafił walczyć. Istoty Cienia były wprawdzie bardzo szybkie, ale aby uniknąć ciosu musiały zrobić unik, a wtedy nie mogły zaatakować. Kapitan odpierał ciosy. Chłopczyk był przerażony. W tym momencie do uszu bohatera dotarł krzyk kobiety,
- Charlie, gdzie jesteś?!
Wszystko zaczęło się dziać w jednej chwili.
Dziecko zerwało się z miejsca i pobiegło w stronę krzyczącej kobiety. Istoty Cienia niemal natychmiast ruszyły za nim. Steve zareagował instynktownie. Zasłonił chłopca własnym ciałem. Włócznia jednej z kreatur przeszyła jego pierś. Dziecko dobiegło do matki, która porwała je na ręce i ukryła się w pobliskim budynku.

Gdy Natasha chciała załadować broń, jedna z Istot Cienia zadała jej silny cios w brzuch. Kobieta wypuściła z ręki magazynki i z cichym jękiem osunęła się na kolana. Jednak zanim stwory zdążyły znów zaatakować, Wdowa załadowała jeden ze swoich pistoletów i wystrzeliła. Kilka Istot Cienia uciekło przed jej kulami. Wtedy kobieta zobaczyła jak Kapitan osuwa się na ziemię, trafiony przez jedną z kreatur.
Natychmiast zaczęła przedzierać się w jego stronę, jednak stwory zatrzymywały ją. Było ich zbyt wiele. Broń Natashy była prawie pusta, a magazynki leżały daleko pod drzewem. Gdy skończyły się jej kule, walczyła wręcz, ale nie miała szans. Nie mogła pomóc przyjacielowi, bo kreatury otaczały ją ze wszystkich stron. Były coraz bliżej.
Jeden ze stworów uderzył kobietę w głowę. Wdowa jeszcze raz spojrzała na martwego przyjaciela i straciła przytomność. 

poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Rozdział XIII

Z okazji zakończenia wakacji... tak na osłodę zbliżającego się roku szkolnego. :) 

Loki nie mógł tak po prostu opuścić Asgardu. Nagłe zniknięcie Wszechojca nie uszło by uwadze straży. Tak więc bóg kłamstw czekał na odpowiedni moment. Gdy dochodził wieczór (co ciekawe, pokrywał się on ze zmierzchem w Midgardzie) oznajmił dowódcy straży, że udaje się na spoczynek i nie życzy sobie, aby go niepokojono. Gdy tylko rycerz opuścił salę tronową, Loki poszedł do tajnego korytarza, prowadzącego do celi, w której wcześniej uwięził Thora. Czekała już tam na niego Hel.
- Witaj - powiedział Loki. - Jesteś gotowa?
- Oczywiście. - odparła kobieta, uśmiechając się chytrze. - Ruszamy?
- Tak.
Hel chwyciła boga kłamstw za rękę i oboje zniknęli. Po chwili byli w Helheim.
Stali na wzniesieniu, a przed nimi rozciągała się mroczna dolina zasnuta mgłą. Niebo pokrywały gęste, czarne chmury, które powstrzymywałyby promienie słońca, gdyby takowe tu świeciło, jednak ta kraina była go pozbawiona. Panowała tam wieczna noc. Cały ten świat był mroczny i niegościnny.
Loki spojrzał w dół. W całej dolinie, jak daleko sięgał wzrok, znajdowały się Istoty Cienia. Było ich mnóstwo, więcej niż ktokolwiek zdołałby policzyć.
"Z taką armią Midgard nie ma szans" pomyślał Loki. "A pomyśleć, że gdyby nie Hel, w ogóle nie zaatakowałbym Ziemi."
Bóg kłamstw sprzymierzył się z królową dość dawno temu.
Dłuższy czas rządził Asgardem, jednak nieustannie czuł, że Avengers/jego brat w końcu go odkryją i mogą zrzucić go z tronu. Dlatego postanowił znaleźć kogoś, kto pomoże mu pozbyć się zagrożenia. Jednak większość królestw uznawała go za martwego, a na wieść o jego powrocie do życia, najprawdopodobniej najchętniej ułatwiliby mu wrócenie do grobu.
Któregoś dnia, gdy znów zastanawiał się gdzie zdobyć sojuszników, znalazł w swojej (Odyna) sypialni małą karteczkę z napisem "Helheim". Uśmiechnął się pod nosem. Na to czekał.
Asgardczycy nie chcieliby mieć nic do czynienia z tym królestwem, jednak Loki nie należał do osób, które łatwo się uprzedzają. Zresztą nie był Asgardczykiem. Przypomniał sobie wszystko co wiedział o tajemniczym królestwie mrocznej Hel. Nie było tego wiele, ale doszedł do wniosku, że warto spróbować. W końcu potrzebował kogoś, kto mógłby pokonać Avengers, a Hel miała całą armię nieśmiertelnych Istot Cienia (tak wynikało z informacji jakie posiadał). 
Tak więc odczekał na odpowiedni moment i niezauważony przez nikogo zabrał Tesseract ze skarbca. Znał go jak mało kto. Być może jako jedyny w Asgardzie zdawał sobie sprawę, do czego tak naprawdę jest zdolny ten kamień. 
Po chwili znalazł się przed niesamowicie pięknym pałacem, zbudowanym z czarnego marmuru i kryształu o tej samej barwie. Otaczała go fosa, która, jak Loki się później dowiedział, była zaklęta. Każdy kto próbował ją przepłynąć, przelecieć nad nią, czy pokonać ją w jakikolwiek inny sposób natychmiast ginął. Jedyną drogą prowadzącą do zamku, był most zwodzony, którego strzegły Istoty Cienia przypominające cyklopy.
Loki ukrył Tesseract, a następnie przeniósł się do wnętrza zamku - Hel nie dostatecznie zabezpieczyła go przed magią. Kilka minut później otworzył drzwi sali tronowej. Nie wiedział jakim cudem trafił do niej od razu, coś jakby go prowadziło.
Słysząc dźwięk otwieranych drzwi, Hel zerwała się ze swojego rzeźbionego, w czarnym marmurze, tronu.
- Kto śmiał tu wtargnąć! - krzyknęła. Gdy jej wzrok padł na gościa, delikatnie się uśmiechnęła. - Loki Laufeyson. - powiedziała. - To, że cię zaprosiłam, jeszcze nie oznacza, że możesz tu wtargnąć, jakbyś był u siebie.
- A więc przemyślałaś moją propozycję? - zapytał, ignorując uwagę kobiety.
Jej Straż Przyboczna nie spuszała wzroku z intruza.
- Owszem. - odrzekła władczyni, znów siadając. - Zostawcie nas samych! - zwróciła się do swych sług, ci natychmiast opuścili salę tronową.
Gdy tylko pomieszczenie opustoszało, Loki podszedł bliżej do królowej.
- A więc? - zapytał, spoglądając na kobietę. 
- Pomogę ci, ale... - zaczęła spokojnie Hel. - też czegoś od ciebie chcę.
Loki nie był zaskoczony. Domyślał się, że królowa przyłączy się do niego, tylko jeśli jej to przyniesie korzyści.
- Co mógłbym zrobić, abyś zechciała mi pomóc? - zapytał z udawanym zaciekawieniem.
- Chcę Midgardu - odparła Hel.
Tego bóg kłamstw się nie spodziewał. Na jego twarzy odmalowało się zaskoczenie, jednak szybko się zreflektował.
- Midgard, powiadasz? - Loki stał już na podwyższeniu, tuż obok tronu. - Chcesz całego królestwa w zamian za zgładzenie kilku śmiertelników?
- Nie. - Hel stanęła na przeciwko boga kłamstw. - Nie do końca, mam dla ciebie inną, ciekawszą propozycję. 
To jeszcze bardziej zdziwiło Lokiego, jednak tym razem nie dał tego po sobie poznać.
- Zamieniam się w słuch. - odparł.
- Razem będziemy rządzić w Midgardzie. - oznajmiła królowa. 
Bóg kłamstw zamrugał gwałtownie. Takiego obrotu sprawy nie podejrzewał. Jego plan był zupełnie inny, ale właściwie dlaczego by go nie zmienić? W końcu Loki raz już próbował podbić Ziemię, może tym razem mu się to uda?
- Razem? - powtórzył.
- Ja nie podbiję Midgardu bez ciebie - Hel była całkowicie poważna. - a ty - beze mnie. Dlatego powinniśmy połączyć siły.
- A właściwie czego ode mnie oczekujesz? 
Rozmawiali jeszcze przez dłuższy czas o szczegółach planu. Bóg kłamstw doszedł do wniosku, że i tak najpierw powinni pozbyć się Avengers. Hel obiecała mu wszelką potrzebną pomoc. Loki doszedł do wniosku, że powinni to zrobić po cichu. Jednak jego pierwszy plan spełzł na niczym, no może oprócz dzieciaka na głowie przez kilka dni (Loki chętnie skorzystał z okazji, aby się go pozbyć). Kolejny plan nie okazał się nic lepszy.
Ale teraz wszystko pójdzie już dobrze. Zaatakują Midgard i w końcu pokonają Avengers.
- Plan się nie zmienił? - z zamyślenia wyrwał go głos Hel.
- Najpierw Chicago - odparł Loki, który dowiedział się, że właśnie tam znajduje się siedziba S.H.I.E.L.D. Okazało się także, że ma się tam odbyć jakaś konferencja o nowych przedsięwzięciach agencji. Co dziwne miał ją prowadzić człowiek, którego Loki, a był tego pewien, zabił już dość dawno. - Później Nowy Jork i cała reszta.
Hel skinęła głową.
- A więc zaczynajmy! - jej głos potoczył się po całej dolinie...

