sobota, 28 lutego 2015

Rozdział I



Hej. Całe to nowe opowiadanie dedykuję mojej przyjaciółce (ona będzie wiedziała), która bardzo mi pomagała w pisaniu, często też po prostu stała mi nad głową i mówiła „no dalej pisz”. Dzięki za wszystko.
Na razie nie zdradzę, o czym będzie :) Domyślicie się po przeczytaniu rozdziału. Będą się w nim pojawiały fragmenty po rosyjsku i tu z góry przepraszam wszystkich czytelników i czytelniczki znające ten język za ewentualne błędy w tłumaczeniu (i za pisanie fonetyczne), ponieważ nie znam rosyjskiego i będę używała translatora. Mam nadzieję, że nikt nie poczuje się urażony. A teraz bez dalszych wstępów, zapraszam do czytania :D

Barton, od stosunkowo krótkiego czasu, pracował dla S.H.I.E.L.D., ale był jednym z najlepszych agentów. Zdobywał kolejne poziomy najszybciej od czasów Fury’ego.
Teraz szedł korytarzem Triskelionu. Został wezwany do dyrektora. Takie wezwanie można było dostać w dwóch przypadkach: gdy się w jakiś sposób zawaliło lub gdy miałeś dostać misję specjalną. Clint nie zawodził, więc musiało chodzić o zadanie.
Zatrzymał się przed drzwiami gabinetu Fury’ego. Zapukał.
- Wejść – usłyszał głos dyrektora.
Otworzył drzwi i wszedł do środka. Było to duże, prawie puste pomieszczenie. Jedna ze ścian została oszklona. Przed nią stało biurko, przy którym siedział Fury. Na przeciwległej ścianie wisiało pięć ekranów wielkości człowieka. W pokoju było jeszcze tylko krzesło, po przeciwnej stronie biurka.
- Barton – odezwał się dyrektor, nie wstając. – Jak dobrze potrafisz strzelać?
Clinta trochę zdziwiło to pytanie. Kto, jak kto, ale Fury na pewno znał jego umiejętności. No cóż. Barton miał przy sobie łuk i strzały, bo nigdy się z nimi nie rozstawał. Wyjął jedną i, z prędkością błyskawicy, wystrzelił. Strzała wbiła się w ścianę. Fury’ego w ogóle nie zaskoczyło jego zachowanie. Wstał i podszedł do strzały.
- Nieźle. – powiedział, przyglądając się musze, która bzyczała wściekle, przyszpilona za skrzydło do ściany.
Dyrektor wziął strzałę, a uwolniony owad szybko odleciał. Fury oddał Bartonowi jego własność. Ten schował ją z powrotem do kołczanu.
- Mam dla ciebie zadanie. – powiedział ciemnoskóry mężczyzna, znów siadając za biurkiem. – Pewien były rosyjski agent, teraz działający na wolnym rynku, wykradł nam ważne informacje. To nie pierwszy raz, kiedy mamy z nim do czynienia. Wielokrotnie wysyłałem za nim naszych agentów, ale żaden nie wrócił. Ty masz go znaleźć, zlikwidować i odzyskać dane. Dasz radę?
Clint spojrzał na niego poważnie, naciągając cięciwę łuku – tym razem bez strzały.
- Chyba tak – odparł, udając, że strzela.
Fury przez chwilę milczał, szukając czegoś w komputerze. W końcu odwrócił ekran w stronę Bartona.
- Ten twój „groźny były agent”, to ona? – Clint z niedowierzaniem patrzył na zdjęcie przedstawiające młodą dziewczynę – Ona nawet nie jest dorosła.
- Ma dwadzieścia lat. – poprawił go dyrektor. – I jest jednym z najgroźniejszych najemników, z jakimi mieliśmy do tej pory do czynienia.
Barton nadal przyglądał się kobiecie o niesamowicie rudych włosach, sięgających połowy pleców i inteligentnych niebieskich oczach. Była bardzo drobna, nic dziwnego, że pomylił ją z dzieckiem.
- Mam ją zabić? – jego głos był opanowany, ale to tylko pozory, które dawno nauczył się zachowywać.
Tak naprawdę nienawidził morderstw. Choć nie tak to się nazywało. Mówili na to „likwidacja celu”. Jednak, gdy widzisz umierającego człowieka, umierającego z twojej winy, to zawsze czujesz się podle. Nie ważne, że to był terrorysta, który następnego dnia mógł wpaść na pomysł wysadzenia w powietrze szkoły pełnej dzieci. Morderstwo zostawiało ślad.
Barton, przez te lata, które przepracował w S.H.I.E.L.D. nauczył się jeszcze jednego: z rozkazami dyrektora się nie dyskutuje. Można się z nimi nie zgadzać, ale trzeba je wykonać.
- I odzyskać dane. – dodał Fury, podając Clintowi jakąś teczkę. – Tu masz wszystkie niezbędne informacje o niej, razem z przybliżonym miejscem pobytu.
Agent wziął akta.
- To akcja na terenie obcego, niezbyt do nas przyjaźnie nastawionego kraju, więc bądź dyskretny. – powiedział dyrektor.
- Tak jest. – Clint ruszył w stronę drzwi.
Już miał wychodzić, gdy zatrzymał go głos Fury’ego.
- Aha, i jeszcze jedno Barton. – mężczyzna wstał. – Nie daj się zabić.

