Witajcie z powrotem!!! Wreszcie mi się udało skończyć z tymi maturami i
znów jestem z wami. Dziękuję za cierpliwość, mam nadzieję, że teraz już uda mi
się regularnie dodawać posty. Ale bez dłuższych wstępów. Zapraszam na długo
oczekiwany rozdział :) Mam nadzieję, że będzie to Wielki Powrót XD.
Avengers weszli do pokoju, w którym
była Wdowa. Kobieta leżała na łóżku całkowicie nieruchomo. Zabrudzone krwią rozdarcia
jej kostiumu odsłaniały rany, jakby od pazurów. Nie były one jednak zbyt
głębokie, dlatego trudno było uwierzyć, że to właśnie przez nie Natasha jest o
krok od śmierci.
Avengers stanęli koło nieprzytomnej
przyjaciółki. Nikt nie miał odwagi się odezwać, ale w sumie co można było
powiedzieć w takiej sytuacji? Wdowa
zawsze była silna i nawet kiedy zostawała ranna często nie dawała tego po sobie
poznać. Była twarda, a teraz wyglądała tak bezbronnie i… niepokojąco spokojnie.
- J.A.R.V.I.S. możesz sprawdzić jej
parametry życiowe? – Tony szepnął na tyle cicho, żeby tylko A.I. go usłyszała.
- Nie wykryto czynności życiowych. –
odparł komputer.
Stark skinął głową. W tym momencie
Sam przerwał, niedającą się już znieść, ciszę.
- Powinniśmy ją zabrać do szpitala
albo… - zaczął.
- Już za późno. – przerwał mu cicho
Tony. – Ona nie żyje.
Wszyscy jednocześnie na niego
spojrzeli, jednak nikt nie wypowiedział ani słowa. Zawsze dużo ryzykowali, broniąc
Ziemi, jednak wierzyli w wygraną. A teraz… zwycięstwo stawało się zbyt odległe.
Nie wiedzieli jak długo jeszcze zdołają to ciągnąć, w końcu byli tylko ludźmi.
Po jakimś czasie - minucie, a może
godzinie? – panujące w pokoju milczenie, przerwał Doctor Strange.
- Może wrócicie do salonu? – zapytał.
– Zaraz do was dołączę.
Avengers skinęli głowami i opuścili
pokój. Sif spojrzała na nich pytająco, ale nikt się nie odezwał. Po prostu
usiedli na fotelach i kanapie. W powietrzu zawisło ciężkie milczenie. Każdy był
pogrążony w swoich myślach, gdy nagle Sokół zerwał się z miejsca.
- To nie ma sensu! – krzyknął. – Nie
widzicie, że to nie ma sensu?! Jest nas kilku, przeciwko niezniszczalnej armii
istot niewiadomo skąd! Kapitan i Wdowa nie żyją! Hulk jest nie wiadomo gdzie!
Ty nie masz młota – spojrzał na Thora. – Twoja zbroja zaraz się rozsypie –
zwrócił się do Tony’ego. – Z resztą moje skrzydła też! Ukrywamy się nie wiadomo
gdzie! I udajemy, że możemy wymyślić skuteczny plan przeciwko Lokiemu!
- Uspokój się – Stark podszedł do
niego. – Krzyki niczego nie zmienią. Nie przywrócisz im życia. Jeśli nie chcesz
już walczyć, droga wolna, możesz odejść. Ale nie sądzę żebyś mógł ukryć się
przed Lokim. Ja nie zamierzam się poddać, nawet jeśli nie mamy szans na
zwycięstwo. I tak zginiemy. Albo chowając się jak szczury, albo walcząc.
Chowanie się jakoś nie jest w moim stylu.
- W takim razie co chcesz zrobić? – Sam
nadal mówił ostrym tonem, ale już nie krzyczał. - Walczyć? Ale jak?
