niedziela, 25 października 2015

Rozdział XV

A więc dzisiaj kolejny rozdział, znów spóźniony. Chyba nie będę wam obiecywała dat kolejnych postów, bo i tak nic z tego nie wychodzi. Jeśli ktoś chce być informowany o pojawieniu się kolejnego rozdziału, to może zostawić swojego maila w komentarzu, a ja wyślę powiadomienie :)
Mam nadzieję, że jednak się za bardzo nie stęskniliście :) Zapraszam do czytania.

Sokół, Iron Man i Thor zbliżali się do Empire State Building. Czujniki Starka namierzyły Lokiego i jakąś postać ze skrzydłami stojącą obok niego. Tony domyślił się, że to musi być Hel.

- Atak frontalny? - zapytał, gdy byli jeszcze poza zasięgiem wzroku dwójki, która stała za tym całym rozgardiaszem.
- Zaiste. - odparł Thor.
- Nie lepiej mieć jakiś plan? - zapytał Sokół, podlatując bliżej Iron Mana.
- Za dużo czasu spędzasz z Kapitanem. - podsumował geniusz. - Jeśli masz jakiś... - nie zdołał dokończyć, bo coś uderzyło w niego z dużą siłą.
Stark przeleciał bezwładnie kilka metrów w powietrzu, nie zderzając się z Thorem tylko dlatego, że ten w ostatniej chwili zrobił unik.
- Co jest!? - krzyknął, gdy w końcu odzyskał panowanie nad zbroją.
Na odpowiedź nie musiał długo czekać. Na niebie pojawiły się Istoty Cienia przypominające gryfy. Miały ostre dzioby i być może jeszcze ostrzejsze szpony, oraz ogromne skrzydła.
- Jednak bez planu. - zakrzyknął Gromowładny i przywołał pioruny, zmuszając stwory do cofnięcia się.
Na długo to nie pomogło. Przylatywało coraz więcej kreatur. Bohaterowie natychmiast przystąpili do kontrataku. Tony dostrzegł, że stwory trzymają się z dala od błyskawic Thora, przed jego repulsorami tak nie uciekały. To było interesujące...
- Tony, uważaj! - coś mocno szarpnęło go w dół.
Stark dostrzegł szpony Istoty Cienia, zaciskające się w powietrzu, w miejscu, gdzie przed chwilą była jego głowa.
- Niewiele brakowało. - odezwał się Sokół, który ruszył Tony'emu na pomoc.
- Taa. - odparł Iron Man, wracając myślami do oceny obecnej, bardzo groźnej, o czym się przed chwilą przekonał, sytuacji. - Dzięki. - rzucił jeszcze do Sama, strzelając w stronę nadlatujących kreatur.
Było ich coraz więcej. Nie dość, że z łatwością unikały każdego strzału, to nawet gdy zostały trafione, nie robiło to na nich większego wrażenia.
- To bez sensu. - odezwał się w końcu Tony. - Tak to możemy się bawić w nieskończoność. Trzeba się ich pozbyć i dopaść Lokiego. Rozdzielamy się. Teraz!
Każdy bohater poleciał w inną stronę, a za nim część Istot Cienia.
Sokół z dużą prędkością zapikował w dół. Stwory oczywiście poleciały za nim. Gdy był około dwa metry nad ziemią, nagle poderwał się w górę. Kreaturom nie udał się ten manewr, zniknęły tuż przed powierzchnią ulicy, o mały włos nie kończąc na niej.
Sam się uśmiechnął.
- To się nazywa "mistrz akrobacji powietrznych" - powiedział sam do siebie.
W tym momencie coś z ogromną siłą uderzyło w plecak Redwing, skrzydła się złożyły i "mistrz akrobacji powietrznych" runął w dół jak kamień. Miał szczęście, że nie zdążył wznieść się zbyt wysoko, mimo to siła uderzenia pozbawiła go tchu. Zrobiło mu się ciemno przed oczami, ale nie stracił przytomności. Gdy w końcu odzyskał wzrok, zobaczył, że otoczyły go Istoty Cienia. Sokół chciał się podnieść, odpowiedzieć atakiem, ale nie miał pistoletów - musiał je upuścić. Poza tym był tak poobijany, że mięśnie odmawiały mu posłyszeństwa.
"Już po mnie" przemknęło mu przez myśl.
Wtedy jedna z Istot Cienia wyszła przed pozostałe i spojrzała na niego z góry.
- Zabrać go do pozostałych. - warknęła.

Thor wzbił się w górę. Gdy tylko był dość wysoko, aby nie trafić żadnego postronnego świadka, przywołał najpotężniejsze pioruny, jakie zdołał i skierował je w stronę Istot Cienia. Te zaskrzeczały przeraźliwie i zniknęły. Gromowładny rozejrzał się - niebo było czyste.