Clint wszedł do swojego pokoju. Usiadł na krześle i rozłożył papiery na biurku. Nie było tego wiele. Dwa zdjęcia, w tym to, które pokazywał mu Fury. Kilka domniemanych kryjówek, według danych teraz udała się do Moskwy. I cała lista fałszywych nazwisk.
Mężczyzna zamknął teczkę. Musiał ruszać. Otworzył szafę, która stała w kącie, koło łóżka. Wyjął z niej torbę podróżną, w której miał spakowane wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy. Wziął jeszcze zapasowy kołczan z kompletem strzał i poszedł do hangaru.
Przy wejściu, jak zwykle, stało dwóch agentów. Zatrzymali go.
- Cel wejścia do hangaru? – odezwał się jeden z nich.
Clint wyjął swoją odznakę. Poziom siódmy. To otwiera wiele drzwi. Agenci natychmiast go przepuścili.
Wszedł do środka. Była to duża hala. Zaraz przy wejściu stały jety i helikoptery, nieco dalej trzy duże samoloty, za nimi znajdował się sektor z naziemnymi maszynami bojowymi. Barto minął je bez zainteresowania. Po drugiej stronie pomieszczenia były kolejne drzwi, właśnie do nich zmierzał. Otworzył je. Znalazł się w Garażu. Była to znacznie mniejsza hala, w której stały rozmaite modele samochodów, spotykane na amerykańskich drogach.
Clint doszedł do wniosku, że jet za bardzo rzucałby się w oczy, dlatego postanowił skorzystać z konwencjonalnych środków transportu. Zabukował bilet na lot o 6 rano, do lotniska nie było daleko.
Wsiadł do srebrno Subaru i opuścił bazę. Słońce właśnie wschodziło.
Kilka minut później był już na miejscu. Wysiadł z samochodu. Zostawił kluczyki na przednim kole i tak nie będzie już ich potrzebował, a za kilka godzin ktoś z agencji powinien odebrać samochód.
Szybko przeszedł odprawę, S.H.I.E.L.D. zapewniła mu wszystkie niezbędne dokumenty, i wsiadł do samolotu. Większą część lotu przespał.