- Jeszcze nie wiem. – odparł zgodnie
z prawdą Tony. – Ale jeśli się poddamy to stracimy Ziemię.
Phil Coulson nadal siedział w centrum
kontroli. Miał pełnie ręce roboty, ponieważ co chwilę przychodziły do niego
nowe raporty, ze wszystkich stron świata. Było coraz gorzej. Jego agenci,
młodziki, bohaterowie ginęli lub zostawali pojmani przez te Istoty Cienia. To
był prawdziwy pogrom. A na domiar złego nie dostał żadnej odpowiedzi od Wdowy,
to nie wróżyło najlepiej. Dyrektor zaczął rozważać wycofanie swoich oddziałów
oraz projektu Protect z tej bitwy, na superbohaterów i tak nie miał wpływu.
Zapewniał mi tylko kontakt, nie mógł wydawać rozkazów. Przed odwołaniem akcji powstrzymywała go
jedynie myśl o tym, że być może tym ruchem skaże wielu niewinnych ludzi na
śmierć.
Jakby tego było mało, pojawiły się
jeszcze nieuzasadnione zaćmienia Słońca w wielu krajach. Jak na razie ich
przyczyna była nieznana, choć pracowali nad tym FitzSimmons.
Wśród raportów, które przychodziły na
jego komputer, Coulson dostrzegł jeden z oznaczeniem „bardzo pilne”. Był to plik o Nowym Jorku. Phil miał złe
przeczucia. Gdy otworzył wiadomość, nie mógł uwierzyć własnym oczom. Na
wszystkich telebimach w mieście widać było Lokiego, wygłaszającego przemowę
(okazało się, że podobne ultimata usłyszeli przywódcy wszystkich krajów i
organizacji międzynarodowych), za nim byli Avengers. Zostali pojmani i mieli
być straceni na oczach wszystkich. Coulson zaczął żałować, że nie wysłał im
żadnego wsparcia, np.: X-Menów, którzy walczyli teraz w Waszyngtonie. Nagle
całe nagranie zalała fala oślepiającego, białego światła. Dyrektor nie zobaczył
co było dalej, ponieważ zabrzęczał jego prywatny komunikator. Odebrał.
- Phil? – usłyszał głos May.
Zaniepokoił go jej ton i fakt, że
agentka kontaktuje się z nim osobiście w środku misji.
- Co się stało? – zapytał.
W tym momencie usłyszał strzały,
jakiś krzyk i odgłosy szamotaniny. Po chwili wszystko ucichło i przeszło w
szumy w tle.
- Skye nie żyje. – powiedziała
powoli. Jej głos był całkowicie wyprany z emocji, May zawsze tak reagowała w
najtrudniejszych dla niej chwilach.
Gdy dyrektor usłyszał te słowa,
komunikator wyślizgnął się z jego dłoni i potoczył po biurku, zatrzymując na
samym jego skraju.
- Phil, jesteś tam? – słowa May do
niego nie docierały – Phil?
Dyrektor siedział nieruchomo,
wpatrując się w ekran. Stracił Skye…
Musiał jednak szybko otrząsnąć się z
szoku, ponieważ ze wszystkich stron przychodziły kolejne raporty, musiał zacząć
podejmować jakieś decyzje i to natychmiast. Sięgnął po komunikator.
- Jestem. – powiedział.
-
Chciałam ci to przekazać osobiście. – wyjaśniła. – Tu mamy prawdziwe
piekło. Zostaliśmy zdziesiątkowani, a na te stwory nic nie działa.
- Co z cywilami? – zapytał już
trzeźwiej myśląc, dyrektor.
Przez komunikator znów dało słyszeć się
strzały, May wydawała jakieś rozkazy. Po chwili zrobiło się ciszej.
- Żadnych strat. – odparła. – Ale gdy
pojawiła się policja, stwory ich zaatakowały. Kazałam się im wycofać.