Bóg piorunów ruszył w stronę Empire State Building. Jednak zanim zdążył się zbliżyć do budynku, stwory znów go zaatakowały. Oblazły go ze wszystkich stron, zmuszając do lądowania.
Ulica była jasno oświetlona i, mimo późnej godziny, pełna ludzi. Nowy Jork - miasto, które nigdy nie śpi. Na szczęście Istoty Cienia nie atakowały cywili, wszystkie skupiły się na Thorze.
Ten walczył wręcz. Wolał nie ryzykować, że któraś z kreatur uniknie jego pioruna i ten trafi jakiegoś przechodnia.
- No chodźcie tu! - krzyknął w stronę stworów.
Istoty zaskrzeczały i rzuciły się na boga piorunów. Thor uniósł młot. Odpierał kolejne ataki, jednak Kreatur było zbyt wiele.
Cywile uciekali w popłochu od walczących. Gdy wszyscy byli dość daleko, Thor przywołał pioruny. Udało mu się rozproszyć Istoty Cienia. Większość stworów zniknęła, jednak  nie wszystkie. Jedna z kreatur ruszyła wprost na Gromowładnego. Ten zamachnął się i rzucił w nią młotem. W tym momencie stało się coś dziwnego. Bóg piorunów nagle stracił grunt pod nogami. Zaczął spadać. Niemal w tym samym momencie zderzył się z czymś.
Krzyknął raczej z zaskoczenia, niż z bólu.

Tony wykorzystał napęd w zbroi, zostawiając w tyle stwory. Był już prawie na Empire State Building, gdy tuż przed nim pojawił się jakiś czerwony kształt. Stark nie był w stanie wyhamować i z impetem wpadł na to coś, które... krzyknęło?

Oboje zaczęli spadać. Tony szybko odzyskał stabilność, w tym samym momencie rozpoznał to z czym się zderzył. To był Thor, który nadal bezwładnie spadał.
Iron Man szybko zanurkował. Udało mu się złapać przyjaciela w ostatniej chwili. Gromowładny bezpiecznie znalazł się na ulicy.
- Co jest, Thor? - zapytał Stark, lądując obok boga piorunów. - Gdzie twój młot?
- Nie mam pojęcia. - odparł Gromowładny. - Jedna z Istot Cienia musiała...
- Lepiej go znajdź. - przerwał mu Stark, który właśnie dostrzegł ruch w bocznej uliczce. - I to szybko.
Z cienia, na jasno oświetloną ulicę, wynurzyły się stwory. Były to te same kreatury, które zaatakowały ich w powietrzu. Thor wyciągnął rękę, aby przywołać swoją broń, jednak zanim młot do niego wrócił, stwory rzuciły się na niego. 
Iron Man strzelał do stworów, jednak ładunki z repulsorów nie robiły na nich większego wrażenia. Chmara potworów rozdzieliła Tony'ego i Thora. Bohaterowie zostali otoczeni.
- Uszkodzenia pancerza 50% - oznajmił J.A.R.V.I.S.
Istoty Cienia napierały ze wszystkich stron, Tony nie wiedział już nic oprócz skłębionej masy stworów. Nie mógł się spomiędzy nich wydostać. Pazury Istot Cienia cały cas niszczyły jego zbroję, wydając przy tym nieznośnie zgrzyty. 
Stark uruchomił repulsor piersiowy, jednak niewiele to dało. Na miejsce odstraszonych Istot, pojawiały się nowe.
- Reaktor uszkodzony, pozostało 40% mocy.- odezwał się znów J.A.R.V.I.S.
- Cholera - Tony zaczął żałować, że nie ma na sobie zbroi z podwójnym reaktorem, wzmocnionej vibranium, choć ostatnio jej używanie źle się dla niego skończyło.
Zaczął strzelać rakietami, aby oszczędzić choć trochę energii.
- Thor! - krzyknął. - Gdzie jesteś!?
Jednak otaczające go stwory zagłuszyły odpowiedź, jeśli taka w ogóle padła. Pomysł, aby Gromowładny doładował zbroję spełzł na niczym. Stark znów zaczął używać repulsorów, nie miał zamiaru się poddać. To by nie było w jego stylu, a w końcu "styl jest naważniejszy".
- Sir, został 1% mocy. - odezwał się komputer. - Funkcje bojowe zatrzymane. Całkowite wyłączenie pancerza za 30 sekund.
Stark znów przeklął pod nosem. Wystrzelił ostatnią rakietę jaka mu została. Nie była to rakieta bojowa. Właściwie nie wiedział poco ją zrobił. Ten pocisk emitował promieniowanie UV.
Tony zdążył jeszcze zobaczyć, że stwory, obok których uruchomiła się rakieta, znikają z przeraźliwym, nieludzkim wyciem, zostawiając po sobie tylko stróżkę dymu. Potem jego zbroja się wyłączyła.
Upadł na ziemię. Nie mógł już zobaczyć niczego, bo wizjery pancerza także nie działały.

Thor nie mógł nigdzie dostrzec Iron Mana, zostali rozdzieleni. Ze wszystkich stron otaczały go stwory. Gromowładny nie był w stanie przywołać młota, więc walczył wręcz. Nie miał szans z przeważającą siłą wroga.