- Co to, do cholery, było? - Stark z niedowierzaniem wpatrywał się w czarny ekran.
- Kapitanie, myślisz, że to te same kreatury, które zaatakowały bank? - zapytał Sam, jednak zanim Steve zdążył mu odpowiedzieć, w pokoju rozległ się elektroniczny głos.
- W mieście odnotowano zakłócenia energetyczne. - oznajmił J.A.R.V.I.S.
Tony natychmiast się odwrócił, podszedł do jedynej ściany w pomieszczeniu, która była pusta. Stuknął w nią dwa razy i niemal natychmiast pojawił się na niej ekran.
- Pokaż skany miasta. - Stark zwrócił się do komputera, klikając po ekranie.
Po chwili pojawiła się sygnatura energetyczna całego Nowego Jorku. Tony przyjrzał się jej uważnie.
- Obraz satelitarny. - rzucił do komputera.
Ten natychmiast zmienił skany na obraz na żywo. Stark szerzej otworzył oczy, z niedowierzaniem przyglądając się ekranowi.
- Co jest? - Bruce podszedł do niego bliżej. Gdy zobaczył w co wpatruje się Stark zaniemówił.
W całym mieście kłębiły się jakieś dziwne stworzenia. Było ich mnóstwo, takie jak te na konferencji w Chicago. O co tu chodziło i kto stał za tymi atakami?
- Co się dzieje? - zapytała zniecierpliwiona Wdowa.
- Gdzie Pepper? - odezwał się nagle geniusz, całkowicie ignorując wypowiedź kobiety.
- Panna Potts znajduje się w sypialni. - odezwał się elektroniczny głos.
- Sprowadź ją tu jak najszybciej. - powiedział i odwrócił się do przyjaciół. - Chyba znów mamy inwazję.
- Co?
- Jaką inwazję?
- Kto za tym stoi?
Avengers zadawali pytania jeden przez drugiego, tylko Banner w milczeniu nadal przyglądał się ekranowi.
- Loki - powiedział nagle, gdy dostrzegł dwie postaci stojące na szczycie Empire State Building.
- Loki - powtórzył Tony, nawet nie spoglądając na ekran, jakby to było oczywiste.
- Ale nie jest sam. - dodał doktor, nie zwracając uwagi na Starka.
Na te słowa Thor, nadal trzymając Katrinę na rękach, podszedł do Bruce'a. Przyjrzał się postaci na ekranie.
- To Hel.- powiedział, a widząc pytające spojrzenia przyjaciół, pospieszył z wyjaśnieniami. - Stworzenia, które zaatakowały Nowy Jork zwą się Istotami Cienia. Do tej pory nie opuszczały swego królestwa i mało kto mógł się poszczycić tym, że je widział. Hel jest królową tych stworzeń. Sprzymierzyła się z Lok...
W tym momencie drzwi windy otworzyły się i do pokoju weszła Pepper.
- Tony, co się tutaj dzieje? - zapytała kobieta, spoglądając po kolei na wszystkich zgromadzonych.
- Nowy Jork został zaatakowane. - powiedział Stark, podchodząc do ukochanej.
- Znowu? I dlatego przerwałeś mi czyt... - Pepper urwała nagle, widząc wyraz twarzy geniusza. - Aż tak źle? - zapytała poważnie.
- Wolałbym, żebyś była poza miastem. - odrzekł Tony, co upewniło kobietę o powadze sytuacji.
- Skoro tego chcesz... -  rudowłosa była przestraszona nie na żarty. - Ale najpierw wyjaśnij mi, co tak, naprawdę się dzieje.
- Nie mamy zbyt wiele czasu, - odezwał się brunet. - więc tak w dużym skrócie: Loki znów zebrał armię i nas zaatakował.
Podczas ich rozmowy Kapitan, Wdowa, Sokół i Sif opuścili salon. Cała czwórka poszła po swoje kostiumy i broń.
- Czy on nigdy nie da nam spokoju? - zapytała cicho Pepper.
- Nie wiem. - Tony nachylił się i ją pocałował. - Mam coś dla ciebie, poczekaj. - szybkim krokiem przeszedł przez pokój i zniknął za drzwiami windy.
Kobieta nadal stała na środku pokoju. Musiała to wszystko sobie poukładać.
Już dawno nikt nie atakował całej planety i Pepper zaczynała myśleć, że wszystko się ułoży, że już nie będzie się bała o życie Tony'ego. Ale jak widać okres spokoju właśnie dobiegł końca.
- Czy mógłbym cię o coś poprosić? - z zamyślenia wyrwał ją głos Thora. Asgardczyk stał tuż obok niej.
- Słucham cię. - kobieta spojrzała na niego.
- Czy mogłabyś zaopiekować się moją córką? - zapytał Gromowładny. - Chcę wiedzieć, że Katrina jest bezpieczna, kiedy będziemy walczyli z moim bratem.
- Ależ oczywiście. - odparła Pepper. - Daj mi ją. - bóg piorunów delikatnie podał śpiącą dziewczynkę rudowłosej, ta przytuliła dziecko.
Wtedy do pokoju wrócił Tony i pozostali Avengers, oraz Sif. Stark niósł jakąś walizkę.
- Skoro wszyscy jesteśmy... - zaczął geniusz.
- Sir, intruzi zaatakowali wieżę. - poinformował ich J.A.R.V.I.S.
- Nie mamy czas. - odezwał się Kapitan. - Musimy przystąpić do kontrataku.
- Najpierw Pepper opuści wieżę. - odparł się Tony.
- Stark nie mam czasu się z tobą użerać - powiedział Steve i zanim geniusz znów zdążył się wtrącić, dodał. - My ruszamy do akcji, a ty dołączysz do nas, jak Pepper będzie już bezpieczna.
Tony chciał się odezwać, ale rudowłosa pociągnęła go w stronę windy. Gdy drzwi się za nimi zamknęły, Pepper się odezwała.
- Czy ty musisz się zawsze z nim kłócić? - zapytała.
- Nie wiem o czym mówisz. - Tony udawał zdziwionego i szybko zmienił temat. - Mam tu coś dla ciebie. - uniósł do góry walizkę.
- Co to? - Pepper spojrzała na przedmiot.
W tym momencie winda zatrzymała się i oboje wyszli na dach.
- Zbroja, zaprojektowana dla ciebie. - odparł Tony. - Wystarczy tu nacisnąć. - wskazał mały przycisk na rączce walizki. - Zakłada się automatycznie. Chcę, abyś była bezpieczna.
- Dziękuję. - odparła kobieta i pocałowała Starka.
Właśnie doszli do jednego z jetów. Rampa maszyny sama się otworzyła i weszli do środka.
- Zaprogramowałem autopilota. - powiedział Tony, kładąc nową zbroję na jednej z półek.
- Dokąd lecimy? - zapytała Pepper spoglądając na Katrinę, która nadal spała w ramionach rudowłosej.
- Do twojej matki. - w tym momencie, przez nadal otwartą rampę, zaczęły wlatywać fragmenty zbroi. Była to Mark 43, którą Stark naprawił jakiś czas temu (uznał, że nie ma sensu odbudowywać od podstaw zbroi 44) i która spełniała teraz rolę pancerza zapasowego; Mark 45 była zbyt uszkodzona po wizycie w Muspelheim, aby używać jej w walce. - Muszę iść. - powiedział, gdy ostatni fragment zbroi trafił na miejsce.
- Do zobaczenia, Tony. - Pepper go pocałowała (Stark nie założył maski).
- Do zobaczenia. - geniusz opuścił przyłbicę i wyleciał z jeta.
Widział jeszcze jak maszyna startuje i staje się niewidzialna. 