Zostaliśmy sami, nie wiem jak długo jeszcze…
Urwała nagle. Coulson usłyszał jakby
silne, tępe uderzenia. To naprawdę go zaniepokoiło.
- Natychmiast się wycofajcie. –
krzyknął do komunikatora. – Słyszysz May? Wycofajcie się!
- Przyjęłam. – głos agentki był
dziwnie zmieniony, jakby była ciężko ranna.
To utwierdziło Phila o słuszności
decyzji. Musiał poddać miasto. Dopóki nie znajdą jakiegoś sposobu na pokonanie
tych kreatur, nie mógł pozwolić aby więcej jego agentów zginęło w bezsensownej,
nierównej walce. Choć było to trudne, musiał odwołać też pozostałych. Wrócą do
walki, gdy będą mieli czym walczyć. A to zadanie dla FitzSimmons.
Coulson wysłał wiadomość do
wszystkich agentów koordynujących.
„Odwołać oddziały.
Przesłać wszystkie informacje
o Istotach Cienia
do głównego laboratorium.”
- Może zanim zabierzecie się za plan,
chcielibyście wiedzieć z kim walczycie? – Avengers i Sif usłyszeli znajomy
głos.
Skryty w cieniu rzucanym przez
antresolę, Strange opierał się nonszalancko o jedną z kolumn ją
podtrzymujących.
- Od dłuższego czasu czekamy na
wyjaśnienia. –odezwał się Stark. – Ale jakoś ci się z nimi nie spieszy.
- A więc siadajcie i posłuchajcie. –
ruszył w ich stronę.
Sam i Tony zajęli miejsca obok
pozostałych. Stephen pstryknął palcami i naprzeciwko Avengers pojawił się
wygodny fotel, w którym usiadł mag.
- Tylko mi nie przerywaj, Stark. –
spojrzał spode łba na geniusza. – A jeszcze coś… - dodał, jakby właśnie sobie o
czymś przypomniał. Znów pstryknął palcami. W tym momencie zbroja Iron Mana
nagle zniknęła, pozostawiając zaskoczonego Tony’ego na kanapie. W następnej
chwili pojawiła się tuż za nim.
- Jak…? – wydukał geniusz.
- Dobrze znasz odpowiedź. – odparł
mag. – Ale ty i tak uznasz, że to jakaś teleportacja kwantowa, więc po prostu -
nieważne jak. Skupmy się na istotniejszych sprawach. Ziemię zaatakowały Istoty
Cienia, mroczne byty z innego wymiaru. A konkretnie z Helheim, o czym Thor
zapewne zdążył już wam powiedzieć. - Avengers
skinęli głowami. – Do tej pory były uwięzione w swym wymiarze poprzez pradawne
zaklęcie. Tylko królowa mogła opuszczać rodzimą krainę, choć nie robiła tego
zbyt często. Lokiemu musiało się jakoś udać obejść to zaklęcie i uwolnić
stwory, a dzięki przymierzu z Hel ma teraz własną armię nieumarłych istot. Prawie
nieumarłych. Ich jedyną słabością jest światło słoneczne.
- W takim razie, wystarczy poczekać
do świtu. – odezwał się Thor.
- Loki nie jest tak głupi, żeby o tym
nie pomyśleć. – Tony zgasił zapał Gromowładnego.
- Masz rację. – odparł Strange. –
Loki otoczył Ziemię płaszczem ciemności, przez
który promienie Słońca nie mogą przeniknąć. Jest to potężna tarcza stworzona
dzięki niebezpiecznemu artefaktowi.
- Aether! – wykrzyknął Thor. – Tylko
w jaki sposób wpadł on w ręce… Lokiego? – ostatnie słowo wypowiedział niczym
najgorsze przekleństwo.
- Tego nie wiem. – odparł mag. – Ale
wiem, że Loki jest w posiadaniu trzech Kamieni Nieskończoności i choć nie może używać
ich jednocześnie, czynią z niego naprawdę groźnego przeciwnika.