Istoty Cienia złapały go i chciały odciągnąć w sobie tylko znanym kierunku, jednak Thorowi udało się wyrwać. Stwory nie ustępowały. 
Zalały boga piorunów ze wszystkich stron. Nie był w stanie się spomiędzy nich wydostać. 
Nagle wszystko zalała ciemność. Trwało to tylko chwilę. Jednak zanim Thor zorientował się, co się dzieje, poczuł, że coś zaciska się wokół jego nadgarstków. Został skuty.

Cerberon był dowódcą jednego z oddziałów Istot Cienia. Jego żołnierze byli dobrze zorganizowani i wyszkoleni, może najlepiej spośród całej armii. Należeli do Istot humanoidalnych. Przypominali rzymski legion.

Cerberon dostał rozkaz, aby zaatakować siedzibę Avengers od zewnątrz. Zdziwiło go to, ponieważ bez trudu mogliby od razu znaleźć się w środku. Jednak z rozkazami się nie dyskutuje. Tak więc poprowadził swój oddział na obrońców AvengersTower.
Gdy tylko pojawił się oddział Cerberona, Istoty Cienia, które do tej pory oblegały wieżę, wycofały się.
Siedziby wrogów broniły dwa stworzenia. Kobieta, którą musiała być Lady Sif, wojowniczka z Asgardu, oraz wielki zielony potwór, którego niemożna było zranić. 
Cerberon rozdzielił swój oddział, na dwie nierówne części.
Mniejszą prowadził jego zastępca do walki z Sif. On sam stanął na czele drugiej części wojsk i ruszył na zieloną bestię.
Rozgorzała walka. Stwór walił na oślep. Żołnierze, którzy nie zdążyli uniknąć jego ciosów, wylatywali na kilka metrów w górę, po czym znikali i powracali do ostatnich szeregów. Dobrze, że byli odporni na tego typu ataki. 
Cerberon szybko zauważył, że frontalny atak nie zda się na nic. Tej bestii nie można było pojmać. Zdawało się, że im dłużej walczą, tym staje się ona silniejsza.
Dowódca wpadł na pewien pomysł. 
- Odwróćcie jego uwagę. - zwrócił się do, będących najbliżej niego, żołnierzy.
Ci skinęli głowami i ruszyli do ataku. W tym, czasie Cerberon oddzielił się od pozostałych i zbliżył do zielonej bestii od tyłu. Gdy ta była zajęta walką z jego oddziałem, dowódca złapał ją za ramię, które kreatura uniosła, aby zadać cios. Przeniósł się.
Obaj znaleźli się na jakiejś planetoidzie w odległym końcu wszechświata. Cerberon chciał od razu wrócić na Ziemię, pozostawiając swego przeciwnika w odmętach kosmosu, jednak zielony potwór zdołał go złapać. Gdyby w takiej sytuacji próbował się przenieść, pociągnąłby za sobą tego drugiego.
Stwór cisnął Cerberonem w najbliższą skałę, co dąło mu okazję do ucieczki.
Gdy wrócił na ulice Manhattanu, okazało się, że żołnierze zdążyli już pojmać Lady Sif. Kobieta nadal się wyrywała, jednak Istoty Cienia trzymały ją mocno.
Do Cerberona podzedł jego zastępca.
- Pojamliście potwora? - zapytał.
- Tak i nie. - odparł dowódca. - Uwięziłem go w odległym krańcu kosmosu. Trzeba ją zabrać tam gdzie resztę. - skinął głową w stronę, nadal szrpiącej się, Asgardki.