niedziela, 16 sierpnia 2015

Rozdział XII

Wszystkich moich czytelników przepraszam, że musicie tak długo czekać na kolejne rozdziały, wakacje działają negatywnie na moją wenę. A teraz bez dalszych wstępów, zapraszam do czytania.

Wylądowali na dachu AvengersTower. 
Kapitan pomógł wysiąść z jeta Sif, która w prawdzie mówiła, że czuje się już lepiej, jednak nadal wyglądała dość blado. Pozostali także wyszli na zewnątrz.
Tony spojrzał na przyjaciół.
- Idę zobaczyć co z Thorem - powiedział. - A wy może lepiej udajcie się na piętro szpitalne.

Avengers skinęli głowami i cała piątka wsiadła do windy.
Stark wszedł do salonu. Chciał zapytać J.A.R.V.I.S.a gdzie jest Thor, jednak nie musiał. Okazało się, że Gromowładny siedział na kanapie (zwróconej tyłem do windy) z Bannerem. Mężczyźni rozmawiali. Geniusz podszedł do nich. Chciał rzucić coś w stylu "Gdzie się szlajałeś, Thor?" ale gdy zobaczył kto jeszcze siedzi na sofie, wszystkie teksty wywiało mu z głowy.
- Odnalazłeś ją? - zapytał tylko, spoglądając na Katrinę.
- Iron Manie - Gromowładny odwrócił się w jego stronę. - Pozostali także powrócili?
- Są wszyscy. - odparł Stark, siadając na pobliskim fotelu. - Choć trochę poobijani.
Thor zasępił się.
- Przepraszam, że was opuściłem. - powiedział, nie patrząc na przyjaciela. - Ale ona powiedziała, że jeśli z nią nie pójdę, to stracę córkę...
- Chwileczkę - odezwał się Tony. - Jaka "Ona"?
- Jedna z istot, z którymi sprzymierzył się Loki. - odparł Thor, unosząc wzrok. - Jest to mało znana rasa i naprawdę niewiele o niej wiem, poza tym, ze Asgardczycy wolą trzymać się od nich z daleka. Krążą o nich niepewne przekazy i legendy. Są to mroczne stworzenia, ale zwykle trzymały się swojego królestwa, Helheim, przynajmniej do tej pory. Nie wiem co planuje mój brat.

Stark zamyślił się.
- Chyba nie myślisz, że on znowu...? - Banner spojrzał z niedowierzaniem na przyjaciela.
- Chce zaatakować Ziemię? - dokończył za niego Tony. - Tak właśnie myślę. Po co w przeciwnym razie szukałby sprzymierzeńców?
W tym momencie Katrina zaczęła się śmiać, co całkowicie rozproszyło  mężczyzn. Wszyscy spojrzeli jednocześnie na dziecko. Mała wdrapała się na kolana Thora.
- Masz zamiar zostać w tej zbroi do wieczora? - Bruce zupełnie zmienił temat.
Tony spojrzał po sobie, jakby dopiero teraz zauważył, że nadal ma pancerz.
- Nie. - odparł z uśmiechem. - Idę do pracowni się przebrać. Jak wszyscy tu przyjdą, to się zastanowimy, co dalej z Lokim, choć nie sądzę, żeby szybko spróbował kolejnego ataku na nas.
Banner skinął głową, a Thor w ogóle nie zwrócił uwagi na przyjaciela opuszczającego pomieszczenie, zajęty zabawą z córeczką.

Drzwi windy otworzyły się i cała czwórka weszła do jasno oświetlonego hallu części szpitalnej. Jedna z pielęgniarek, które tam pracowały, od razu do nich podeszła. Szybko przyjrzała się przybyłym.
- Wdowo, ty do sali numer pięć. - zarządziła. Pracowała tu od dłuższego czasu, a Avengers często się tu pojawiali, więc byli na ty. - Falcon, sala numer dwa. A waszą nową przyjaciółkę, Kapitanie, możesz zaprowadzić do trójki. Lekarze zaraz przyjdą.
- Dziękuję, Lucy. - Steve uśmiechnął się do pielęgniarki.
Wszyscy rozeszli się tam, gdzie wskazała im dziewczyna. 