- Chwilę – przerwał mu Sokół. – Co to
są Kamienie Nieskończoności?
- Kamienie Nieskończoności – zaczął
Strange. – to najbardziej niebezpieczne i najpotężniejsze artefakty we
Wszechświecie. Ich moc pochłonie każdego, kogo wola jest zbyt słaba. Jest ich
sześć: kamień duszy, umysłu, mocy, rzeczywistości, czasu i przestrzeni. Każdy
pozwala kontrolować pewien obszar Wszechświata. Jeśli ktoś zbierze je
wszystkie, będzie w stanie dowolnie kreować rzeczywistość. Jednak nikt nie może
kontrolować wszystkich naraz bez Rękawicy Nieskończoności. Ich moc jest zbyt
duża. Dlatego Loki nie może trzymać tych, które ma razem, nie mógłby opanować
ich mocy i zapewne zginąłby. Jednak jest dość silny, aby użyć jednego z nich,
przynajmniej w pewnym stopniu. We włóczni znajduje się kamień umysłu,
pozwalający kontrolować innych, daje też posiadaczowi moce telekinetyczne i
telepatyczne. Tesseract to kamień przestrzeni umożliwiający teleportację oraz
kontrolę nad obiektami. Aether jest kamieniem rzeczywistości pozwala… no cóż na
dowolne kreowanie rzeczywistości, gdyby Loki panował nad nim w pełni, nie
byłoby tej wojny, od razu stałby się królem Ziemi, a my zapewne przestalibyśmy
istnieć. Dlatego musimy się mieć na baczności. Choć myślę, że Loki nie opiera
swego planu na Kamieniach, a Tesseract jest nadal w Asgardzie, jednak zapewne
zdaje sobie sprawę z tego co posiada i wykorzysta Kamienie jeśli zajdzie taka
potrzeba. Ale obecność tych artefaktów może sprowadzić kogoś znacznie gorszego
od boga kłamstw - właściciela Rękawicy. Lecz tym zajmiemy się jeśli nadejdzie.
Teraz najważniejsze jest pokonanie Istot Cienia. Dzięki nim Loki zwycięża tę
wojnę. Udało mu się zabić lub pojmać prawie wszystkich obrońców Ziemi. Do
lochów w Helheim trafiają superbohaterowie, ale także policjanci, żołnierze czy
strażacy…
- Skąd o tym wiesz? – odezwał się Tony.
- Mówiłem, że masz mi nie przerywać,
Stark. – Strange był wyraźnie zirytowany. – I tak nie uwierzysz w to co powiem,
a ja nie mam zamiaru tracić cennego czasu na przekonywanie cię.
- A więc co robimy? – powiedziała
Sif.
- Mogę przełamać moc Aetheru – zaczął
wyjaśniać mag. – Jednak do tego konieczny jest skomplikowany rytuał wymagający
niezwykle dużo energii magicznej.
- Dlaczego nie zrobiłeś tego
wcześniej? – odezwał się Thor.
Strange wstał i zaczął chodzić w tę i
z powrotem, jakby rozważał jakiś trudny problem.
- Nie było mnie na Ziemi. – odparł
poważnie. – W jednym z niższych wymiarów, próbowałem powstrzymać demona
Dormammu przed przedostaniem się do naszego świata. Gdy wróciłem, okazało się,
że Loki was pojmał, a cały świat jest znów w niebezpieczeństwie. Resztę już
znacie. Teraz skupmy się na rytuale. Muszę go zakończyć przed zmierzchem, w
przeciwnym razie wszystko pójdzie na marne. Ale jest mały problem, musze to
zrobić tu.
- A jaki w tym problem? – zapytał
Sokół.