Tony nie miał pojęcia, co się dzieje. Słyszał jakieś głosy i wiedział, że gdzieś go przenoszą, ale przez to, że jego zbroja się wyłączyła, nie mógł niczego zobaczyć.
W końcu się zatrzymali, a Stark znów znalazł się na ziemi. Usłyszał szczęk metalu o metal.
- Tony? - po chwili dobiegł go głos Wdowy.
- Gdzie jesteśmy? - zapytał, ale zanim kobieta zdążyła mu odpowiedzieć, usłyszał inny głos.
- Witam, sir. - odezwał się J.A.R.V.I.S. - Odzyskano 2% mocy. Reaktor trwale uszkodzony, przywrócenie wszystkich funkcji pancerza niemożliwe.  
- Dobrze cię słyszeć. - odparł Tony.
Wizjery zbroi włączyły się i Stark zobaczył gdzie się znajduje. Był na tarasie swojej własnej wieży, ale coś było nie tak. Nie przypominał sobie, żeby montował na nim jakieś kajdany. Te, na które patrzył, były otwarte, ale gdy odwrócił głowę zobaczył, że obok niego przykuta jest Wdowa, dalej Sokół i Thor, który był uwięziony w taki sposób, aby nie mógł przywołać Mjolnira. Stark się poruszył. Oczywiście i on został przykuty do podłogi. 
- J.A.R.V.I.S. zdejmij ze mnie zbroję. - rozkazał sztucznej inteligencji.
- Błąd. - odparł komputer. - Zbyt duże uszkodzenia. Zdjęcie pancerza niemożliwe.
Stark przeklął niewybrednie.
- To chociaż zdejmij maskę, zanim znów się wyłączysz. - warknął.
Komputer wykonał polecenie. Gdy tylko maska się uniosła, reszta hełmu także spadła z głowy Tony'ego. Zbroja musiała być naprawdę nieźle pocharatana.
Chwilę po tym, gdy Stark poczuł na twarzy chłód nocnego powietrza, drzwi na taras otworzyły się i dało się słyszeć odgłosy szarpaniny.
Stark spojrzał w tamtą stronę. Istoty Cienia wyciągnęły Sif z salonu. 
- Puśćcie mnie, plugawe kreatury! - krzyknęła kobieta, nie przestając się wyrywać. 
Stworom udało się ją wreszcie zakuć. Asgardka szarpnęła kilka razy. Dopiero gdy to nic nie dało, uspokoiła się i rozejrzała dookoła.
Kreatury zniknęły z taraasu. Zostali tam tylko bohaterowie.
- Gdzie Kapitan? - zapytał Sokół, spoglądając na Natashę. - Nie dał się złapać? 
Kobieta powoli pokręciła głową.
- Chyba nie masz na myśli... - urwał. 
Wszyscy spojrzeli na Wdowę.
- Nie żyje. - głos Natashy był całkowicie wyprany z emocji.
Na tarasie zapadł całkowita cisza. Nikt nie spodziewał się takiego obrotu sprawy.
To co robili było niebezpieczne i każdy zdawał sobie sprawę, z tego, że któregoś dnia może się coś nie udać. Ale utrata dwóch członków drużyny w przeciągu niespełna dwóch lat? To było zbyt wiele dla wszystkich. Z resztą, gdy Stark się nie wtrącał, Steve był przywódcą Avengers.
Tony spojrzał po przyjaciołach. Gdy jego wzrok dotarł do Sif, przypomniał sobie, że Kapitan przydzielił ją do Hulka.
- Gdzie jest Banner? - przerwał milczenie.
Wszyscy popatrzyli po sobie, jakby dopiero teraz zauważyli brak zielonego olbrzyma, lub niepozornego naukowca.
- Nie wiem. - odparła Sif. - Te stwory nas rozdzieliła, a potem już go nie widziałam.
Zanim ktokolwiek zdążył jeszcze o coś zapytać, dobiegły ich głosy z salonu. Avengers nie mogli zrozumieć ani słowa z tego dziwnego, syczącego języka. Asgardczycy rozpoznali go, jednak żadne z nich nie władało nim na tyle dobrze aby zrozumieć treść rozmowy.
Nagle drywi na taras otworzyły się i wyszli przez nie Loki i Hel.
Gdy Thor zobaczył swojego przyszywanego brata, zawrzała w nim wściekłość. Zaczął szarpać się w kajdanach, które uniemożliwiały mu zbliżenie się do Lokiego, czy chociażby unieisienie ręki, aby przywołać młot.
- Bracie, wyglądasz jak zwierzę w potrzasku. - zwrócił się do niego bóg kłamstw, z bezczelnym uśmiechem.
- NIE JESTEŚ MOIM BRATEM! - zagrzmiał Thor, nadal próbując oswobodzić się z kajdan. - Zapłacisz za śmieć mojej rodziny!
- Cisza! - bóg kłamstw skierował na Gromowładnego Gungir (swojej włóczni, nie zdążył jeszcze odzyskać, po ostanie porażce na Ziemi, ale Istoty Cienia już nad tym pracowały). Thor natychmiast umilkł.
Mimo, że nadal się szamotał i próbował krzyczeć, nie mógł wydobyć z siebie ani słowa. 
- Tak lepiej. - powiedział Loki, Hel stała tuż za nim, przyglądając się całej sytuacji. - Ogląda nas teraz cały Nowy Jork. - odwrócił się w stronę miasta. - Wszyscy widzicie, że bez trudu pokonałem waszych takzwanych "bohaterów" - zwrócił się w przestrzeń, jego głos potoczył się ulicami Manhattanu. - Skoro oni przegrali, to jakie wy, zwykli śmiertelnicy, macie szanse? Przysięgnijcie mi wierność, a zapewnię wam bezpieczeństwo, jeśli nie - zginiecie. Wasi "herosi" też dostali wybór. A więc jaka jest wasza odpowiedź? - zwrócił się do Avengers.
- Nigdy  się do ciebie nie przyłączymy. - odparli niemal równocześnie. 
- W takim razie śmierć. - Loki uśmiechnął się tryumfalnie. 
Hel rozłożyła swe skrzydła i niemal w tej samej chwili za każdym z Avengers pojawiła się Istota Cienia, przystawiająca mu miecz do gardła.

niedziela, 4 października 2015

Rozdział XIV

Witam wszystkich po tej jakże długiej przerwie. Bardzo was przepraszam za moją nieobecność. Teraz rozdziały będą się pojawiały nie częściej niż co dwa tygodnie. Szkoło, rok maturalny... Mam nadzieję, że mi wybaczycie i mam nadzieję, że uda mi się co te dwa tygodnie coś wrzucić. To teraz już bez przedłużania - zapraszam na nowy rozdział.