Kapitan pomógł Sif usiąść na kozetce, choć ta twierdziła, że poradzi sobie sama. Po chwili do sali wszedł lekarz. Steve szybko opuścił pomieszczenie.
- Kapitanie, - podeszła do niego Lucy. - nie powinieneś być teraz na badaniach?
- Nic mi nie jest, siostro. - odparł blondyn, odwracając się do kobiety. - Wiadomo już co z pozostałymi?
- Jeszcze nie. - odparła, przyglądając się małemu oparzeniu na podbródku Steve'a. - To by się przydało zdezynfekować. - powiedziała. - Chodź do zabiegowego. - pociągnęła go za rękę.
To piętro było królestwem Lucy. Mimo, że dziewczyna była jeszcze bardzo młoda, każdy kto wchodził na piętro szpitalne, słuchał jej poleceń. Lekarze, inne pielęgniarki i wszyscy pacjenci (którymi najczęściej byli Avengers) po prostu ją uwielbiali, bo była bardzo miła, ale też bezpośrednia i zawsze zorganizowana. Na oddziale nie było mowy o chaosie jeśli Lucy była w pracy. Wszystko chodziło jak w zegarku.
Weszli do gabinetu, pielęgniarka od razu skierowała się do szafki z lekami i wyjęła z niej kilka rzeczy.
- Usiądź - zwróciła się do Steve'a, wskazując mu krzesło tuż obok biurka.
Podeszła do niego, a rzeczy wyjęte z szafki położyła na blacie.
- Odchyl głowę. - powiedziała, sięgając po wacik.
Nasączyła go środkiem antybakteryjnym i delikatnie zaczęła przemywać ranę.
- To naprawdę nie... - zaczął Kapitan.
- Ciii. - przerwała mu kobieta. - Jak mówisz, to nie mogę pracować.
Steve więcej się nie odezwał. Chwilę później Lucy odsunęła się od niego.
- Gotowe. - powiedziała. - A tej rany wcale nie trzeba było przemywać? - zapytała, pokazując mężczyźnie wacik, na którym były ślady krwi, sadzy i jeszcze jakieś odłamki.
- No dobrze. - Steve uśmiechnął się z udawanym zakłopotaniem. - Miałaś rację, jak zwykle.
- Zaraz zapytam czy już coś wiadomo, o twoich przyjaciołach. - dziewczyna wyrzuciła wacik do kosza na odpady i odłożyła środek antybakteryjny na miejsce.
Oboje wyszli z gabinetu, Lucy od razu udała się do pokoju obok, z numerem 3 na drzwiach. Zapukała i zniknęła w środku. Po kilku minutach wyszła. Sytuacja powtórzyła się dwukrotnie, a potem pielęgniarka podeszła do Steve'a.
- Natasha i Sam są trochę poparzeni, ale to nic poważnego. - powiedziała. - Jak tylko zostaną opatrzeni, będą mogli stąd wyjść. Jeśli chodzi o Sif, to dziwna sprawa. Mówiłeś, że była poważnie ranna? - zapytała dziewczyna, patrząc ciekawie na Kapitana.
- Tak się wydawało. - odparł Steve, lekko marszcząc brwi, bo zastanawiał się do czego zmierza kobieta.
- Teraz rana jest już trochę podgojona, wygląda na kilkudniową. - powiedziała Lucy. - To zadziwiające.
- Ona jest Asgardką. - wyjaśnił Kapitan.
- Przyśpieszona regeneracja. - mruknęła pielęgniarka i uśmiechnęła się do Steve'a.
W tym momencie drzwi sali numer pięć, otworzyły się i ze środka wyszła Wdowa. Na dłoniach miała jakąś białą substancję, była to maść przyspieszająca gojenie poparzeń. Lekarz chciał zabandażować dłonie kobiecie, ale ta się na to nie zgodziła.
- Co z Sokołem i Sif? - zapytała, pochodząc do Kapitana i Lucy.
Zanim ktokolwiek zdążył się odezwać, z pokoju obok wyszedł Sam, miał zabandażowane prawe ramię, które sparzył, najprawdopodobniej, o rozgrzane skrzydło.
- Rozmawiałeś już z Thorem, Kapitanie? - zapytał, stając obok pozostałych.
- Jeszcze nie. - odparł Steve, spoglądając na przyjaciela. - W porządku? - jego wzrok zatrzymał, się na opatrunku.
- To tylko drobne poparzenie. - Sam się uśmiechnął.
W tym momencie usłyszeli cichy pisk. Wszyscy spojrzeli na Lucy, która z kieszeni fartucha wyjęła pager.
- Możecie już iść. - powiedziała pielęgniarka, kierując się w stronę trójki. - Przyślę do was Sif, jak tylko będzie to możliwe.
Avengers skinęli głowami i ruszyli do windy.
Po chwili wszyscy byli w salonie. Wszyscy, oprócz Tony'ego, który powinien dawno już wrócić z pracowni, ale nie wrócił. Nikt jednak tego nie zauważył, ponieważ wszyscy ciszyli się z powrotu Katriny. W wieży zapanowała sielankowa atmosfera, która udzieliła się wszystkim, nawet Wdowie, trzymającej się do tej pory raczej na uboczu. Banner zapomniał o podejrzeniach Tony'ego, odnośnie Lokiego, a Kapitan - o  sprawie ciągłych zniknięć Natashy.

Tony wszedł do pracowni. Gdy tylko odłożył pancerz na miejsce, doszedł do wniosku, że po raz kolejny sprawdzi nagranie z wczorajszego wieczora. Chciał jeszcze raz zobaczyć jak Loki ominął wszystkie jego zabezpieczenia. Właśnie usiadł przed komputerem, gdy drzwi laboratorium otworzyły się z cichym pomrukiem.
- Tu jesteś, Tony. - usłyszał za plecami znajomy głos. - Gdzie byłeś całe dopołudnia?
- Pepper. - geniusz z uśmiechem odwrócił się od komputera i podszedł do rudowłosej. Pocałował ją na przywitanie. - Stęskniłem się za tobą.
- Ja za tobą też. - odparła kobieta, odwzajemniając pocałunek, po czym odsunęła się od Tony'ego, na tyle, aby móc mu spojrzeć w oczy. - Cały czas się mijamy. - westchnęła. - Ja prowadzę firmę, ty masz... Avengers. - urwała na chwilę. - My się prawie nie widujemy, Tony. - wyrzuciła w końcu z siebie.

Stark opuścił wzrok. Kobieta miała, rację, dawno nie spędzali razem czasu. I to z jego winy. Nie dość, że zrzucił na nią obowiązek prowadzenia firmy, to jeszcze całe dnie spędzał tutaj. Ale był Iron Manem, ratował Świat, nie mógł tak po prostu tego zostawić.
- Dzisiejsze popołudnie jest całe dla ciebie. - powiedział, unosząc oczy.
Pepper delikatnie pokręciła głową.
- Nie - odezwała się cicho. - Za pół godziny mam spotkanie. Nie wiem, o której wrócę.
- Jutro? - zapytał z nadzieją Tony.
- Chętnie. - rudowłosa się uśmiechnęła. - Mam tylko od rana posiedzenie zarządu, a potem jestem wolna.
- Czyli popołudnie jest nasze? - odezwał się Stark.
- Tak. - Pepper pocałowała go. - Muszę już iść. Tylko nie zapomnij.
Kobieta zniknęła za drzwiami laboratorium.
- Nie zapomnę. - powiedział Tony i wrócił do komputera.
Jednak gdy tylko usiadł do biurka, nagle poczuł się strasznie zmęczony. Zanim zdążył choć pomyśleć o udaniu się do sypialni, zasnął na fotelu, przed ekranem.

Właśnie zmierzchało, gdy jeden z komunikatorów Wdowy zapikał cicho. Kobieta odeszła od rozbawionych przyjaciół, którzy zajęli cały zestaw wypoczynkowy w salonie i wesoło rozmawiali. 

Jakiś czas temu dołączyła do nich Sif, która wróciła z piętra szpitalnego. Jej rana nie wymagała nawet szycia. Wojowniczka musiała jednak zdjąć zbroję i teraz miała na sobie najzwyklejszy t-shirt i jeansy.
Natasha poszła do aneksu kuchennego pod pretekstem przyniesienia czegoś do picia. Gdy tylko była poza zasięgiem wzroku przyjaciół, wyjęła z kieszeni komunikator z białym orłem.
Gdy zobaczyła o co chodzi, zaklęła cicho pod nosem. Kompletnie zapomniała o tym co zlecił jej Coulson. Dobrze, że dyrektor pomyślał, aby przypomnieć jej o konferencji. Miała pół godziny, aby poinformować o wszystkim Avengers, lub przynajmniej przygotować ich do rewelacji, jakie wkrótce usłyszą w telewizji.
- Coś się stało? - zapytał Sokół, który także postanowił wziąć sobie coś do picia.
- Nie, nić. Tylko... - Wdowa urwała, spoglądając w stronę pozostałych przyjaciół. Właśnie zdała sobie sprawę, że nie ma wśród nich Tony'ego. - Gdzie jest Stark? - zapytała od razu.
Sam rozejrzał się dookoła z głupią miną.
- Właściwie nie wiem. - odparł. - Nie widziałem go... odkąd wróciliśmy z tej całej piekielnej krainy.
Wdowa, chwilę się zastanowiła.
- Właściwie ja też nie. - przyznała.
Dziwne, że nikt nie zauważył nieobecności geniusza, w końcu brak jego ciągłych "celnych" uwag nie mógł im tak po prostu umknąć. 
- J.A.R.V.I.S, gdzie jest Tony? - zwróciła się do sztucznej inteligencji.
- Pan Stark jest w swoim laboratorium. - odparł komputer.
- Sprowadź go tu jak najszybciej. - zarządziła Natasha. 