- Taki, że będę musiał zdjąć z domu
zaklęcia ochronne – wyjaśnił mag, zatrzymując się przed Avengerem. – dzięki,
którym Loki jeszcze nas nie znalazł. Gdy to zrobię, zaroi się tu od Istot
Cienia, więc dobrze by było żebyście mieli jak się przed nimi bronić.
- Gdybym miał dostęp do jakiegoś
warsztatu, mógłbym coś wymyślić. – oznajmił Tony.
- Z tym nie będzie problemu. – odparł
Strange. – Pamiętaj tylko, że rytuał najlepiej rozpocząć w południe. Nie będę
wnikał dlaczego. – dodał, widząc pytające spojrzenie geniusza. - Musimy być
gotowi nim wybije dwunasta.
Tony wstał z miejsca.
- W takim razie prowadź do pracowni.
– powiedział.
Obaj mężczyźni ruszyli w tylko magowi
znanym kierunku, pozostawiając resztę w salonie.
May zebrała resztki swojego oddziału
i wróciła do bazy. Gdy tylko jet wylądował, podbiegli do nich sanitariusze z
poziomu szpitalnego. Zabrali rannych i martwych agentów. May ruszyła prosto do
dyrektora, choć ją także chcieli zabrać na badania.
Gdy weszła do centrum kontroli, na
głównym stanowisku siedział Mac.
- Co ty tu robisz? – zapytała. –
Gdzie dyrektor?
- Wezwał mnie, żebym tu posiedział. –
odparł agent. – Jest u siebie.
Kobieta ruszyła do wyjścia.
- May – odezwał się znów Mac. Agentka
się odwróciła. – Nie jest z nim najlepiej.
Kobieta skinęła głową i opuściła
pomieszczenie. Udała się prosto do gabinetu dyrektora. Gdy otworzyła drzwi, zobaczyła
Coulsona rozcierającego skronie. Podeszła do niego.
- Phil – odezwała się. – wszystko w porządku?
Mężczyzna spojrzał na nią. Jeszcze
nigdy nie widziała go w takim stanie. Wglądał jakby w jednaj chwili, postarzał
się o trzydzieści lat.
- Nic nie jest w porządku, May. –
powiedział. – Świat jest w niebezpieczeństwie, a ja nie wiem co robić. Nie mamy
żadnego pomysłu.
Melinda stała naprzeciwko niego, z
rękami założonymi na plecach. Nie była dobra w pocieszaniu, ale…
- FitzSimmons nad tym pracują,
prawda? – Coulson skinął głową. – Na pewno znajdą jakieś rozwiązanie, znasz
ich.
- Masz rację – dyrektor wstał. –
Teraz trzeba działać, a nie załamywać ręce. Wracam do centrum kontroli, zobaczę
co się dzieje, a ty idź do laboratorium. Informuj mnie.
- Tak jest. – May zatrzymała się z
ręką na klamce. – A, i Phil, trzymaj się, będzie dobrze.
Jakby po to, aby udowodnić jej, że
się myli, nagle zawył alarm. Coulson chwycił za komunikator, połączył się z
agentami chroniącymi bazę.
- Co się dzieje? – zapytał.
- To te stwory… – usłyszał w
odpowiedzi. – Są wszędzie… Wdarły się…
Połączenie zostało zerwane. Dyrektor
schował komunikator, schylił się pod biurko. May spojrzała na niego pytająco,
ale on nie zwrócił na nią uwagi. Po chwili wyjął jakąś broń.
- To pistolety energetyczne. –
oznajmił podając jeden z nich agentce. – Może zadziałają. Przebijamy się do
laboratorium, to jedyna szansa.
May skinęła głową, a Phil sprawdził
komunikator. Łączność została zerwana.
FitzSimmons dostali właśnie wszystkie
dane jakie udało się zgromadzić agentom na temat Istot Cienia. Nie było tego
zbyt wiele, ale musiało wystarczyć. Od razu przystąpili do pracy. Zaczęli
analizować informacje i sprawdzać różne opcje, jednak wszelkie symulacje nie
dawały efektu. W końcu Fitz nie wytrzymał i uderzył pięścią w klawiaturę.