Gdy na konferencji pojawiły się te dziwne stworzenia, S.H.I.E.L.D. niemal natychmiast zareagowała. Nad miejsce konferencji nadleciały jety, agenci zaczęli walczyć z Istotami Cienia. May niemal siłą wciągnęła Coulsona - który upierał się, że pomoże w walce - do jednego z jetów. Sama została na polu bitwy, a dyrektora z jednym z agentów odesłała do bazy.
Gdy tylko maszyna wylądowała, z budynku wybiegła Skye, która do tej pory pilnowała centrum łączności projektów Protect i Assemble. Było to jej główne zadanie, od jakiegoś czasu.
- Co się stało? - zapytał Phil, gdy dziewczyna zatrzymała się tuż przed nim.
- Alarmy. - wydyszała Skye. - Zewsząd. Wszystkie stolice zostały zaatakowane, na całym świecie. Nowy Jork też. Avengers ruszyli do akcji Te stwory nazywają się Istoty Cienia, czy jakoś tak. Pochodzą z innego wymiaru, czy tam jakiegoś... - dziewczyna mówiła bardzo szybko.
- Spokojnie Skye. - przerwał jej Coulson. - Czyli ktoś zaatakował wszystkie stolice świata? Ale kto? - ruszyli w stronę bazy.
 - A właśnie, zapomniałam ci powiedzieć - dziewczyna sięgnęła po coś do kieszeni. - Wdowa przysłała wiadomość. - podała dyrektorowi komunikator, przez który ten zwykle kontaktował się z Romanoff.
Phil spojrzał na ekran urządzenia.
"NY zaatakowany. 
Istoty Cienia jak w Chicago. 
To Loki. Ruszamy"
- Znowu on? - właśnie dotarli do centrum łączności.
Coulson wprowadził kod dostępu i oboje weszli do środka.
Było to duże pomieszczenie z rzędami komputerów. Przy każdym siedział agent. Jedyne wolne biurko - "Królestwo Skye" - stało na podwyższeniu, zwrócone przodem do pozostałych. Właśnie tam szedł Coulson. Gdy tylko usiadł na fotelu, Skye, stojąca obok niego, odezwała się:
- Poradzisz sobie sam? - zapytała. - Mogę ruszać do akcji?
- Tak - odparł dyrektor, spoglądając na ekran - Zgłoś się do May, ona koordynuje akcję.
- Tak jest. - odparła dziewczyna i opuściła pomieszczenie.
Phil co chwila dostawał raporty od pozostałych agentów koordynujących projekty Assemble i Protect. Do drużyny chroniącej Waszyngton dołączyło kilka okolicznych zespołów. Do Chicago także już dotarli młodzi bohaterowie. Członkowie projektu Assemble zostali rozdzieleni do poszczególnych stolic krajów, w których aktualnie przebywali.
Został jeszcze Nowy Jork. Jednak tam byli Avengers, a Phil nie mógł teraz wysłać tam żadnego oddziału - wszyscy byli zajęci. Jednoczesne odpieranie ataków na tylu frontach graniczyło z cudem, a skoordynowanie tych wszystkich operacji było zadaniem S.H.I.E.L.D. Mieli do czynienia z zupełnie nie znanym wrogiem, co dodatkowo komplikowało sytuację.
Coulson postanowił skontaktować się z Wdową. Avengers jako jedyni nie mieli własnego stanowiska kontaktowego, bo do tej pory oficjalnie jeszcze nie dołączyli do Assemble, dlatego Natasha nadal pozostawała jedynym sposobem, aby się czegoś od nich dowiedzieć.
Najpierw do niej zadzwonił jednak nie odebrała, więc postanowił wysłać jej wiadomość.
"To dzieje się na całym świecie. 
Prawdziwy chaos. 
Informuj mnie na bieżąco."