Wzięła szklankę z mrożoną herbatą, którą zdążyła sobie nalać w międzyczasie, i jak gdyby nigdy nic wróciła do pozostałych, zostawiając zdziwionego całą tą sytuacją Sokoła w aneksie kuchennym.

- Sir, Czarna Wdowa pana szuka. - oznajmił elektroniczny głos.
Tony obudził się nagle, gwałtownie łapiąc powietrze. O mały włos nie spadł z krzesła, na którym zasnął.
- J.A.R.V.I.S jak śmiesz mnie budzić! - krzyknął, zrywając się z miejsca. - O co chodzi? - odruchowo spojrzał na ekran przed sobą, ale tam nie było nic ciekawego, oprócz jego ulubionego wygaszacza z samochodem.
- Agentka Romanoff prosi, aby przyszedł pan jak najszybciej do salonu - wyjaśnił komputer.
"Czego ona ode mnie chce" pomyślał geniusz, ale chcąc, nie chcąc powlókł się do salonu.
- O co chodzi, Natasha? - zapytał, gdy tylko drzwi windy otworzyły się i jego oczom ukazało się pomieszczenie.
- Chciałam wam o czymś powiedzieć. - oznajmiła kobieta, widząc Starka.
W pokoju nagle zapanowała cisza. Wszyscy spojrzeli na Czarną Wdowę. Nawet Thor, który trzymał na rękach śpiącą Katrinę.
- Co się stało? - zapytał Steve.
- Pytałeś mnie wczoraj, gdzie znikam... - zaczęła kobieta. Dziwnie się czuła ujawniając cel swoich misji, była przyzwyczajona, że wszystko musi trzymać w tajemnicy. No cóż, czasy się zmieniły. - Od dłuższego czasu pomagam Coulsonowi w prowadzeniu nowej S.H.I.E.L.D. - oznajmiła najbardziej obojętnym tonem na jaki mogła się zdobyć.

Na twarzach wszystkich, z wyjątkiem Sif, która nie wiedziała o co chodzi, odmalowało się niedowierzanie.
- Czy on naprawdę chce się znów w to bawić? - odezwał się Stark, który stał oparty o sofę.
- Dokładnie o to samo go zapytałam, gdy zaprosił mnie do współpracy. - odparła. - Postanowił całkowicie zmienić charakter agencji... - spojrzała na zegarek. - Z resztą niech on wam sam wyjaśni.

"O co jej chodzi" zdawali się teraz myśleć Avengers. Jednak agentka, zamiast cokolwiek wyjaśnić, po prostu włączyła telewizor.
Właśnie emitowana była relacja na żywo z jakiejś konferencji. Po chwili bohaterowie zobaczyli Coulsona rozmawiającego z dziennikarzami.
- Witam wszystkich. - powiedział dyrektor. - Zwołałem tą konferencję, aby ogłosić publicznie reaktywację... Choć może to za dużo powiedziane... Powstanie zupełnie nowej organizacji S.H.I.E.L... - nie zdążył dokończyć, bo w tym momencie wsród dziennikarzy wybuchła panika.

Pomiędzy nimi pojawiły się, nie wiadomo skąd, jakieś czarne stwory. Zapanował totalny chaos, wszyscy uciekali, nagranie zaczęło się trząść, a po chwili kamera chyba wypadła z rąk operatorowi, bo transmisja się urwała.
W salonie AvengersTower zapadło całkowite milczenie.

sobota, 25 lipca 2015

Rozdział XI

Witajcie. Wkońcu nowy rozdział, mam nadzieję, że warto  było na niego czekać. Zapraszam do czytania :)
 
Loki siedział  na tronie i obserwował jak rozwija się jego plan.
Po co sprowadzać Avengers do Asgardu i ryzykować zdemaskowanie, skoro można wysłać ich do ludu, który najzacieklej we wszechświecie broni swojego terytorium i nienawidzi obcych? Jednak nawet oni znają  Thora i mogliby go wysłuchać, dlatego Loki musiał go oddzielić od pozostałych.
Nie chciał śmierci brata, przynajmniej nie teraz. Wolał aby Gromowładny bezradnie patrzył jak on, Loki, włada Asgardem i podbija Ziemię.
Dlatego zamierzał go uwięzić.