***

Na lotnisku docelowym też nie miał problemów. Gdy już wziął swój bagaż i opuścił halę przylotów, przypomniał sobie o zmianie czasu. W Moskwie była trzecia w nocy następnego dnia. Przestawił zegarek. Następnie udał się do jednej ze swoich skrytek, w których trzymał broń, gotówkę i dokumenty w razie gdyby musiał szybko zniknąć. Miał wiele takich schowków, rozsianych po całym świecie.
Było zbyt wcześnie, żeby mógł gdzieś zdobyć samochód, z resztą i tak nie miał pojęcia gdzie rozpocząć poszukiwania. Moskwa to ogromne miasto. Znał tam pewnego człowieka, który mógł mu pomóc i wisiał mu przysługę. Mieszkał niedaleko lotniska, więc Barton od razu się do niego wybrał.
Zanim wszedł do kamienicy, w której mieszkał jego informator, wyjął z torby podróżnej pistolet. Wolał łuk i strzały, ale były nie poręczne w małych przestrzeniach. Ruszył na najwyższe piętro.
Zatrzymał się przed drzwiami, odbezpieczył broń, wyciągnął wolną rękę i zapukał. Usłyszał jakieś hałasy, po chwili drzwi się otworzyły. Stanął w nich niski, korpulentny mężczyzna. Spojrzał na Bartona, potem na broń, w końcu się odezwał łamaną angielszczyzną:
- Po co ci ten gnat? – zapytał.
- Ostatnio jak się z tobą widziałem, to o mało nie zginęliśmy obaj. – odparł Clint. – Wolę mieć zabezpieczenie. – opuścił broń, ale jej nie zabezpieczył.
- Gawaritie miedlienno (mów woniej), albo po rosyjsku. – odparł tamten. – Jest środek nocy i nie panimaju połowinu s tawo, szto ty gawarisz (nie rozumiem połowy, z tego, co mówisz.)
- Ty adin? (jesteś sam?) – zapytał Clint.
- Kanieczno (Oczywiście) – Barton przepchnął się obok mężczyzny i wszedł do środka.
Sprawdził wszystkie, a były tylko trzy, pomieszczenia w tym obskurnym mieszkaniu. Upewnił się, że nikogo oprócz nich tam nie ma. Gdy wrócił do salonu-sypialni, niski mężczyzna kończył zamykać drzwi. Miał tyle zamków, jakby trzymał tu jakiś skarb.
- Wszystko sprawdzone? – warknął, patrząc na Clinta.
Ten wyjął ze swojej torby jakąś teczkę, nadal nie chowając broni.
- Ty jeju znajesz?(znasz ją?) – Barton pokazał mu jakąś kartkę.
- Tak – odparł tamten po chwili. – Każdy, kto coś znaczy w tym kraju, słyszał a Cziernoj Wdawoj. (o Czarnej Wdowie)

5 komentarzy:

  1. No no wplatanie takiego języka wygląda świetnie, a jak się to przyjemnie czyta. Od początku wiedziałam ,że chodzi o naszą Natashę, ale ma ją zabić? Niegrzeczny Fury :D Wszystko fajne, a opisy nie nudzą. Same plusy. No genialne i już tylko czekam na resztę :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem pod wielkim wrażeniem. Początek do clintashy mega. Nie mogę się doczekać kolejnych rozdziałów

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem tu od niedawna i to i poprzednie opowiadanie robi na mnie ogromne wrażenie.
    A przechodząc do notki: Clint Ma zabić wdowę,? Zły Fury. Nigdy za nim nie przepadałam, ale żeby zmuszać ludzi do morderstw? Ehh.. zaciekawiłam mnie :)

    Zapraszam do mnie: imaa.blog.pl :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej! Ja także jestem pod ogromnym wrażeniem twoich umiejętności!
    Za Clintashą jakoś ostatnio bardzo przepadam, zresztą ona też chodzi za mną jak przysłowiowy "cień", więc ten temat to dla mnie nie pierwszyzna a samo opowiadanie to po prostu złoto!
    Wcale nie ma zbyt nudnych momentów, psychika Bartona także jest jak najbardziej psychologicznie poprawna a uwierz mi, że niektórzy mają z tym problem i to wielki. Żałuję troszeczkę, że ten nasz Clinton nie jest takim żartownisiem jak w komiksach. Lubię takiego Clinta, ale przecież nie spytałam: ty opierasz całą historię na obecnych filmach Marvela czy wersji komiksowej?

    Jedyne, co mnie trochę koli w oczy to ten rosyjski. Oczywiście nie mam żadnego problemu z tym, że wszystko piszesz fonetycznie, ba, nawet mi się to bardzo podoba i wszystko pasuje jak ulał. Ja zaczęłam się uczyć trochę tego języka całkiem niedawno, ale jeśli będzie ci on sprawiał jakikolwiek kłopot to służę uprzejmie radą w miarę moich możliwości, rzecz jasna. Jeśli nie uznasz tego za narzucanie się. ;)

    No i dziękuję ci, że wybrałaś Clintashę jako temat tego fanficka! A teraz wybacz, muszę nadrobić zaległości :D
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  5. Dzięki Anka dzięki :P

    OdpowiedzUsuń