Gdy tylko Stark opuścił salon, Steve zwrócił się do pozostałych.
- Dzielimy się na trzy grupy. - powiedział. - Bruce, ty i Thor pilnujecie głównego wejścia. Wszyscy pracownicy z AT mają ją bezpiecznie opuścić, a stwory - nie dostać się do środka. Wdowa, Sif zamiecie pozycje od strony Central Parku, trzymajcie kreatury z dala od cywili. Ty i ja - spojrzał na Sokoła. - będziemy z drugiej strony.
Wszyscy skinęli głowami.
- J.A.R.V.I.S. rozpoczniesz ewakuację, gdy tylko Hulk i Thor zajmą swoje pozycje. - Steve zwrócił się do komputera.
- Tak jest, Kapitanie. - odparł elektroniczny głos.
Wdowa szybko wysłała wiadomość do Coulsona. Musiała mu przekazać co się dzieje. Nie zauważyła, że zamiast do kieszeni, komunikator z orłem trafił na podłogę.
- Ruszamy - zarządził Kapitan.
Sif, Natasha i Steve weszli do windy, a Sam i Thor wybrali drogę przez taras.
Chwilę później wszyscy byli już na pozycjach.
To, co działo się w mieście, przekraczało najgorsze koszmary. Ze wszystkich stron nadciągały skłębione fale Istot Cienia. Było ich więcej niż ludzi w całym Nowym Jorku.
Przerażeni cywile w panice chowali się do budynków, przepychając się między sobą. Na szczęście stwory ich nie atakowały - na razie. Ich celem było AvengrsTower. Zmierzały w jej stronę nie zwracając uwagi na nic dookoła.
Bohaterowie przygotowali się na odparcie ataku, jeśli na tak przeważającą siłę wroga można się przygotować. Sokół obserwował sytuację z góry i informował pozostałych na bieżąco.
Stwory w jednej chwili otoczyły wieżę, zaczęły niszczyć wszystko wokół, oprócz samego budynku.
Z AvengersTower cały czas uciekali ludzie. Thor i Hulk robili wszystko, aby zapewnić im bezpieczeństwo. Wszyscy pracownicy musieli przedostać się z wieży do budynków poza polem bitwy. Na szczęście to, nie było duże. Napastnicy skupili się tylko na siedzibie Avengers.
Sytuacja po drugiej stronie wieży także nie była za ciekawa. Stwory chciały dostać się do środka jednym z wyjść ewakuacyjnych. Sif i Wdowa próbowały je powstrzymać, jednak ich broń na niewiele się zdawała. Istoty cienia były piekielnie szybkie, umiały się teleportować. Gdy tylko, któraś z kobiet chciała zadać cios, stwory znikały i niemal natychmiast pojawiały się w innym miejscu.
Kapitan i Sokół bronili trzeciego wejścia do AvengersTower. Tu, niestety, wciąż byli cywile. Istoty Cienia atakowały każdego, kto za bardzo się do nich zbliżył. Bohaterowie ściągali uwagę stworów na siebie, aby umożliwić ludziom ucieczkę.
- Sokół - odezwał się Kapitan, przedzierając się między Istotami Cienia w stronę kilku przerażonych ludzi.
Stwory, przypominające dzikie zwierzęta, otaczały ich ze wszystkich stron, jeszcze nie atakowały, ale uniemożliwiały dotarcie do jakiegokolwiek schronienia.
- Co jest? - zapytał Sokół, strzelając do kolejnych kreatur, które z łatwością unikały jego ataków.
- Leć po Wdowę, niech... - w tym momencie pazury jednej z istot cienia trafiły Steve'a w ramię, otwierając ranę spod banku. Syknął z bólu, ale nie przestał przedostawać się do cywili. - Niech bierze jeta i zrobi coś z tym!
Samowi dwa razy nie trzeba było powtarzać. Natychmiast skierował się tam, gdzie miała być Natasha.
- Słyszałaś? - skontaktował się z kobietą. - Zaraz po ciebie będę.
- Czekam. - oprócz odpowiedzi, Sokół usłyszał w komunikatorze odgłosy walki.
Kapitan w końcu dotarł do otoczonych cywili. Była to rodzina z dwójką dzieci.
- Nic wam nie jest? - zapytał.
- Kapitan Ameryka! Kapitan Ameryka! - zaczęły wołać dziewczynki, które do tej pory wtulały się w rodziców.