Thor znalazł się w w jakimś pokoju. Istota, która go tam zabrała, niemal natychmiast zniknęła. Zanim Gromowładny zdążył cokolwiek zrobić, czy chociażby zorientować się gdzie może być, usłyszał coś co spowodowało, że nic innego już go nie interesowało.
- Tata! - zawołała Katrina.
Thor odwrócił się i zobaczył swoją córeczkę stojącą w łóżeczku i wyciągającą w jego stronę rączki. Odrazu porwał ją na ręce i przytulił.
- Jestem tu. - powiedział. - Teraz wszystko będzie dobrze.
Był tak szczęśliwy. W tym momencie wszystko zniknęło: łóżeczko, meble, cały pokój, nawet Katrina... rozpłynęła się w ramionach Thora. Gromowładny został sam w ciemnym, kamiennym pomieszczeniu. Przez dłuższą chwilę nie wiedział co się stało i gdzie się znajdował. Był całkowicie zagubiony. Stał tak jakby sam zamienił się w głaz. Potem odwrócił się. Przeciwległa ściana składała się teraz z grubych metalowych prętów - Thor był w celi.
Ale to do niego nie dotarło, utkwił wzrok w czymś, a raczej w kimś, kto był za kratami.
Loki stał tuż za nimi i uśmiechał się złośliwie, przyglądając się uwięzionemu bratu.
- Zawsze byłem od ciebie sprytniejszy. - musiał się szybko cofnąć, ponieważ pięść Thora zatrzymała się tam, gdzie jeszcze przed chwilą była twarz boga kłamstw.
Loki wiedział, że gdyby przerwy między prętami były większe, oberwałby młotem.
- Gdzie moja córka?!! - zagrzmiał Thor, unosząc Mjolnir, jednak nic się nie stało; żadnych błyskawic.
- Myślisz, że nie znam twoich mocy, - zapytał bóg kłamstw, zupełnie ignorując pytanie Gromowładnego. - i pozwoliłbym ci miotać piorunami na prawo i lewo?
- Zginiesz, Loki!!! - Thor potężnie uderzył młotem w kraty, aż te zatrzeszczały.
Loki szerzej otworzył oczy ze zdziwienia i cofnął się o kolejnych kilka kroków. Wolał nie ryzykować, że Thor go dosięgnie.
Gromowładny znów uderzył w kraty, te jednak nawet się nie wygięły.
- Te pręty są zrobione z uru. - zaśmiał się bóg oszustw - Nie zniszczysz ich.
- Zapłacisz mi za to! - zagrzmiał Gromowładny. - Zapłacisz mi za wszystko!
W jego oczach pojawiły się błyskawice, wokół młota także zaczęło iskrzyć. Loki nie był w stanie przeciwstawić się takiemu gniewowi i dłużej blokować mocy brata. Thor znów uniósł młot, jednak tym razem nie celował w kraty. Z potężną mocą uderzył w kamienną posadzkę. Wszystko zniknęło w blasku błyskawicy. Siła uderzenia odrzuciła boga kłamstw na przeciwległą ścianę. Gdy w końcu odzyskał wzrok, zobaczył, że kraty leżą na podłodze, żadna z nich nie została choćby wygięta, ale podłoga celi była w gruzach. Thor patrzył na niego z nienawiścią i, zanim Loki zdążył cokolwiek zrobić, znalazł się tuż przy nim. Złapał go z gardło.
- Gdzie moja córka? - wycedził Thor, unosząc brata kilka centymetrów nad ziemię.
Tego się Loki nie spodziewał. Zaczął się dusić.
- Puść mnie - wykrztusił, chwytając Gromowładnego za ręce i usiłując rozluźnić uścisk na swojej szyi.
- Gdzie. Moja. Córka? - powtórzył dobitnie Thor.
- Pokażę... - powiedział. - tylko puść...
Thor rozluźnił uścisk i Loki znów stanął na ziemi. Bóg kłamstw zakaszlał kilka razy, próbując złapać oddech.
- Prowadź. - zażądał Gromowładny.
Loki się wyprostował.
- Hel, czy mogłabyś tu przyprowadzić dziecko? - rzucił w przestrzeń.
Oczy Thora rozszerzyły się ze złości i zdziwienia.
Dobrze wiedział kim jest Hel, żaden Asgardczyk nie chciał mieć do czynienia z nią, ani z jej poddanymi. Wszyscy trzymali się od jej królestwa z daleka.
- Czyś ty postradał zmysły?! - nie mógł w to uwierzyć. - Nie mów, że...
- Sprzymierzyłem się z Hel? - Loki uśmiechnął się złośliwie. - Owszem.
W tym momencie, jakby na potwierdzenie jego słów, w korytarzu pojawiła się Hel, z Katriną na rękach.
- Zabierz ich stąd, oboje - Loki zwrócił się do kobiety, zanim Thor zdążył cokolwiek zrobić.
Ta w jednej sekundzie znalazła się przy Gromowładnym. W następnej cała trójka była już wieży. Zanim Thor zorientował się, co się stało, Hel już nie było. Wróciła do Asgardu.
- Dlaczego ich puściłeś? - zwróciła się z wyrzutem do Lokiego.
Ufała, że jej sojusznik miał jakiś plan, więc wykonała polecenie, ale nie była zadowolona, z takiego obrotu sprawy. 
Loki puścił jej pytanie mimo uszu. Szybko ruszył korytarzem w stronę sali tronowej. Był wściekły, że musiał wypuścić Thora, ale nie mógł pozwolić, aby Gromowładny dostał się do pałacu. Mogłoby się to skończyć zdemaskowaniem boga kłamstw.
Wpadł do sali tronowej przez ukryte przejście, jednocześnie zmieniając się w Odyna. Zaraz potem zabezpieczył główne wejście zaklęciem, bo wiedział, że Hel wejdzie do pomieszczenia za nim, przecież nikt nie mógł go zobaczyć z królową Helheim. Thor miał rację, Asgardczycy trzymali się z daleka od tej krainy, obawiali się jej, bo krążyły o niej rożne legendy. Czy prawdziwe? Tego Loki jeszcze nie odkrył, ale czy to miało jakieś znaczenie? To nawet lepiej, bo oznaczało, że jest to świat mało poznany, a przez to bardziej niebezpieczny, dla każdego kto ośmielił się z nim walczyć.
- Loki, czy ty masz w ogóle jakiś plan?! - zdenerwowała się kobieta. Stanęli naprzeciw siebie, na środku pokoju. - Czy działasz kompletnie na oślep?! Marnujesz mój czas i nadwyrężasz cierpliwość!
- Przestań! - krzyknął bóg kłamstw. - Miałaś nie używać mojego imienia! W ogóle nie powinno cię tu być! Bo...
- Co?! - zapytała ze złością Hel, podchodząc do złotego tronu i siadając na nim. - Zniszczę twój plan, którego nie ma?! Zwodzisz mnie już zbyt długo, Odynie - ironicznie podkreśliła ostatnie słowo.
- Nie chcesz już czekać? - Loki zbliżył się do niej, jego głos znów był spokojny. - Wolisz postawić wszystko na jedną kartę? Dobrze. Przygotuj wojska, zaatakujemy dziś wieczorem.
Hel zamrugała gwałtownie i spojrzała na niego poważnie.
- Dziś wieczorem? - powtórzyła ciszej.
- Jeśli tylko będziesz gotowa. - odparł bóg kłamstw. - Gdy tylko w Midgardzie zajdzie Słońce, zaatakujemy.
- Będę gotowa. - Hel skinęła głową i zniknęła.
Loki zaczął przygotowania do inwazji na Ziemię.

Giganci Ognia zbliżali się coraz bardziej do Avengers. Jeden z nich coś mówił, ale żaden z bohaterów nie znał tego języka.
Sif widząc tę sytuację szybko podbiegła do pozostałych. Zaczęła coś mówić w tym dziwnym języku, rozmowa szybko przerodziła się w krzyki.
- Co teraz? - zapytał Sokół spoglądając na Starka i Rogersa.
- Nie wiem. To on tu rządzi. - Steve i Tony w tym samym momencie wskazali na siebie. - Że niby ja? Przecież mówiłeś...
- Chłopaki, nie czas na to. - zwróciła im uwagę Wdowa.
Krzyki ucichły, a otaczające ich postaci uniosły płonące włócznie. Sif wycofała się w stronę pozostałych.
- Co jest? - zapytał Stark, który stał najbliżej wojowniczki.
- Mówią, że wtargnęliśmy na ich terytorium i dlatego zginiemy. - odparła poważnie Asgardka.
- W każdym razie łatwo się nie poddamy. - oświadczył Kapitan.
Bohaterowie ustawili się do siebie plecami, nawzajem się osłaniając, jednak to nie wiele dawało. Płomienie dawały się we znaki Avengers, a na dodatek żadna broń nie działała na te stworzenia. Pistolety Wdowy szybko rozgrzały się do takiej temperatury, że kobieta musiała je wyrzucić, bo na dłoniach powstały jej pęcherze. Tony co chwila strzelał repulsorami, to jednak nie wiele dawało, pociski energetyczne nie robiły najmniejszego wrażenia na atakujących. Geniusz cieszył się, że jego zbroja miała doskonały system chłodzący, choć kontrolki przegrzania zewnętrznej powłoki już świeciły na czerwono. Sokół także musiał pozbyć się broni, a nie miał miejsca aby rozłożyć skrzydła, więc razem z Wdową po prostu unkali ataków.
- To nic nie da. - odezwał się Steve, chwytając rozgrzaną tarczę.
- Przydał by się Thor. - odezwała się Natasha, unikając ognistego ciosu.
- Ale go nie ma. - odparł Kapitan. - Musimy sobie poradzić sami. Trzeba dostać się z powrotem na Ziemię.
- Łatwo powiedzieć. - odezwał się Stark. - Dzieli nas od niej kilkadziesiąt metrów i morze tych cholernych ogników.
- Stark ty masz osłony... - Steve puścił mimo uszu uwagi Iron Mana.
- Naprawdę? - przerwał mu z ironią Tony. - Oczywiście, że pomyślałem o ich włączeniu, ale one same w sobie nagrzewają zbroję, w tych warunkach ugotowałbym się, zanim zdążyły by się włączyć.
Wdowa i Sam zaczęli ciężko oddychać, temperatura im najbardziej szkodziła.
- Nie ma czasu. - Steve spojrzał na przyjaciół. - Sokół, osłonisz siebie i Wdowę skrzydłami. Są żaroodporne? - zwrócił się do Starka. Ten skinął głową. - Sif i ja pójdziemy przodem, Tony ty będziesz atakował z góry, może uda nam się przedrzeć. - z każdym słowem musiał odparowywać cios, któregoś z nacierających Gigantów. - Ruszamy!
Tony wystrzelił z repulsora piersiowego potężny ładunek wprost pod nogi olbrzymów zagradzających im drogę. Rozprysk ziemi i skał zmusił stworzenia do cofnięcia się. Wtedy pozostali szybko ruszyli w stronę przejścia międzywymiarowego. Wydawało się, że plan wypalił, gdy nagle powietrze przeszył krzyk Sif. Włócznia jednego z Gigantów przebiła zbroję kobiety. Wojowniczka opadła na kolana, wypuszczając z ręki miecz. Olbrzym znów chciał zaatakować, jednak w tym momencie koło Asgardki pojawił się Iron Man.
Pozostali się zatrzymali i spojrzeli na scenę, która właśnie się obok nich rozgrywała.
- Dalej! - ponaglił ich Stark, podnosząc Sif z ziemi i osłaniając ją przed kolejnym ciosem ognistej włóczni.
Wojowniczka zdążyła jeszcze chwycić swoją broń.
Cała piątka opuściła ten piekielny świat.
Tony wezwał J.A.R.V.I.S.a, gdy tylko stało się to możliwe - w Muspelheim łączność nie działała. Pozostali stali na półce skalnej. Sif ledwo trzymała się na nogach, Kapitan musiał ją podtrzymywać, bo inaczej by upadła.
Po chwili pojawił się jet i wszyscy do niego wsiedli.
- Co z Thorem? - zapytał Steve, zanim ruszyli.
- Kapitanie, Thor jest w AvengersTower. - odparł J.A.R.V.I.S. zanim ktokolwiek zdążył cokolwiek powiedzieć.
- Jak... - zaczął Steve.
- Nie ważne, wracajmy. - przerwał mu Tony.