- Co się stało? – Simmons, która
stała przy drugim stanowisku, aż podskoczyła.
- To bez sensu. – mężczyzna podparł
głowę rekami. – Nic nie działa. Te stwory są z jakiejś innej planety, o której
nie mamy pojęcia, więc jak mamy znaleźć sposób, żeby je pokonać? Mamy za…
- Fitz, spójrz. – przerwała mu Jemma.
- Co jest? – naukowiec odwrócił się w
stronę ekranu komputera, na który wskazała kobieta.
- Wgląda na to, że znalazłeś
rozwiązanie. – oboje patrzyli na symulację, która właśnie wyświetlała się na
komputerze.
Przerwał im jednak alarm, który
rozległ się w laboratorium. Naukowcy nie wiedzieli co się stało, dlatego szybko
sięgnęli po komunikatory. Niestety łączność nie działała.
- Coś się stało. – odezwała się
Simmons. – Mam złe przeczucia.
- Musimy jak najszybciej skontaktować
się z dyrektorem. – zdecydował Fitz. – Tylko my wiem jak pokonać te stwory.
Byli sami w laboratorium, tak im się lepiej
pracowało. Z resztą i tak wszyscy agenci z przeszkoleniem bojowym, także
naukowcy, zostali wysłani na misję.
W tym momencie za szklanymi ścianami
laboratorium pojawiły się Istoty Cienia. FitzSimmons widzieli je już na
nagraniach, ale w rzeczywistości były znacznie bardziej przerażające. Wyglądało
na to, że jeszcze ich nie zauważyły, ale to tylko kwestia czasu. Naukowcy
schowali się pod biurkiem. Fitz lekko się wysunął i zaczął czegoś szukać w
szufladzie biurka. Simmons na niego spojrzała. Od razu domyśliła się co robi
jej przyjaciel.
- Lampy UV? – zapytała.
- Jestem pewien, że wczoraj je tu wkładałem. – odparł, nie
przerywając przetrząsania szuflad.
- Są tam. – wskazała na biurko po
drugiej stronie pomieszczenia. – Potrzebowałam ich do odkażenia próbek i...
Do pomieszczenia wdarła się pierwsza
z kreatur.
- Musimy się tam dostać. – głos Fitza
zniżył się do szeptu. – To nasza jedyna szansa.
- Dobrze. – Jemma także szeptała. –
Na trzy.
Zaczęli odliczać razem.
- Raz… dwa… trzy…
Wybiegli ze swojej kryjówki prosto w
kierunku blatu, na którym stało ich wybawienie. Istota Cienia ruszyła za nimi.
Przypominała psa myśliwskiego, który zwęszył zwierzynę. FitzSimmons dotarli do
celu. Chwycili za lampy i skierowali je na ścigającą ich kreaturę. Ta
zatrzymała się w miejscu. Wydała z siebie przeraźliwy pisk, jakby skrzypienie
paznokci o tablicę połączone z okrzykiem niewyobrażalnego bólu. Stwór zniknął.
Naukowcy odetchnęli z ulgą.
- Co teraz? – zapytał Fitz.
- Chyba idziemy do Coulsona. – w pomieszczeniu
zaczęły pojawiać się kolejne Istoty Cienia.
FitzSimmons stali przy ścianie i
bronili się dzięki lampom UV, ale stworzeń było coraz więcej.
- Jeśli odłączymy je od zasilania,
bateria wystarczy na 30 minut. – zauważyła kobieta.
- Wiem, ale nie mamy innego wyjścia. –
oparł Leo. – Nie możemy tu zostać.
- W takim razie, zróbmy to. – Jemma sięgnęła
do wtyczek. – Teraz.
Wyrwała lampy z kontaktu i razem z
Fitzem zaczęli przedzierać się do wyjścia.