To zwróciło uwagę stworów. Istoty Cienia zaczęły im się przyglądać z pewnej odległości, jak drapieżniki czekające na najlepszy moment do ataku na swoją ofiarę.
- Musimy dostać się do środka. - Steve wskazał na pobliski budynek, cały czas uważnie obserwując stwory, które oddzielały ich od azylu.
Szybko analizował wszystkie opcje na bezpieczne doprowadzenie rodziny do kryjówki. Nie wyglądało to za dobrze.  Kreatury najwyraźniej to wyczuły, bo zaczęły się do nich zbliżać.
W tym momencie, tuż nad głową Steve'a, przemknął świetlisty promień, który trafił w stworzenia blokujące drogę do budynku. Te od razu się rozpierzchły. Kapitan nie musiał się odwracać, żeby wiedzieć co się stało. Pokierował rodzinę w stronę budynku, pilnując, aby żadna z Istot Cienia nie mogła dosięgnąć cywili.
Gdy ludzie byli już bezpieczni, Iron Man wylądowała obok Steve'a.
- Poinformowałem policję, aby się tu nie zbliżali. - oznajmił, strzelając do stworów, które podeszły zbyt blisko. - Pomagają w ewakuacji.
- Dobrze. - Kapitan zrobił szybki unik przed ciosem jednej ze kreatur i rzucił tarczą, przeganiając kilka innych. - Niech zabiorą cywili jak najdalej stąd.
Istoty Cienia zepchnęły ich pod ścianę wieży. Mężczyźni bronili się jak mogli, choć niewiele to dawało. Na szczęście w okolicy nie było już ludzi.
- Musimy się przegrupować. - odezwał się Steve. - To co teraz robimy, jest całkowicie bez sensu. Potrzebny jest plan.
Kreatury nadal ich otaczały, ale bohaterom udawało się je utrzymywać na dystans.
- J.A.R.V.I.S. jaka sytuacja? - wydawało się, że Stark całkowicie zignorował Kapitana, wzniósł się w powietrze.
- Co ty wyprawiasz?! - krzyknął za nim Steve, który został sam na polu walki, ale na to Tony także nie zwrócił uwagi.
- W Central Parku odbywała się zabawa dla dzieci. - odparł komputer. - Nie wszyscy uczestnicy zdążyli opuścić park. Istoty Cienia atakują wieżę, tam jest ich najwięcej. Nie wykryłem ich aktywności wewnątrz, ale próbują się tam dostać. Thor i Hulk uniemożliwiają im to, jak na razie. Wykryto Lokiego i jeszcze jedną istotę, którą zidentyfikowano jako Hel, na Empire State Building.
- Ok. - skwitował Tony. - Kapitanie są trzy punkty zapalne. - wylądował obok przyjaciela. - Central Park, nasza wieża i Empire State Building. Najwięcej stworów jest przy bazie, w Central Parku została uwięziona grupa cywili, a na Empire są Loki i Hel.
- Przegrupowujemy się. - zdecydował Steve. - Czy wszyscy mnie słyszą? - połączył się z pozostałymi.
W tym czasie Iron Man go osłaniał.
- Odbiór - odezwała się Wdowa.
- Zgłaszam się. - Sokół nadal towarzyszył Natashy, leciał obok jej jeta.
- Słyszę was, przyjaciele. - w komunikatorze zagrzmiał głos Thora.
W tle dało się słyszeć ryk Hulka.
- Ja też cię słyszę. - odezwała się Sif, która dostała własny komunikator.
- Ja stoję obok ciebie. - odezwał się Tony, odpierając kolejne ataki. - Może byś się pośpieszył?
Steve puścił tę uwagę mimo uszu.
- Dzielimy się na trzy grupy. - powiedział. - Sokół, Iron Man i Thor - bierzecie Empire State Building. Pokonajcie Lokiego, a zakończycie to wszystko. Sif i Hulk - bronicie wieży. Lepiej żeby Istoty Cienia nie przejęły broni, która się w niej znajduje. Wdowo, my idziemy do Central Parku.
- Pośpiesz się. - usłyszeli głos Natashy. - A podobno to kobiety się długo szykują.
Jet kobiety wylądował przed nimi, rozpędzając stwory na kilka cennych chwil. Steve natychmiast wsiadł do maszyny. Odlecieli.
Równocześnie z Wdową, pojawił się też Sokół. Zatrzymał się przy Tonym.
- Gdzie Thor? - zapytał.
- Już jestem, przyjaciele! - zawołał Gromowładny, lądując obok nich. - Ruszajmy powstrzymać Lokiego.
Cała czwórka wzniosła się w powietrze.