środa, 8 lipca 2015

Rozdział X



Witajcie. Zacznę od przeprosin za to że musieliście tak długo czekać na nowy rozdział. Pisanie szło mi jak krew z nosa, ale wreszcie udało mi się skończyć. Muszę was też uprzedzić, że kolejne rozdziały będą pojawiały się nieregularnie, bo nie wiem jak uda mi się je pisać :( Jeśli ktoś chce być informowany o pojawieniu się rozdziału niech wyśle mi swojego maila albo gg (w komentarzu, lub na anniewamp@gmail.pl) A teraz już nie przedłużając zapraszam do czytania :)

Tony położył się około trzeciej, przedtem dostosował swoją zbroję, oraz kostiumy Wdowy, Kapitana i Sokoła do niskich temperatur, popracował też przy jecie.
Obudził się około siódmej. Świadomość, że było jeszcze coś do zrobienia, nie pozwoliła mu znów zasnąć. Zwlókł się z łóżka i opuścił sypialnie najciszej jak potrafił, aby nie obudzić Pepper. Udał się prosto do pracowni.
- J.A.R.V.I.S. sprawdź warunki pogodowe na K2. – polecił, a sam jeszcze raz sprawdził broń.
- Obecne warunki utrudnią dostanie się do portalu. – oznajmił komputer.
- Oblicz szanse. – Tony spojrzał na ekran, na którym wyświetlały się kolejne dane.
- Szanse na powodzenie wynoszą 50% - oznajmił po chwili J.AR.V.I.S.
- Świetnie. – mruknął Stark. – Mniejsza o to, może jeszcze się zmienią. Musimy zaczynać. Wezwij wszystkich do salonu. – opuścił laboratorium i udał się na miejsce spotkania.

***

Wkrótce do salonu weszli pozostali Avengers oraz Sif, która nocowała w wieży, w jednym z pokoi gościnnych.
- Która godzina? – zapytał, ziewając, Bruce, który pomagał Tony’emu do drugiej w nocy.
- Koło ósmej. – odparł Stark.
- Co się stało? – odezwał się Steve. On jako jedyny wyglądał na rozbudzonego. Tony podejrzewał, że Kapitan był na nogach od świtu.
- Wczoraj mieliśmy niespodziewanego gościa. – wyjaśnił Tony.
Wszyscy jednocześnie na niego spojrzeli.
- Jakiego gościa. – zapytał Steve.
Tony na chwilę się zawahał. Wiedział jak Thor zareaguje na TO imię, więc wolał go nie wypowiadać, ale szybko zdecydował, że mniejsza o to, bo liczy się czas.
- Lokiego. – powiedział.
- Jak śmiał! – zagrzmiał Gromowładny. – Ten podły szczur!
- Thor uspokój się – rzucił Stark. – To jeszcze nie wszystko. No więc ON – Tony specjalnie pominął imię; poco niepotrzebnie denerwować Gromowładnego? – zostawił nam współrzędne. Sprawdziłem je – kontynuował, zanim ktokolwiek zdążył mu przerwać. – Wskazują szczelinę międzywymiarową.
Gdy tylko wypowiedział te słowa, Thor znalazł się tuż przy nim.
- Gdzie ona jest?! – krzyknął, łapiąc Tony’ego za koszulkę. – Gdzie przejście do Asgardu?!
Kapitan położył dłoń na ramieniu Gromowładnego.
- Puść go, Thor. – powiedział spokojnie, ale dobitnie.
Bóg piorunów rozluźnił uścisk, a po chwili odsunął się od Starka.
- Po pierwsze… - zaczął Tony, poprawiając bluzkę. – czy gniecenie mi koszuli to jakiś narodowy sport w Asgardzie? – zanim ktokolwiek zdążył mu odpowiedzieć, kontynuował. – Po drugie, Thor, nie mam pewności, czy przejście rzeczywiście prowadzi do Asgardu. – Gromowładny rzucił mu pytające spojrzenie ponad ramieniem Steve’a, który stał pomiędzy nimi i pilnował aby bóg piorunów znów nie rzucił się na geniusza. – Mówiłeś, że istnieje dziewięć światów, a ja mam tylko ogólne informacje o tym przejściu. Może ono prowadzić do Asgardu, ale równie dobrze do którejkolwiek innej krainy. Przekonamy się o tym, dopiero gdy przez nie przejdziemy.
- Czyli – odezwała się, stojąca obok windy, Natasha. – możemy skończyć na jakimś skutym lodem księżycu?
- Mniej więcej. – odparł Stark. – Istnieje też ryzyku, że to pułapka.
- Nie przekonamy się, póki nie sprawdzimy. – stwierdził Kapitan. – A stawka jest zbyt wysoka, żebyśmy mogli zrezygnować. Minęły już cztery dni…
- W takim razie za pięć minut na dachu. – zarządził Stark. Wszyscy skinęli głowami. – Natasha, Steve, Sam… - zwrócił się do przyjaciół. – wasze kostiumy są w pracowni na górze.
Avengers ruszyli w stronę windy.
- A twój? - Sokół odwrócił się do Starka, który najwyraźniej nie miał zamiaru wychodzić z salonu.
Jak na zawołanie, po pokoju zaczęły latać fragmenty zbroi Iron Mana. W ciągu kilku sekund pokryły ciało Tony’ego.
- Pośpieszcie się. – rzucił geniusz, gdy pancerz był już gotowy.
Kiedy pozostali zaczęli wchodzić do windy, która właśnie przyjechała, Stark położył dłoń na ramieniu Bannera, zatrzymując go w pół kroku.
- Zaczekaj. – powiedział na tyle cicho, żeby tylko doktor mógł go usłyszeć.
Reszta opuściła salon. W pomieszczeniu zostali tylko naukowcy. Bruce odwrócił się do Tony’ego.
- Nie lecę? – bardziej oznajmił niż zapytał.
- Co? – to stwierdzenie zbiło Starka z tropu. Skąd Banner wiedział, że właśnie o to mu chodziło?
- Hulk w Asgardzie to nie najlepszy pomysł. – kontynuował doktor. – To chciałeś mi powiedzieć?
- Mniej więcej. – Tony skinął głową.
- Zgadzam się z tobą. – oznajmił Bruce. – Z NIEGO byłoby więcej kłopotu niż pożytku, zwłaszcza gdyby wyrwał się spod kontroli. Więc zostanę w wieży.
- Dobry pomysł. – Stark uśmiechnął się pod maską, czego Banner oczywiście nie mógł zobaczyć.
Zanim doktor zdążył coś jeszcze powiedzieć, Iron Man opuścił pokój, wylatując przez otwarte drzwi na taras. Kilka sekund później wylądował na dachu obok jeta, którym mieli lecieć na misję. Byli tam już Sif i Thor.
- Gdzie reszta? – zapytał Tony, rozglądając się po dachu.
- Już idziemy. – odezwała się Wdowa, wychodząc z windy.
Za nią szli Kapitan i Sokół. Cała trójka miała na sobie swoje ulepszone kostiumy.
- A tak właściwie, to dokąd lecimy? – zapytał Sam.
- To dobre pytanie. – przyznał Steve. – Tony? – zwrócił się do geniusza.
- W Himalaje. – odparł ten.
Wszyscy spojrzeli na niego ze zdziwieniem.
- Tam właśnie jest przejście. – kontynuował Stark. – Dokładniej na północnym zboczu K2. Ale nie ma czasu na wchodzenie w szczegóły. Ruszajmy.
- Bez Bannera? – zdziwiła się Natasha.
- On zostaje tu. – odparł Iron Man. – Wyjaśnię wam po drodze.
Avengers wsiedli do jeta.

 ***

Po kilkunastu minutach ich oczom ukazała się Korona Świata. Widok zapierał dech w piersiach, ale oni nie po to tam byli.
Jet szybko zniżył lot, nurkując między skaliste zbocza. Na szczęście pogoda nie była zła, trochę wiało, ale przynajmniej nie padał śnieg. To jednak, mogło się zmienić w każdej chwili.
- J.A.R.V.I.S. skieruj jet na szczelinę międzywymiarową. – Tony zwrócił się do komputera.
- Sir, przejście jest zbyt małe aby maszyna mogła przez nie przelecieć. – oznajmił elektroniczny głos.
- W takim razie plan B. – mruknął Stark. Pozostali siedzieli z tyłu i przysłuchiwali się tej rozmowie. – Zbliż się jak najbardziej możesz do przejścia.
- Lądowanie niemożliwe. - odparł J.A.R.V.I.S.
- Wiem. – Tony był zniecierpliwiony. – Po prostu nie ląduj.
Po chwili jet zawisł w powietrzu na wysokości szczeliny międzywymiarowej. Był niemal nieruchomy, czasem tylko wstrząsany niewielkimi turbulencjami. Stark odwrócił się do pozostałych.
- Jesteśmy na miejscu. – oznajmił.
To podziałało na Thora, jak płachta na byka. Gdyby Tony szybko nie zareagował i nie otworzył rampy jeta, bóg piorunów prawdopodobnie zrobiłby własne wyjście. Zanim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć, Gromowładny opuścił maszynę.
- Ruszamy za nim. – zarządził Kapitan.
Wszyscy skierowali się w stronę rampy. Wszyscy oprócz Tony’ego, który nadal stał obok fotela pierwszego pilota.
- Kapitanie, Wdowo – gdy przyjaciele się odwrócili, Stark wskazał głową plandekę, która przykrywała coś w tyle jeta.
- Co to? – Zapytała Natasha, podchodząc do płachty i delikatnie ją unosząc.
W tym czasie Sokół i Sif opuścili maszynę, nie zwracając uwagi na dziwne zachowanie Starka.
- Sprawdź. – geniusz uśmiechnął się zachęcająco. Maskę zbroi zdjął, gdy tylko weszli do jeta, tak więc kobieta mogła dostrzec wyraz jego twarzy.
Wdowa przewróciła oczami i sprawnym ruchem szarpnęła plandekę.
- Co to ma być? – powtórzyła pytanie, patrząc na dwa motocykle: jeden czarny z czerwoną klepsydrą z przodu, a drugi czerwono-biało-niebieski z gwiazdą.
- Wasz nowy transport. – odparł Tony. – Motoloty z napędem łukowym. Steruje się nimi tak jak zwykłymi motocyklami. Ale nie traćmy już czasu. Odpalajcie i ruszamy.
Steve i Natasha wsiedli na swoje maszyny i opuścili jeta. Tasha od razu opanowała sterowanie, Kapitan początkowo nie mógł odnaleźć środka równowagi dla maszyny, co chwilę zmieniał pułap, ale w końcu i jemu się udało.
- Paliwa nie starczy, żebyś na nas czekał. – Iron Man zwrócił się do J.A.R.V.I.S.a. – Znajdź miejsce do lądowania. Potem cię wezwę.
Gdy tylko Tony opuścił jet, maszyna odleciała.
- Thor gdzieś zniknął. – oznajmił Sokół, podlatując do Starka.
- A gdzie Sif? – zapytał geniusz.
- Tam. – Sam wskazał na skalną półkę, na której stała wojowniczka.
Iron Man skinął głową.
- Przejście jest tam. – powiedział. – Za mną.
Wszyscy ruszyli za Starkiem. Kapitan podleciał do Sif, tak aby wojowniczka mogła wsiąść na jego motor.
Po chwili cała piątka przekroczyła portal.

Thor jako pierwszy przeszedł przez portal, nie zwracając uwagi na pozostałych. Chciał… musiał jak najszybciej odnaleźć swoją córeczkę.
Znalazł się w ciemnej jaskini, w której śmierdziało… siarką. Thor niemal natychmiast zorientował się, że nie jest w Asgardzie.  Jednak zanim zdążył podjąć jakąkolwiek decyzję, dostrzegł jakiś ruch. Z cienia wychynęła jakaś dziwna postać – mglista kobieta. Wyciągnęła rękę do Gromowładnego.
- Chodź ze mną. – powiedziała. – jeśli chcesz jeszcze zobaczyć swoją córkę.
Na te słowa w Thorze zawrzał gniew. Zamachnął się swym młotem na kreaturę, ta jednak zdążyła uniknąć ciosu. Zniknęła i pojawiła się kilka metrów dalej.
- Nie rób tego więcej. – syknęła. – dla dobra swojej córki.
Gromowładny opuścił młot. Nie mógł ryzykować życia Katriny.
- Tak lepiej. – odezwała się kobieta, znów podając mu rękę. – A teraz chodź ze mną.
Thor złapał wyciągniętą w jego stronę dłoń. Gdy tylko się dotknęli, zniknęli.

Kiedy Avengers znaleźli się w tej samej jaskini, Thora już tam nie było. Wszyscy rozglądali się po tym dziwnym miejscu.
- Musimy znaleźć Thora. – odezwał się Kapitan, zsiadając z motolotu.
Sif także zsiadła i zaczęła przyglądać się otoczeniu.
- Co tak śmierdzi? – zapytała Wdowa, zatrzymując się obok Iron Mana i Steve’a.
- Siarka. – odparł Stark.
- Tam jest wyjście – odezwał się Sokół, wskazując w stronę pomarańczowego światła w końcu jaskini.
- Założę się, że tam właśnie poszedł Thor. – odezwał się Tony.
Avengers ruszyli w stronę blasku.
Sif została w tyle. Coś jej się nie zgadzało. Nigdy tu nie była, a Asgard znała lepiej niż własny miecz. Nagle uświadomiła sobie o co chodzi.
- Stójcie, to nie Asgard! – krzyknęła za bohaterami, ale było już za późno.
Avengers zostali otoczeni przez ogniste postaci. Wojowniczka od razu rozpoznała Gigantów Ognia. Byli w Muspelheim.