Loki stał obok Hel, na szczycie jednego z wyższych budynków w okolicy. Obserwował przebieg bitwy. Istot Cienia było zbyt wiele, aby Avengers mogli je powstrzymać. Zresztą ich broń nie robiła wrażenia na tych stworzeniach. One miały tylko jedną słabość, o której wyeliminowanie bóg kłamstw zadbał.
- Nad czym tak rozmyślasz? - Hel położyła mu dłoń na ramieniu.
Loki uśmiechnął się i odwrócił w jej stronę.
- O nieuniknionej klęsce naszych przeciwników. - odparł. - O tym, że jeszcze się nie domyślili, iż dawno już przegrali tę bitwę.
Plan boga kłamstw wcale nie opierał się na bezpośrednim starciu. Nie. Avengers przegrali, zanim jeszcze przystąpili do walki. Cała ta eskapada była tylko dywersją. Sposobem, aby wywabić bohaterów z ich bazy. Gdy tylko wieża opustoszała, Istoty Cienia przejęły ją. Stark wprawdzie używał komputera do ochrony AvengersTower, ale urządzenie to łatwo dawało się oszukać magią.
Niezależnie od wyniku bitwy, Avengers przegrali.

Wdowa i Kapitan dotarli nad Central Park. Grupka cywili, głównie dzieci, została otoczona przez Istoty Cienia. Te były humanoidalne, w rękach trzymały włócznie. Jedna z nich stała bliżej przerażonych dzieciaków i ich rodziców. Krzyczała coś do nich.
- Musimy wylądować. - odezwał się Kapitan. - Tu jest za dużo ludzi, żeby użyć jeta.
Natasha skinęła głową i wykonała polecenie. Zbliżyła maszynę jak najbardziej mogła do cywili.
Przed wyjściem z jeta, chwyciła jeszcze kilka zapasowych magazynków.
Gdy tylko Istoty Cienia ich zauważyły, niemal natychmiast ruszyły w ich kierunku. Jednak część z nich nadal odgradzała cywilom drogę ucieczki. Było ich z trzydzieści, może czterdzieści.
- Trzeba tych ludzi zaprowadzić do tamtego budynku. - Steve wskazał na najbliższą budowlę, odpierając ataki nacierających stworów. - Ty z prawej, ja z lewej.
- Ruszajmy. - odparła Natasha, oddając kolejne celne, lecz niezbyt skuteczne strzały.
Rozdzielili się, przedzierając pomiędzy kreaturami, które wściekle atakowały. Miały znaczą przewagę liczebną, a w dodatku nie dało się ich pokonać. Były piekielnie szybkie. Zanim którykolwiek cios, czy kula zdołały ich dosięgnąć, stworzenia znikały, jakby rozpływały się w powietrzu, i po chwili pojawiał się znikąd kilka metrów dalej. Walka z nimi przypominała walkę z duchami - nie mogłeś ich trafić, ale one mogły zranić ciebie.
Gdy Kapitan i Wdowa dotarli w końcu do cywili, oboje w wielu miejscach mieli porozdzierane kostiumy i wiele płytkich ran, z których sączyła się krew.
- Poddajcie się! - krzyknęła w ich stronę Istota Cienia, która najwyraźniej była dowódcą tego dziwnego oddziału. - Albo oni zginą!
Przerażeni ludzie skulili się bliżej siebie. Dzieci zaczęły płakać.
- Nic im nie zrobicie. - odparł Steve, przesuwając się nieznacznie w stronę cywili.
Natasha uważnie obserwowała rozwój sytuacji. Była gotowa w każdej chwili włączyć się do akcji.
- Złóżcie broń i poddajcie się! - krzyknęła kreatura. - Albo będziecie mieli ich na sumieniu. - skinęła głową w kierunku ludzi. Pozostałe istoty skierowały w ich stronę włócznie.
- Dobrze, dobrze. Spokojnie. - odezwał się Kapitan, unosząc ręce w uspokajającym geście. - Już wszystko odkładamy. - powoli zaczął się pochylać, aby położyć tarczę na ziemi. Mrugnął porozumiewawczo do Wdowy, która zrobiła to samo ze swoją bronią.
W ostatniej chwili, oboje jak na zawołanie, zaatakowali Istoty Cienia. Korzystając z elementu zaskoczenia, Avengers udało się rozgonić stwory na tyle, aby cywilom udało się dotrzeć do bezpiecznego schronienia.
Wściekłe kreatury rzuciły się na bohaterów. Ci ustawili się plecami do siebie i odpierali ataki. Kapitan nagle coś usłyszał.
- Natasha patrz, po prawej! - zwrócił się do towarzyszki.
Kobieta spojrzała we wskazanym kierunku. Obok drzewa siedział chłopiec, tak na oko pięcioletni, płakał. Stwory jeszcze go nie zauważyły, ale to była tylko kwestia czasu.
- Idź. Odwrócę ich uwagę. - rzuciła do Steve'a.
- Na pewno? - zapytał Kapitan, przeganiając kolejne stwory.
- Już! - Natasha niemal krzyknęła, starając się zagłuszyć odgłos wystrzałów.
Steve ruszył w stronę dzieciaka, a ona wzmocniła ogień.
- Chodźcie tu, potwory! -  krzyknęła.
Oparła się plecami o pobliskie drzewo, aby nie dać się zajść od tyłu. Udało jej się odciągnąć uwagę stworów od Kapitana, który już prawie dotarł do chłopca. Niestety w momencie, gdy kreatury ją otoczyły, skończyła jej się amunicja. Sięgnęła po nowe magazynki ale...

Kilka Istot Cienia dostrzegło chłopca i Steve'a biegnącego w jego stronę. Stwory rzuciły się w stronę dziecka. Kapitan rzucił tarczą, odpędzając kilka kreatur, ale jedna z nich zdołała przechwycić broń i zniknęła razem z nią.
Steve dotarł do dziecka, stanął między nim a stworzeniami. Nie miał swojej tarczy, ale i bez niej potrafił walczyć. Istoty Cienia były wprawdzie bardzo szybkie, ale aby uniknąć ciosu musiały zrobić unik, a wtedy nie mogły zaatakować. Kapitan odpierał ciosy. Chłopczyk był przerażony. W tym momencie do uszu bohatera dotarł krzyk kobiety,
- Charlie, gdzie jesteś?!
Wszystko zaczęło się dziać w jednej chwili.
Dziecko zerwało się z miejsca i pobiegło w stronę krzyczącej kobiety. Istoty Cienia niemal natychmiast ruszyły za nim. Steve zareagował instynktownie. Zasłonił chłopca własnym ciałem. Włócznia jednej z kreatur przeszyła jego pierś. Dziecko dobiegło do matki, która porwała je na ręce i ukryła się w pobliskim budynku.

Gdy Natasha chciała załadować broń, jedna z Istot Cienia zadała jej silny cios w brzuch. Kobieta wypuściła z ręki magazynki i z cichym jękiem osunęła się na kolana. Jednak zanim stwory zdążyły znów zaatakować, Wdowa załadowała jeden ze swoich pistoletów i wystrzeliła. Kilka Istot Cienia uciekło przed jej kulami. Wtedy kobieta zobaczyła jak Kapitan osuwa się na ziemię, trafiony przez jedną z kreatur.
Natychmiast zaczęła przedzierać się w jego stronę, jednak stwory zatrzymywały ją. Było ich zbyt wiele. Broń Natashy była prawie pusta, a magazynki leżały daleko pod drzewem. Gdy skończyły się jej kule, walczyła wręcz, ale nie miała szans. Nie mogła pomóc przyjacielowi, bo kreatury otaczały ją ze wszystkich stron. Były coraz bliżej.
Jeden ze stworów uderzył kobietę w głowę. Wdowa jeszcze raz spojrzała na martwego przyjaciela i straciła przytomność.